Dzikowski: PiS chce cynicznie manipulować
Rozmowa z Waldym Dzikowskim, posłem PO, byłym przewodniczącym Komisji Samorządu Terytorialnego i Polityki Regionalnej o zmianach, które proponuje PiS.
PiS w przyszłorocznych wyborach samorządowych, jak ostrzega opozycja, zmanipuluje ordynację i okręgi wyborcze oraz dokona zamachu na samorządy?
Wszystko ku temu zmierza. Pomysły Jarosława Kaczyńskiego sprowadzają się do ograniczenia kadencyjności wójtów, burmistrzów i prezydentów. Dla mnie to jednak równa się ograniczeniu praw wyborczych ludzi. Jarosław Kaczyński mówiąc „stop klikom i sitwom” zwraca się do mieszkańców. To niech on powie prosto w oczy np. pracownikom urzędu, że są klikami i sitwami.
Posłowie PiS argumentują, że wielu lokalnych polityków „zasiedziało” się w samorządach i dlatego powinni być wybierani maksymalnie na dwie kadencje.
W praktyce jest zupełnie odwrotnie niż przedstawia to PiS. W mniejszych gminach sąsiedzi wiedzą o wójcie więcej niż wszystkie służby razem wzięte. Jeśli PiS chce ograniczać kadencyjność, to tak jakby mówił ludziom: „nie dorośliście do wybierania, a my wam w tym pomożemy”. Ludzie nie są jednak tak „ciemni”, jak uważa Jarosław Kaczyński. Mieszkańcy wybierają mądrze, a jednocześnie coraz rzetelniej, bo mają większą wiedzę. Zwróćmy też uwagę, że wielu wójtów czy burmistrzów jest apolitycznych. I to najbardziej irytuje PiS, że nie potrafi sobie poradzić z osobami niezwiązanymi z żadną partią. Co mogą zrobić, żeby ich odsunąć? Wprowadzić dwukadencyjność. To jest jednak psucie państwa i mówienie ludziom, że nie rozumieją na czym polega demokracja. A wcale tak nie jest. Polacy są bardziej świadomi swoich wyborów. I to przekłada się też na wybory samorządowe, gdzie ludzie głosują jeszcze bardziej świadomie, bo wszystko dotyczy ich lokalnej społeczności. W wyborach samorządowych w 2014 roku zmiana na stanowiskach wójtów, burmistrzów czy prezydentów nastąpiła w przypadkach ponad 30 procent osób.
Przedstawiciele PiS bronią się mówiąc, że mieszkańcy mogliby głosować na innego polityka danej partii, ale byłaby to już „świeża krew”.
Zwróćmy uwagę, że w przypadku dwukadencyjności zmniejszy się liczba osób chętnych do startu w wyborach. Weźmy też pod uwagę np. prawników, lekarzy czy biznesmenów. Która z takich osób zdecyduje się „wyjść” z tego zawodu, by startować w wyborach? Po ośmiu latach, jeśli taki człowiek chciałby rzetelnie sprawować swoją funkcję, to w praktyce nie miałby już powrotu do zawodu. Ktoś, kto przez kilka lat nie miałby kontaktu z zawodem, nie dałby rady wrócić. Ponadto, jeśli ktoś zdaje sobie sprawę, że będzie rządził tylko dwie kadencje, to w siódmym lub ósmym roku więcej będzie myślał już nad sobą niż gminą. To normalna ludzka cecha, że człowiek zastanawia się nad innym rozwiązaniem, kiedy jedno się kończy.
Nadal można znaleźć jednak osoby, które są wójtem czy burmistrzem od 1990 roku. One są aż tak dobre, czy jednak „zasiedziały” się na stołku?
To zależy od danej osoby. Nie ma jednej matrycy. A najlepiej danego kandydata oceniają jednak wyborcy. I to w ich rękach powinno być prawo do wybierania i „podziękowania” politykom.
