Media donoszą, że znów wyrzucono pijanych Polaków z samolotu. Nie pytam Pana nawet o to, czy pijemy mniej, czy więcej niż kiedyś, ale czy w ogóle umiemy pić?
Kiedyś, a może jeszcze i dziś panuje przeświadczenie, że nie ma do kielicha lepszego druha nad Polaka. Takie przekonanie utrwaliło się w kulturze, a jest potwierdzane przez statystyki mówiące, że jesteśmy w światowej czołówce narodów nadużywających alkoholu. Faktycznie jednak ilość wypijanych trunków to tylko jeden aspekt całego zagadnienia.
Określenie „pijany jak Polak” oznacza kogoś, kto mimo spożycia większej ilości alkoholu zachowuje sprawność fizyczną i trzeźwe myślenie, ewentualnie kogoś, kto charakteryzuje się nadprzeciętną odwagą i brawurą...
Spójrzmy na liczby - 80 procent Polaków sięga po alkohol, 4,5 miliona pije regularnie. Kiedyś alkohol był najczęściej skorelowany ze spotkaniami towarzyskimi. Dziś picie stało się jakby autonomiczne. Coraz częściej jest tak, że nie tyle pijemy przy okazji spotkań, tylko spotykamy się przy okazji picia. Alkohol stał się elementem naszej codziennej rzeczywistości. Mało tego, stał się dobrem, z którego korzysta się w różnych nietypowych sytuacjach. Alkohol pije się - i to ostro, jak widać - nawet w samolocie.
Dziś picie stało się czymś zwyczajnym, to nie święto, nie okazja, nawet nie wprowadzanie się w stan baśniowości. Wiele osób uważa, że funkcjonujemy w takich czasach, w których po prostu… pić trzeba. A poza tym jest wolność. Mogę pić, kiedy chcę, i kto mi zabroni? Na dodatek panuje przekonanie, uzasadnione zresztą, że życie jest tak szalone! Wśród nas sporo jest tak zwanych alkoholików wysoko funkcjonujących - czyli osób, które pracują, nierzadko na wysokich stanowiskach, i nie zdają sobie sprawy z tego, że de facto są już alkoholikami. Coraz częściej mówi się o samotnym piciu ludzi właśnie na wysokich stanowiskach, o samotnym piciu kobiet. Sięgamy po alkohol, by korespondował z naszymi uczuciami, czy to radością, czy ze smutkiem, by wypełniał pustkę, dławił strach. By zabił nudę. Nawet samotne picie „do lustra”, browara po pracy, wina przy komputerze, nie jest dziś już czymś tak niepokojącym, jak było kiedyś. Dziś piję, bo piję, bo sprawia mi to przyjemność.
Ponoć alkohol rzadziej jest już elementem wspólnej zabawy. Częściej pije się w domu, „po kątach”, przed telewizorem.
No właśnie. Panuje przekonanie, że wino i piwo to nie jest alkohol. I że jak siedząc przy komputerze, otworzę browara, to tak jakbym otworzył sok porzeczkowy. Pamiętajmy tylko o tak zwanej gilotynie Hume’a - to, że na picie jest przyzwolenie, nie oznacza, że powinniśmy temu w niekonstruktywny sposób ulegać. Młodym fantazji wciąż nie brakuje. Jakiś czas temu pewien student „po pijaku” wpadł do komina. W szpitalu, do którego trafił, lekko poturbowany, nazywali go święty Mikołaj. Budził powszechną wesołość. Nawet podziw!
Myślę, że picie studentów to temat na osobą rozmowę… (śmiech). Myślę, że to zjawisko jest samo w sobie niebezpieczne, bo przyzwyczajenie się do regularnego picia na studiach rzutuje na dorosłe życie.
Słynny adiutant Piłsudskiego Bolesław Wieniawa-Długoszowski zrobiłby na Fejsie furorę. Przytoczę cytat: „Ponoć, podczas jednej z licznych i suto zakrapianych imprez, w pewnym warszawskim hotelu, Wieniawa, w wyniku zakładu, wylądował w olbrzymim hotelowym akwarium. Ponieważ nie chciał opuścić rzeczonego lokum, zdesperowany personel hotelu wezwał policję. Wieniawa na widok oficera policji zasalutował i oświadczył, że niestety, nie może usłuchać jego poleceń, ponieważ przebywając w akwarium, podlega jurysdykcji policji wodnej”.
Czytam te wszystkie anegdoty, jak to kiedyś naród upijał się na różowo, a potem raźno wstawał do roboty, czy szedł na wojnę walczyć za ojczyznę, i zastanawiam się, czy czasem ta wszechpanująca dostępność, przyzwolenie na alkohol nie sprawia, że te wszystkie filmowe wręcz szaleństwa już nas tak nie jarają. Może naród chciałby dziś narąbać się w spokoju? A może to faktycznie przede wszystkim kwestia mediów społecznościowych? Nauczyliśmy się jednak trochę pilnować. Wiemy, że teraz ledwie zrobimy krok i już jesteśmy w świetle kamer. A to nam jednak nie zawsze pasuje.
