Dziki i wilki wprowadzają się już nawet do miast...
Dzik jest dziki, dzik jest zły, dzik ma bardzo ostre kły... Chyba wszyscy znamy ten wiersz Jana Brzechwy. Przed tygodniem na cmentarzu przy ul. Wrocławskiej w Zielonej Górze zamieszkała ciężarna locha.
Nie jest tak groźna, jak zwierzę z bajki Brzechwy. Wybrała cmentarz, żeby urodzić tam malutkie dziczki. Mimo że na oko waży dobrze ponad sto kilo, zyskała przydomek... Kuleczka. Bo tak właśnie wyglądała przed porodem. Zresztą po urodzeniu jej wygląd nie zmienił się zbytnio. Zatem Kuleczka uwiła swoje gniazdo, w fachowym języku zwane barłogiem, tuż za jednym z grobów.
Spacer z bukietem kwiatów
W środku zimy na cmentarz przychodzi niewiele ludzi. Jednak kilkanaście metrów od rezydencji Kuleczki spotykamy dwie osoby. Jedna z nich to Andrzej Kruk, który przyszedł odwiedzić grób swojej żony Franciszki. Druga to Kazimiera Herkt, opiekująca się mogiłą swojego męża Władysława.
Na razie nie mogą nawet podejść i postawić świeczki dla swoich najbliższych. Muszą poczekać, bo tuż przy nagrobkach właśnie spaceruje Kuleczka. Wspólnie stoimy na zmrożonej ziemi. Śnieg chrupie pod butami. Zastanawiamy się, jak dzik z małymi jest w stanie wytrzymać taki chłód.
– Jestem tu od godziny i na razie tylko obserwuję dzika – mówi Andrzej Kruk i pokazuje zdjęcia, które zrobił mu przez ten czas. Na jednym z nich widać Kuleczkę, jak spaceruje z bukietem pięknych kwiatów. Trzyma go w ryjku. Kolorową zdobycz niesie do swojego barłogu.
Szałas jak rezydencja
– To wszystko zaczęło się tydzień temu.
– opowiada dalej. – Chodziła alejkami koło grobów. Potem poszła na dół. Następnego dnia znalazła już właściwe miejsce. O tu, kilka grobów od tego, gdzie leży moja żona. Dokładnie za jednym z innych nagrobków.
Teraz szałas Kuleczki wygląda imponująco. Jest długi na trzy metry. Szeroki na półtora. Widać go z daleka. Bo tylu pięknych kwiatów i wieńców nie ma chyba żaden grób na cmentarzu.
Jak nasza locha zbudowała swoje domostwo? Najpierw wykopała głęboki dół. Zawzięcie grzebała ryjem i racicami w za-mrożonej ziemi. Po dwóch dniach miała już swoje cztery kąty. Brakowało dachu. Zaczęła więc znosić wszystko, co mogła z okolicy. A że historia dzieje się na cmentarzu, były to gałązki rosnących tu krzewów, pozostawione wieńce, wstęgi z pamiątkowymi napisami. Do tego dorzuciła kilka świec. Na czubku swojej rezydencji poukładała kolorowe, sztuczne kwiaty. Teraz dach szałasu jest gruby na pół metra. Kuleczka mieszka tam z czwórką swoich dzieci, które przyszły na świat kilka dni temu.
Całość się poruszała...
– Na początku zasypała się cała – mówi Kazimiera Herkt. – Nie było jej widać. Nie było żadnej dziury. Wychodziła tylko spod gałęzi. Jak wracała, to wchodziła do swojego domu, zaciągała na siebie wszystko i zatykała dziurę, tak jakby zamykała drzwi za sobą. Nic nie było z zewnątrz widać. Tylko całość poruszała się, gdy przekładała się z boku na bok.
– Po kilku dniach, z przodu pojawiła się dziura – dodaje. – To był znak, że urodziły się młode. Zrobiła takie małe wyjście dla swoich dzieci. Ten otwór został do teraz. Małe wchodzą i wychodzą tamtędy. Dlatego matka już go teraz nie zakrywa i sama często wychodzi tamtędy na zewnątrz.
Żonie by nie przeszkadzała
Kuleczkę i jej maluchy można spotkać, gdy przechadzają się cmentarnymi alejkami.
