Dzień Matki. Jak dziś być mamą i nie zwariować?
Jaki wybrać smoczek? Czy ten pryszcz jest od pieluszki czy to oznaka alergii? Miliony rzeczy do wyboru i tysiące dobrych rad w sieci. Czy kiedyś mamy miały łatwiej?
Pod pewnymi względami na pewno tak - uważa Danuta Złotnik z Suwałk, mama dwóch dorosłych synów. - Nie było tego strasznego tempa, w którym żyją dziś kobiety. Praca, dom, zakupy, ciągle w biegu i z zegarkiem na ręku. Choć sama też pracowała zawodowo i aktywna jest do dziś. Obecnie jest szefową suwalskiego Uniwersytetu III Wieku.
- W pracy było spokojniej, człowiek wychodził o 15.30 i szedł odebrać dzieci ze żłobka czy przedszkola - wspomina. - Jak dziecko zachorowało, szło się na zwolnienie. Na tyle, ile trzeba było. A teraz wielu pracodawców krzywo na to patrzy. Kobiety boją się o pracę. Po swoich synowych widzę jak im ciężko.
Połączenie pracy i życia rodzinnego to dziś nie lada wyzwanie. Jeśli oczywiście uda się po macierzyńskim wrócić do pracy. Niektórzy pracodawcy bowiem „dziękują“ młodym mamom.
Gołym tyłkiem na biurku?
Przed laty głównym wyzwaniem były pustki w sklepach i tetrowe pieluchy. - Pampersy to jedno z największych dobrodziejstw dzisiejszych czasów - nie ma wątpliwości Danuta Złotnik.
Koszmar - tak wspomina pierwsze lata macierzyństwa Teresa Walicka z małej podsuwalskiej miejscowości.
- Urodziłam córkę niedługo przed stanem wojennym - opowiada. - Wszędzie były pustki, a już w naszej wiosce wyjątkowe. Dosłownie nie miałam jej w co ubrać. W sklepie nic nie było, więc poszłam zapytać do GS-u. Czasem przychodziły tam dary z zagranicy. „O, jedno dziecko i nie może sobie poradzić!” - fuknęła na mnie urzędniczka. Kiedyś człowiek miał inny charakter, taki bardziej potulny. Może trzeba było wziąć dziecko i posadzić gołym tyłkiem na biurku, to by się od razu znalazło coś do ubrania. Wtedy kuzynki dały mi jakieś śpiochy po swoich starszych synach, inaczej nie wiem co bym zrobiła.
Pani Teresa mieszkała w domu bez bieżącej wody i toalety, co dziś jest czymś nie do pomyślenia. Za potrzebą chodziło się do sławojki na podwórku. Dla dziecka był nocnik. Wyzwaniem była też codzienna toaleta - i dziecko, i siebie trzeba było myć w miednicy. Prawdziwa kąpiel tylko raz na kilka tygodni. - W stodole stał parnik, gdzie kiedyś ojciec gotował kartofle dla świń, a później podgrzewaliśmy w nim wodę do kąpieli i prania - opowiada. - O, pranie to dopiero było przedsięwzięcie!
Zaczynało się w każdą sobotę rano. Ciepłą wodę z parnika lało się do balii i prało ręcznie. Trwało to pół dnia. - Mąż pomagał wykręcać te większe rzeczy, jak pościel czy spodnie - wspomina Teresa. - Pralka automatyczna była wtedy nieosiągalna. Pamiętam, jak się cieszyłam, kiedy mąż przywiózł od rodziny ze Śląska Franię, jakoś załatwiliśmy też wirówkę do pieluch. Takie to były czasy, że wszystko trzeba było załatwiać. To, że stało się w kolejce, to jeszcze nic nie znaczyło. Żeby coś kupić, trzeba było mieć znajomości. My ich nie mieliśmy, dlatego tak źle to wszystko wspominam.
Problemy z dostępnością żłobków i przedszkoli, na co narzekają współczesne kobiety, były i kiedyś.
- Też brakowało miejsc, tyle że nikogo to nie obchodziło - mówi Danuta Złotnik. - Jak ktoś nie miał znajomości i się nie dostał, to był jego problem. I nie było komu się poskarżyć. Dziś samorządy tworzą dodatkowe miejsca, starają się.