Mówiąc o zmianach przy okazji wyborów, Jarosław Kaczyński wspominał też o konieczności wprowadzenia przezroczystych urn wyborczych i nagrywania głosowania...
Duża liczba osób ślepo to powtarzała, nie mając pojęcia, że Jarosław Kaczyński chciał uchwalić to, co już wcześniej zostało uchwalone. W lipcu ubiegłego roku w życie weszła ustawa wniesiona przez prezydenta Komorowskiego, która wprowadziła monitorowanie wyborów, przezroczyste urny czy jednostronną kartę do głosowania. A prezes jednej z największych partii o tym nie wiedział i nagle oznajmił całej Polsce, że chce to wprowadzić.
A co Pan sądzi o możliwości likwidacji ciszy wyborczej?
W obecnym świecie internetu cisza wyborcza to zamykanie oczu na to, co dzieje się dookoła. Gdybyśmy chcieli się jej trzymać to trzeba byłoby chyba wyłączyć internet i pozdejmować wszystkie plakaty.
Pojawią się też głosy, że PiS chciałby całościowych wyborów proporcjonalnych w samorządach. To Państwo zdecydowaliście, że w samorządzie, z wyjątkiem miasta na prawach powiatu, dominuje jednak ordynacja większościowa. Jak Pan przyjmuje ten pomysł rządzącej partii?
Powrót do wyborów większościowych spowodowałby, że wybory samorządowe stałyby się bardziej upartyjnione. W przypadku wyborów parlamentarnych, wybory większościowe (czyli jednomandatowe - dop. red.) powodują, że na scenie politycznej zostają dwa główne obozy polityczne. W praktyce pierwszym wyborem zawsze będzie partia, a dopiero później konkretny człowiek. Jednak w wyborach samorządowych to wygląda inaczej. Tam, im mniejszy okręg w wyborach jednomandatowych, tym bardziej głosuje się na swojego „sąsiada”. Ludzie mają o wiele większą wiedzę na temat kandydatów i głosują na konkretne osoby, a nie partie polityczne.
Opozycja coraz głośniej mówi również o możliwości manipulowania okręgami wyborczymi przez PiS. Na czym miałoby to polegać?
Zmiana ordynacji wyborczej, wprowadzenie wyborów większościowych czy dwukadencyjność nie są najważniejsze. Kluczem do manipulowania wyborami jest odpowiednie dobranie okręgów wyborczych oraz ustalenie ich wielkości, granic i liczby. Dzięki badaniom socjologicznym można stwierdzić, które powiaty należałoby ze sobą połączyć, by stworzyć okręg wyborczy, w którym będzie wystarczająco dużo sympatyków danej partii, by ta mogła w nim wygrać. I to jest największe zagrożenie, a jednocześnie cyniczna manipulacja. Dzięki temu można zdobyć więcej głosów, lecz większość ludzi nie zdaje sobie z tego sprawy i się tym nie interesuje.
Przed przyszłorocznymi wyborami będzie trwała walka o okręgi?
Oczywiście, że tak. Spójrzmy na Warszawę. Przecież tworzenie metropolii warszawskiej poprzez ustawę nie ma nic wspólnego z budowaniem metropolii. Chodzi tylko o to o zmianę struktury głosów, okręgów wyborczych oraz takie zwiększenie liczby głosujących, by wyszło na korzyść PiS. To tylko z nazwy jest ustawa metropolitalna, bo w praktyce nie ma z tym nic wspólnego. Uporządkowana ordynacja wyborcza jest fundamentem demokracji oraz tworzenia samorządów i państwa. Jeśli ten fundament jest dobrze zbudowany, to później politycy mogą budować ściany i dach Polski lokalnej i całego kraju. Ale tylko dobry fundament, w postaci niczym nieskrępowanego i niezmanipulowanego głosu ludzi, daje podstawy do budowy Polski. Od tego zależy czy w przyszłości nasz „dom” będzie stabilny czy w końcu runie.