– Myślę, że moja żona Franciszka ucieszyłaby się, widząc takie dzikie stadko – zamyśla się Andrzej Kruk, który przyszedł postawić zmarłej żonie znicz. – Bardzo kochała zwierzęta. Ja też nie mam nic przeciw temu, że czasami muszę trochę poczekać, aż dzik połazi sobie wokół nagrobka.
– Zostawmy ją w spokoju, niech odchowa swoje dzieci – dodaje Kazimiera Herkt. Kobieta przyszła na grób swojego męża Władysława i też czeka, aż Kuleczka odejdzie trochę dalej.
Kos Frania i rudzik Władek
Tuż za nagrobkami ich bliskich na ziemi leży kupka ziaren pszenicy. Okazuje się, że wysypali je tam wspólnie pani Kazimiera z panem Andrzejem. Zimą czasami dokarmiają wychłodzone ptaki.
– Jak tylko przychodzimy na groby naszych bliskich, pojawiają się dwa małe ptaszki – opowiada pani Kazimiera. – To kos z żółtym dziobem i rudzik z rudym brzuszkiem. Jednego z nich nazwaliśmy Frania, na wspomnienie żony Andrzeja, Franciszki. Drugiego Władek, na wspomnienie po moim mężu Władysławie. Przylatują tu regularnie. Może to przypadek, a może jest w tym coś więcej…
Co dalej z Kuleczką i warchlakami?
Mimo że kto spotyka na cmentarzu tego poczciwego dzika, ten na drzewo szybko nie zmyka, coś z nim trzeba zrobić.
– Już kilka dni temu zgłosiliśmy problem do łowczego, z którym mamy podpisaną umowę, w sprawie odłowu dzikich zwierząt z terenu cmentarza – informuje Adam Jeliński, kierownik Miejskiego Zakładu Pogrzebowego.
Jednak na razie nikt nie chce ruszać lochy z młodymi. W tej chwili to zbyt niebezpieczne.
– Musimy poczekać jeszcze tydzień lub dwa – mówi łowczy, który zajmuje się Kuleczką. – Niech chociaż trochę odchowa młode. Bo gdybyśmy teraz chcieli odłowić ją i maluchy, mogłoby się to różnie skończyć. Jeśli choć jeden z warchlaków zapiszczałby, ona by nie odpuściła. Na pewno zrobiłaby się agresywna. Na razie warto jej barłóg ogrodzić taśmą i dać jej spokój. Za mniej więcej dziesięć dni przystąpimy do akcji. Postaramy się ją wypłoszyć razem z małymi. Jest tylko jeden problem. Wokół Zielonej Góry pojawiły się wilki. Dziki i jelenie uciekają przed nimi do miasta, gdzie czują się bezpieczniej...
Poczekajmy dwa tygodnie
Zachować ostrożność w stosunku do Kuleczki i jej małych zalecają też leśnicy.
– Nie starajmy się jej przepędzić z cmentarza teraz, w kilka dni po porodzie – radzi Maciej Taborski, nadleśniczy z Nadleśnictwa Przytok. – Gdyby coś poszło nie tak w czasie odłowu, może być bardzo niebezpiecznie. Locha potrafi stać się bardzo agresywna w obronie swoich warchlaków. Poczekajmy dwa tygodnie i wtedy złapmy ją albo przepłoszmy.
Dlaczego? Sami je zapraszamy...
Skąd Kuleczka i inne dziki wzięły się w Zielonej Górze? Może sami jesteśmy temu trochę winni, dokarmiając te zwierzęta? Piszą o tym autorzy niezwykle ciekawej książki ,,Zwierzęta konfliktowe w miastach”, wydanej niedawno przez Regionalną Dyrekcję Ochrony Środowiska w Gorzowie.
„Obecność dzików na terenach zurbanizowanych często spotyka się ze strachem, a niekiedy nawet wrogością mieszkańców – czytamy tam. – Niestety problem często jest wywoływany przez nich samych, na dwa sposoby. Po pierwsze, dziki ściągają w miejsca, gdzie jest łatwy dostęp do pokarmu czy to pod postacią otwartych śmietników, czy też ogólnego nieporządku. (...) Drugim czynnikiem, za który odpowiedzialni są sami mieszkańcy, jest intencjonalne dokarmianie dzików – dodają autorzy.
Niestety coraz częściej zdarza się, że dziki pojawiające się na terenach miejskich stają się dla niektórych mieszkańców swoistą ciekawostką i są przez nich dokarmiane chlebem i resztkami pożywienia. Zwierzęta te są bardzo inteligentnymi ssakami i szybko się uczą. W konsekwencji odwiedzają miejsca dokarmiania coraz częściej i w liczniejszych grupach”.