Młode Mamy w grupie wsparcia
Współczesne mamy nie muszą prać pieluch w ręku. Mają pralki, a w kuchni zmywarki. Pod tym względem jest dużo łatwiej. Także w sklepach wszystkiego jest pod dostatkiem. Rynek produktów dla niemowląt i dzieci jest wart miliardy. Smoczki na kolkę, kubeczki-niekapki, wibrujące bujaczki, grające karuzelki nad łóżeczko, ekologiczne mydełka, rożki do karmienia, elektroniczne nianie i setki innych gadżetów bez których nie da się wychować dziecka - jak próbują przekonywać mamy producenci. A one nie chcą się dać nabić w przysłowiową butelkę. Sprawdzają, czytają, śledzą blogi i komentarze na internetowych forach, pytają znajomych. Chcą dokonać jak najlepszego wyboru. I jeszcze kwestie zdrowotne i znów dziesiątki rad w internecie. Szczepić dziecko, czy nie szczepić? Karmić piersią do trzeciego roku życia czy po pół roku przejść na butelkę? A jaka dieta? Co portal internetowy, to kolejne mądrości.
- Człowiek dziś ma dostęp do wiedzy i zaczyna wszystko analizować - mówi Urszula Komsta, białostoczanka i świeżo upieczona mama. - Choćby ciąża. Co miesiąc USG. A potem analiza badań, czy wszystko jest w porządku. Kiedyś tego nie było. Kobieta dowiadywała się, że jest w ciąży po kilku miesiącach. Z drugiej strony, przez to, że nie było różnych badań, dzieci czasem rodziły się chore i było za późno, żeby tej chorobie zaradzić.
Urszula jest aktywną mamą. Chodzi na jogę, a gdzie tylko może zabiera ze sobą swoją małą Simonę. Razem z kilkoma koleżankami z jogi spotykają się raz, dwa razy w tygodniu. A to u jednej w ogrodzie, a to w kinie lub kawiarni. Żeby nie siedzieć w domu. Żeby mieć kontakt z ludźmi. Są dla siebie grupą wsparcia. Gdy coś związanego z dzieckiem cię martwi, zawsze możesz zapytać koleżanki - tak to działa. Kilka z nich ma starsze dzieci, a co za tym idzie większe doświadczenie.
- Dobrze jest spotkać się z osobami, które są w podobnej sytuacji życiowej, mają podobne problemy - zauważa białostoczanka, Edyta Stankiewicz-Pietrow, również młoda mama. - Gdybyśmy zaczęły o nich opowiadać ludziom, którzy nie mają dzieci, szybko byśmy ich zanudziły. Tutaj możemy rozmawiać swobodnie, bo rozumiemy się. Myślę, że nikt inny nie dałby rady spotykać się z nami co tydzień. Nie dałby rady słuchać pytań typu: „Jakiego kremu używasz do pupy?” albo „Od czego może być ta krostka i nie mów mi, że muszę coś przestać jeść?!”.
Nie żeby cały czas rozmawiały o kupach i krostkach. - Jak jest problem, to go rozwiązujemy na samym początku spotkania - śmieje się Ewa Rydzewska-Szuma, z zamiłowania instruktorka jogi. - Potem staramy się rozmawiać o wszystkim, tylko nie o dzieciach.
W tym tygodniu babska grupa wsparcia zebrała się w ogrodzie u Gosi Żuk-Jacewicz z Białegostoku. W cieniu wielkiego drzewa spotkało się sześć mam i sześć maluchów. Opowiadają o swoim macierzyństwie:
- Dziś wybór staje się problemem. Jak człowiek zacznie szukać, czytać, to końca nie widać. Nawet drobną rzecz, np. smoczek trudno wybrać, bo jest sto różnych rodzajów - mówi Dorota Sewastianik. - Na każdym etapie rozwoju dziecka dochodzę do wniosku, że ten wybór może być przekleństwem. Człowiek traci dużo czasu i energii. Kiedyś problemem było zdobycie czegokolwiek, teraz chce się wydać pieniądze na coś dobrego.
- A zabawki są albo drogie, albo brzydkie - wtrąca Justyna Dróżdż.
Każdy wiek dziecka stwarza inne problemy. Wie o tym Ewa, która jest mamą trójki pociech -starsze mają 10 i 8 lat, najmłodsze niewiele ponad rok.
- Ostatnio doszliśmy z mężem do wniosku, że to najmłodsze jest najmniej problematyczne - śmieje się. - Bo nie słyszymy: daleko jeszcze?, nogi mnie bolą!, a kiedy będą lody? Małej jest wszystko jedno. Jest przy mamie, dostanie chrupka i jest zadowolona.
Nie kryje, że czasem boli ją głowa. Każde dziecko ma bowiem swoje potrzeby i żąda natychmiastowego ich spełnienia. To bywa męczące.
- Kiedyś ludzie chyba nie skupiali się aż tak bardzo na swoich dzieciach. Sama pamiętam, że dzieci chowały się jakoś tak same, na podwórku - mówi. - Z drugiej strony teraz strach jest puścić dzieci samopas. Świat się zmienił, jest wiele różnych zagrożeń, o czym się ciągle słyszy.