Ze statystyk przeprowadzonych dla „Gazety Prawnej” wynika, że 93 procent społeczeństwa ma kontrolę nad swoim piciem. Jak zechce, to pić przestanie.
Niestety, badania te mają charakter deklaratywny, a to poczucie kontroli niejednokrotnie jest złudne. Jedno jest dla mnie pewne - coraz mniej słyszę szalonych opowieści, jak to gdzieś ktoś z kimś szalał po alkoholu. Ale może nie słyszę ich, bo jestem już za stary, mam 31 lat i dla mnie czas chodzenia z indyczką do Bliklego już dawno się skończył (śmiech).
Może dziś alkohol nie wyzwala już aż takiej wyobraźni? Baśniowość mamy w komputerze, w niej możemy bez wysiłku uczestniczyć. Popijając piwko, oczywiście.
Musimy pamiętać o kontekście historyczno-kulturowym. Kiedyś taka wyprawa do Bliklego to było coś, może dziś artysta Witkowski nie zrobiłby na nikim wrażenia. Nie takie rzeczy widziało się w internecie! I kolejne pytanie, które się nasuwa - skoro dziś po pijaku nikt nie chodzi z kaczką na kawę, to co dziś robi się po spożyciu?
Na przykład wsiada się do samochodu.
No właśnie, i to jest dramat, z którym wciąż nie umiemy sobie wystarczająco radzić. Kiedyś alkohol był jedynym masowo używanym środkiem psychoaktywnym. Dziś ma poważnego konkurenta w postaci marihuany. Młodzi palą niemało i coraz więcej , choć z perspektywy medycznej jasne jest, że ma to szkodliwe konsekwencje psychofizyczne i jak najbardziej może uzależniać. Wszystko to kwestia samokontroli. Ona tak naprawdę jest gwarantem szczęścia. Ludzie szczęśliwi to ci, którzy nad sobą panują, którzy, mówiąc ładnie psychologicznie, potrafią odraczać gratyfikację. Fundamentalnie, mam takie wrażenie, że w ciągu ostatnich lat nabraliśmy przekonania, że człowiek szczęśliwy to jest człowiek wyzwolony, ten, który żyje bez ograniczeń. To przeświadczenie spowodowało, że poszliśmy w stronę wolności negatywnej, rozumianej jako zrzucenie wszelkich więzów. Widać to na różnych polach naszego życia: tworzenia związków, podejścia do pracy, naszego funkcjonowania w społeczeństwie. Wolno przekraczać niegdyś nieprzekraczalne granice i nic się nie stanie, świat się nie zawali. Ale przy okazji zapomnieliśmy o tym, że takie podejście - paradoksalnie - wcale nie czyni nas wolnymi, raczej - o ironio - będzie nas ograniczać, będzie nas zniewalać, wpędzać w uzależnienie od przyjemności.
Wolność przyniosła niewolę? Bez pół litra nie razbieriosz.
Kiedyś myśleliśmy, że uzależnić się można od papierosów, alkoholu, narkotyków, jednak ostatnie lata pokazują, że uzależnić się można od wszystkiego, począwszy od robienia zakupów, poprzez dbanie o wygląd i seks, aż po korzystanie z mediów i nowych technologii. Zatraciliśmy potrzebę i umiejętność samokontroli. Żyjemy tak, aby jak najszybciej zaspokoić nasze potrzeby. Kto pierwszy, ten lepszy, trzeba się spieszyć, by nas ktoś nie ubiegł. Słusznie nazywamy to wyścigiem szczurów - bo wyścig trwa, ale niestety, na końcu jest kanał.
Skoro jesteśmy w temacie wyścigu… Kiedyś konkurowano podczas alkoholowych biesiad. Były zakłady o picie duszkiem, zwycięzców nagradzano orderami.
To wciąż żyje w kulturze - w ofercie jednego ze sklepów internetowych możemy znaleźć imprezową grę karcianą „PIJESZ AŻ PADNIESZ”.
„Mocna głowa” była przed wojną jedną z ważniejszych żołnierskich cnót. Czytałam, jak to pewien rotmistrz ułanów „uważał umiejętność picia za ważny składnik wojskowego wyszkolenia. Narzekał na podkomendnych: Słabe głowy! To są żołnierze?”.
Jest to bardzo interesujące, zwłaszcza w kontekście tego, co w chwili obecnej potrafią wyprawiać osoby wysoko postawione. Mimo że to oburza, jestem przekonany, że w niejednym człowieku pojawia się myśl w rodzaju: skoro taki poseł nawalił się w samolocie, to dlaczego ja nie mogę?
Urżnąć się w samolocie żadna sprawa, niech spróbuje jak Wieniawa-Długoszowski - tak przynajmniej mówi anegdota, na rauszu wjechać konno, po schodach, do restauracji…
Aż dziw, że żaden rodak jeszcze się na coś podobnego w czasach panującego nam ekshibicjonizmu nie pokusił. Ale może jesteśmy zbyt leniwi? Łatwiej wsiąść do samochodu...
Rozmawiała: Gabriela Pewińska