Specjalistą zajmującym się ssakami występującymi w naszym mieście jest prof. Zbigniew Jakubiec z Wydziału Nauk Biologicznych Uniwersytetu Zielonogórskiego.
– Proponuję zostawić lochę w spokoju
– uważa prof. Jakubiec. – Trzeba odczekać dwa tygodnie od momentu urodzenia się młodych. A potem nie odławiać, tylko zostawić w spokoju. Ona sama opuści cmentarz, a młode pójdą za nią.
Wilk, a jego wpływ na las
Wychowałem się na wschodzie Polski i z coraz większym niepokojem obserwuję to, co wyprawia się u nas z wilkami. Wy nie wiecie, co nam grozi! Wszyscy jeszcze będziemy płakali – grzmiał Czytelnik, który zatelefonował po obejrzeniu filmiku na stronie internetowej „Gazety Lubuskiej”. Oto fotopułapka zarejestrowała dużą watahę wilków w... Zielonej Górze.
Może sto, a może dwieście
Marcin Urbaniak z Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Zielonej Górze nie jest tą informacją ani zaszokowany, ani nawet zdziwiony.
– W naszym regionie nie ma nadleśnictwa, w którym nie odnotowalibyśmy obecności wilków – mówi. – Natomiast trudno powiedzieć, ile ich mamy. W marcu była prowadzona inwentaryzacja, podczas której sprawdzaliśmy 10 proc. powierzchni wszystkich nadleśnictw. Na tej zasadzie „uchwyciliśmy” 35 wilków, ale z pewnością nie oznacza to, że mamy tych drapieżników 350, chociaż takie szacunki się pojawiają. Ja staram się być powściągliwy i raczej mówiłbym o liczbie między sto a dwieście.
Leśnicy już od lat opowiadają, że widać, słychać i czuć obecność wilków w naszych lasach. Nie do końca żartem jako pierwszy przykład podają brak bezpańskich, wałęsających się psów. Co się z nimi stało? Cóż, wilki nie lubią konkurencji. Z drugiej strony nie gardzą psim mięsem. Mniej jest saren, ale na razie nie jest to zdaniem leśników jakimś większym problemem, gdyż zwierząt kopytnych było w lubuskich lasach zbyt wiele. Jednak w rejonie Bytnicy, Krosna Odrzańskiego i Wymiarek pewnie już wkrótce trzeba będzie rozmawiać o ograniczeniu czy nawet rezygnacji z odstrzału. Jednocześnie słyszymy, że nie do końca wilk jest selekcjonerem i koncentruje się na słabych, chorych osobnikach...
– Czy nasze lasy mają określoną pojemność? – myśli głośno Urbaniak. – Nie ma w Polsce badań systemowych. Rządzi natura, czyli ile jest pokarmu, tyle zwierząt. Pewnie rzeczywiście mniej będzie dzików i saren. Ale i wilki nie mają już gdzie od nas wywędrować, migrować. Są bowiem wszędzie wokół. Na północy, południu. Ruszają już nawet na wschód, gdyż od kilku lat obserwujemy zmiany w ich zachowaniu. Mówiono, że są zwierzętami dużych kompleksów leśnych, tymczasem dziś zasiedlają już kępy drzew, a latem nawet pola, spotykamy je na drogach. Można powiedzieć, że zajęły wszystkie dostępne dla nich nisze...
Żeby nie było jak z bobrami
W nadleśnictwie Wymiarki pojawiły się już nawet tablice ostrzegające kierowców przed wilkami, które niespodziewanie mogą wtargnąć na drogę. I nie tylko oni przyznają, że zobaczyć wilka to żaden już dziś cymes. Niemal nam spowszedniały.
– Wilk jest elementem lasu, który powinien w nim się znajdować i dla mnie nie podlega to żadnej dyskusji – tłumaczy zastępca nadleśniczego z Wymiarek Zdzisław Woźny. – Oczywiście, jakiś problem ten drapieżnik stwarza, zwierzyna zmieniła sposób zachowania, jelenie grupują się w większe stada, które powodują bardziej skoncentrowane szkody na polach. Natomiast trudno mi powiedzieć, czy jest ich za dużo. Najpierw należałoby się zastanawiać, ile powinno tych drapieżników być, abyśmy nie doprowadzili do sytuacji, którą teraz mamy z bobrami. Warto byłoby porozmawiać – do czego dążymy, na jakim poziomie liczba wilków jest pożądana i co zrobimy wówczas, gdy będzie ich za dużo. Jak bobrów. Ale pamiętajmy, że i one robią dobrą robotę, chociażby zapewniając retencję w wielu lasach.