Sama przyznaje, że stała się trochę szoferem swoich pociech. Pojawiły się zajęcia dodatkowe, a dzieci są jeszcze za małe, żeby dojechać na nie same. Nie wyobraża więc sobie życia bez samochodu, tym bardziej, że mieszka pod miastem.
- Ostatnio sobie pomyślałam, że z małym ani razu nie skorzystałam z komunikacji miejskiej - zauważa Dorota Sewastianik. - Myślę, że byłoby to dla mnie duże przeżycie, podobnie jak dla niego.
Teraz dla wielu dzieci przyzwyczajonych do jazdy samochodem, autobus miejski to prawdziwa atrakcja. Kiedyś, podobnie jak pociąg, był podstawowym środkiem transportu. - Teraz tak się nie da, bo wszędzie trzeba być na czas - mówi Ewa. - Chyba, że ktoś ma wszystkie sprawy w obrębie kilkuset metrów od domu. Ja ciągle patrzę na zegarek.
Przyznaje, że czasu dla siebie za dużo nie ma. No i ta wieczna presja, pod którą są kobiety. Nie wystarczy, że zajmują się wychowaniem dzieci, wskazane, by jeszcze realizowały się zawodowo, miały ciekawe hobby, codziennie przygotowywały swojej rodzinie pyszne, zdrowe i fantastycznie wyglądające posiłki, a do tego były zawsze uśmiechnięte i zadbane. Oczywiście po ciąży obowiązkowy jest szybki powrót do formy. „To możliwe, wszystko jest kwestią dobrej organizacji” - takimi hasłami bombardują kobiety kolorowe pisma i blogerki. Tylko, że nie zawsze tak się da. Czasem nie ma czasu na makijaż. Ba, nie ma czasu się umyć. Stąd wspomniane hasło wywołuje wściekłość i frustrację, bo jak to, że innym się udaje a mnie nie?
- Ale przyznaję, że odkąd starszy syn chodzi do żłobka mam więcej czasu. Wcześniej mój dzień to było głównie karmienie, przewijanie, czytanie książeczek i wyjmowanie starszego z różnych dziwnych miejsc - opowiada Urszula Bisz-Zdanowicz, mama dwóch synów z Bielska Podlaskiego. - Idealny dzień to taki, kiedy mam czas posprzątać, ugotować i zrobić coś koło siebie. W nocy też bywa różnie. To mały budzi się na karmienie, to starszemu coś się przyśni i trzeba go utulić.
- Na badaniu u ginekologa, kiedy byłam jeszcze w ciąży - przypomina sobie. Czasem pójdzie rano na chwilę do sklepu, kiedy mąż i chłopcy jeszcze śpią. Ma nadzieję, że trochę odsapnie, kiedy przestanie karmić piersią. Choć gdyby słuchała rad niektórych blogerek, powinna karmić tak długo, jak dziecko zechce, choćby do piątego roku życia...
- No, nie powiem, mąż mi pomaga - angażuje się w opiekę nad synami. Karmi, kąpie, przewija, wychodzi na spacery - wylicza Urszula. - Ale i tak ciągle nie mam czasu.
Ma świadomość, że kiedyś taka „pomocnicza“ postawa ojców nie była normą, a raczej rzadkością. Sama się dziwi jak jej mama - z zawodu nauczycielka - dała radę z czwórką dzieci.
- Może kiedyś było łatwiej, bo ludzie żyli w wielopokoleniowych rodzinach? Były babcie, ciocie i zawsze z kimś można było zostawić dzieci - zastanawia się. - Ja tak nie mam. I trochę się martwię, co zrobię z dziećmi po powrocie do pracy. Na prywatny żłobek dla dwóch synów nas nie będzie stać.
- To są zupełnie inne epoki. Obie interesujące i obie na swój sposób trudne - mówi. - Uważam, że współczesne kobiety są wspaniałe. Znakiem dzisiejszych czasów jest intensywne tempo życia, a one jeszcze potrafią godzić macierzyństwo z aspiracjami zawodowymi i edukacyjnymi. Cechą charakterystyczną jest także to, że kobiety coraz częściej decyzję o macierzyństwie podejmują świadomie i w znacznie późniejszym wieku, niż jeszcze kilkadziesiąt lat temu.
Nie ma też wątpliwości, że w codziennym życiu równie ważna jak dobra organizacja jest umiejętność „odpuszczania” sobie. - Jedyna rada to we wszystkim zachować po prostu zdrowy rozsądek - kwituje Danuta Złotnik.