Dziewczęta z Babiej Wsi, czyli o przyjaźni, która trwa od ponad siedmiu dekad
Od lat żyją od środy do środy. Jeśli któraś nie przyjdzie - tęsknią. Gdy znajomym opowiadają o swoich cotygodniowych spotkaniach, ci z niedowierzaniem pytają: - A o czym wy rozmawiacie?
O wszystkim - chórem odpowiadają bydgoszczanki: Danuta Kurzawa z d. Ciudzińska, Lidia Żukierska z d. Rospęk, Maria Chomicz z d. Górna, Barbara Losse z d. Stąporek, Teresa Busk z d. Witkowska i Alina Chojnacka z d. Bunikowska. Znają się od najmłodszych lat. Od kilkunastu, regularnie, spotykają się w kawiarni na ul. Mostowej, gdzie mają zarezerwowany największy stolik.
Ich rodzinne domy były w dwóch blokach, które magistrat Bydgoszczy wybudował w okresie międzywojennym między Brdą a ulicą Babia Wieś.
- Jesteśmy dziewczyny z Babiej Wsi - przyznają ze śmiechem (do dziś pod tym adresem mieszka tylko pani Alina).
- Na Babiej Wsi był rodzinny dom mojej mamy, ale ja urodziłam się w Toruniu - dodaje Barbara Losse.
- To jesteś „krzyżaczka” - śmieją się koleżanki.
Cała szóstka urodziła się przed wojną. Naukę rozpoczęły w czasie okupacji. - Dzieci z polskich rodzin chodziły do szkoły przy ulicy Leszczyńskiego. Do pokonania był kawał drogi - wspomina pani Maria (w czasie wojny mieszkała na ul. Długiej).
Te z Babiej Wsi odbywały wędrówkę do szkoły na Karpackiej. Po wojnie spotkały się w gmachu przy pl. Kościeleckich (działały tam dwie podstawówki - im. Tadeusza Kościuszki i im. ks. Grzegorza Piramowicza). Dowodem zdjęcie z 1947 r. , na którym są cztery przyjaciółki (z obecnej szóstki).
Zanim po prawej stronie Brdy powstała linia tramwajowa (lata 50.) dziewczęta miały swobodny dostęp do rzeki. Pływały, topiły się, próbowały sił w kajakach i łodziach (tylko pani Alina została młodzieżową mistrzynią kraju). - Często wspominamy wypady na „Maderę” czyli tam, gdzie dziś stoi hala Łuczniczki - przypomina pani Barbara.
Pamiętają Alberta Manikowskiego, który przez ćwierć wieku przewoził łodzią ludzi na drugi brzeg rzeki, wspólne zabawy na lodowisku i na górce, vis-á-vis bloków na Babiej Wsi.
Z podlotków przeistoczyły się w kobiety - powychodziły za mąż, doczekały się dzieci. Wszystkie pracowały zawodowo. Wtedy ich drogi się rozeszły, choć niektóre kontaktu nie zerwały (-Nawet kiedy przebywałam z mężem w Düsseldorfie, spotykałyśmy się - przypomina pani Danka). To samo powtarza pani Basia, która jakiś czas mieszkała w Człuchowie.
Rytuał środowych spotkań na dobre narodził się, gdy już były na emeryturze. - Kiedy któraś nie może przyjść, to jakoś jest nam nieswojo. Tęsknimy, dzwonimy do siebie - mówi pani Maria. A kiedy się spotkają, rozmawiają o dzieciach, wnukach, prawnukach, które rozjechały się po świecie. O przeczytanych książkach, obejrzanych filmach, wysłuchanych koncertach i wykładach na Uniwersytecie Trzeciego Wieku. I o historii miasta (- Przy tym temacie potrafimy się dobrze pokłócić - zdradza pani Teresa).
Do niedawna „komplet” na środowym spotkaniu oznaczał obecność siedmiu dziewcząt z Babiej Wsi. W ubiegłym roku zmarła Barbara Trychoń.