Za głównych przeciwników obecności wilków w lasach uchodzą myśliwi. Zarzuca im się niechęć do drapieżników, które mogą ich wygryźć z terenów łowieckich.
– Nie lubię w tym kontekście określenia rywal – mówi myśliwy Andrzej Brach-mański. – Jesteśmy w lesie na co dzień i jesteśmy zainteresowani tym, aby panowała w nim równowaga. Natomiast niektóre nieprzewidziane działania powodują jej zachwianie. Na przykład ochrona krukowatych sprawiła, że nie ma zajęcy, zwalczenie wścieklizny lisów doprowadziło do wycięcia drobnej zwierzyny. Naprawdę, my także cieszymy się, że wilk wrócił, jest w lesie ciekawiej, ale powinien u nas występować w rozsądnej liczbie. Jaka ona jest? 20, 30 sztuk... Moim zdaniem ta liczba wymknęła nam się już spod kontroli.
Mamy doświadczenia z Bieszczad, gdzie rocznie odstrzeliwuje się około 20 sztuk. To nie tylko ograniczy liczbę tych zwierząt, ale sprawi także, że będą bardziej płochliwe. W Skandynawii wyznaczono określoną liczbę i powyżej niej zwierzęta się odławia lub zabija. Za chwilę nie będziemy mieli saren, później dzików... To także sprawa pieniędzy. Właśnie zysk z polowań na sarny przynosi dochód kołom łowieckim. Jeśli ich kasy będą puste, nie będzie z czego wypłacać odszkodowań rolnikom.
Wilk to skarb w futrze Sabina Pierużek-Nowak, badająca od lat te drapieżniki prezes Stowarzyszenia Wilk, słucha podobnych wypowiedzi z lekkim niedowierzaniem. I komentuje, że podobne refleksje są wynikiem braku pełnej wiedzy o wilkach, a myśliwi mają skłonność do przesady.
– Nie przesadzajmy z tymi trzystu wilkami w Lubuskiem – mówi. – W całej Polsce Zachodniej mamy do czynienia z 50 grupami rodzinnymi, czyli około dwustu zwierzętami. Według szacunków tutaj jest dwa razy więcej przydatnych dla wilka siedlisk niż we wschodniej części kraju. Według opracowanego modelu pojemności dla tego drapieżnika u was jest 39 tys. km kw. miejsca. We wschodniej Polsce wilków jest około 800, a skoro w zachodniej jest dwa razy więcej siedlisk... Wilk od dziesięcioleci jest obecny w Polsce Wschodniej i jakoś sarny nie wyginęły, mimo że występuje tutaj inny amator sarniny, czyli ryś.
Sabina Pierużek-Nowak polemizuje również z wieloma stereotypami. Zwierzęta zbijają się w grupy ze strachu przed człowiekiem i ze względu na dostępność pożywienia. Wilki traktują psy jak wilki z obcej watahy, a nie jako przysmak. A przede wszystkim za wyczyny jednego drapieżnika nie można karać całej watahy lub gatunku, gdyż jak ludzie mają różne charaktery i także wśród nich trafiają ją rozbójnicy.
– To nie tak, że wilk jest w Polsce nietykalny – kończy Pierużek-Nowak. – Jeśli trafiają się zwierzęta, które notorycznie powodują szkody, wypracowaliśmy mechanizm, który pozwala na odstrzał pojedynczych sztuk i kilka takich zezwoleń rocznie jest wydawanych... Wilków nie da się selekcjonować, trudno rozpoznać ich wiek, odróżnić basiora od wadery, czyli myśliwi strzelają do nich na chybił trafił. I pamiętajmy, że to natura tworzy równowagę w przyrodzie. Sarny, jelenie są również drapieżnikami, ale roślin, tylko nad nimi nikt nie płacze. No, może botanicy. Nie chcemy chronić gatunku, bo do tego wystarczy ileś sztuk trzymanych w ogrodach zoologicznych. Chronimy wpływ, jaki wilki mają na las...