Dzisiaj lepiej sprzedaje się Magdalena Samozwaniec
Przecież wiemy, co mówił biskup o prawdziwej cnocie. Że krytyk się nie boi - broni się cioteczny wnuk Magdaleny Samozwaniec Rafał Podraza, który ujawnił rodzinne słabości i skandale rodziny Kossaków.
- Skąd Pana fascynacja rodziną Kossaków? Zwłaszcza córkami Wojciecha - Marią Pawlikowską-Jasnorzewską i Magdaleną Samozwaniec?
- Maria i Magdalena we wspomnieniach i anegdotach mieszkały w moim domu od zawsze. W 1944 roku Madzia zapałała wielkim uczuciem do brata mojej babci - pobrali się i tak weszliśmy, bokiem, z mamą - chrześnicą Magdaleny i jej drugiego męża, Zygmunta Niewidowskiego - do familii Kossaków. Ich obrazy wiszą w moim rodzinnym domu na ścianach, podobnie jak akwarele Pawlikowskiej. O siostrach zawsze się w domu sporo mówiło. Nie ukrywam, że Marii długo nie lubiłem, jej twórczość wydawała mi się landrynkowa i mdła. Uwielbiałem za to Madzię. Szczególnie za jej poczucie humoru i za inteligencję. Za rozmaite powiedzonka, typu: „Co jest największym marzeniem mężczyzny? Utrzymać żonę za jej własne pieniądze”. Nie darmo zyskała miano największej polskiej satyryczki XX wieku.
- Ostatecznie polubił Pan i jej siostrę.
- To dzięki jej zapiskom z lat wojny. To zupełnie inna Maria - chora, żyjąca na emigracji, nie wolna od kłopotów materialnych, osamotniona, gdyż trzeci mąż, Jerzy Stefan Jasnorzewski jako lotnik RAF-u częściej był w jednostce niż u niej. Jej wiersze z ostatnich lat życia są zupełnie inne od tych, które uczyniły z autorki najwybitniejszą polską poetkę miłości w XX wieku.
- Opracowany przez Pana dziennik Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej „Wojnę szatan spłodził. Zapiski 1939-1945” ukazał się trzy lata temu, wcześniej znaliśmy jedynie fragmenty...
- Te fragmenty opublikował, bez zgody Magdaleny, Tymon Terlecki. Po lekturze, rozumiem jej opór; Maria tak surowo ocenia rządy emigracyjne, gen. Sikorskiego, gen. Sosnkowskiego i Polaków na obczyźnie, że dla władz PRL-u byłby to smakowity kąsek...
- Poetka zmarła w szpitalu na emigracji.
- ...na raka szyjki macicy, opisując w swoim dzienniku chorobę - niemal dzień po dniu - bez żadnych zahamowań.
- A zarazem ukrywała ją przed rodziną.
- Bardzo długo o chorobie nie wiedział mąż, a przecież niemal codziennie pisała do niego listy. Bagatelizowała swój stan. Nie chciała też martwić ani rodziców, ani Madzi, która - po śmierci w roku 1942 ojca, a rok później mamy - musiała radzić sobie w Polsce sama. Zresztą Madzia również chroniła siostrę przed złymi wieściami, kiedy zmarła matka - Maria z Kisielnickich Kossakowa, osławione „Mamidło”, pisząc listy do Lilki, nie tylko nie poinformowała jej o śmierci matki, ale nawet wysłała jej list, który podpisała, fałszując podpis „Mamidło”. Magdalena bardzo czekała na powrót Lilki z emigracji. W 1945 roku szykowała Kossakówkę, marzyła o wspólnych książkach, a tu nagle z radia londyńskiego wiadomość: „Dziś w Manchesterze po długiej chorobie zmarła Maria Pawlikowska-Jasnorzewska”. Dobrze, że był w Kossakówce już Zygmunt, bo próbowała odebrać sobie życie. Dopiero z tego dziennika, otrzymanego w roku 1965 poznała przyczynę śmierci siostry. Przeżyła tę lekturę ogromnie. Przez dwa tygodnie nie wychodziła z domu, nikogo nie przyjmowała. Wręcz chciała zablokować wznawianie „Marii i Magdaleny”, uważając, że ukazała w niej Lilkę zbyt lekko, stąd później napisała jeszcze „Zalotnicę niebieską”, swą - moim zdaniem - najbardziej prawdziwą książkę.
- Jasnorzewska nie lubiła lekarzy, w Anglii była na nich skazana.
- Zawsze się ich bała. Podobnie jak reszta Kossaków. Lilka wierzyła w zioła. W Kossakówce miała swój ogródek i „katowała” rodzinę wywarami z pokrzyw i innych ziół. W Anglii, skoro poddała się lekarzom, to znaczy, że musiała już bardzo cierpieć.
- Umierając, miała niespełna 54 lata. Zawsze bała się starości. I była jej oszczędzona.
- Pisała o niej już w wierszu „Babcia”, powstał, gdy miała niespełna 30 lat. A propos… Z wiekiem sióstr zawsze były kłopoty. Maria miała 11 lat, gdy „Tatko” namalował obraz „Dziewczynki w powozie” i niefortunnie opatrzył go datą. Kilka lat później, „kukły” czyli córki, zrobiły mu piekło, żądając, by przemalował datę. „Tatko” się ugiął, odmłodził obraz o pięć lat. Mam w archiwum dokumenty Magdaleny, według których urodziła się w… 1916. Odmłodziła się o 22 lata! Maria w paszporcie miała wpisany rok 1899. Może powodem tego odmładzania był fakt, że miały młodszych mężów? Ostatni mąż Marii urodził się siedem lat po niej. Samozwaniec poślubiła zaś Niewidow-skiego młodszego od siebie o lat, bagatela, dwadzieścia. Ale - nie powiem - związek Zygmunt i Madzia tworzyli udany. Pisarka narzekała jedynie, że zbyt rzadko ją zdradzał…
- Zbyt rzadko?!
- Tak, bo wtedy miałaby więcej kapeluszy, które tak uwielbiała, słodyczy i innych prezentów. Taki wzorzec wyniosła z domu, w którym matka przymykała oko na notoryczne zdrady ojca, który jednakże wszystko żonie wynagradzał. No i zawsze do niej wracał. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że większość ze sportretowanych przez Wojciecha Kossaka kobiet, było jego flamami. Córki o tym wiedziały. Między nimi a ojcem była taka komitywa, że kiedy ukochane „Mamidło” wracało do Kossakówki, to one pospiesznie wyprowadzały flamę „Tatki” tylnymi drzwiami. A co działo się w zakopiańskiej czy warszawskiej pracowni… Może powiem tak, Kossak kochał kobiety miłością wielką.
- W wydanym ostatnio przez Pana zbiorze wspomnień o Kossaku pt. „Wojciech Kossak”, Antoni Słonimski przywołuje ich ostatnie spotkanie…
- …w 1939 roku, na plaży w Gdyni, kiedy to malarz, patrząc na kąpiące się dziewczyny, westchnął smutno: „Ech, śliczne są te dziewczęta nowego pokolenia. Żebym to ja miał moje lat siedemdziesiąt”. Miał 82.
- Kochliwa była to rodzinka.
- Madzia i Lilka żyły - jeśli chodzi o tę materię - bardzo bogato, zachowały się ich sekretne zeszyciki, w których opisywały, który pan do czego się nadaje! W takiej aurze wyrastały, w domu, w którym bywali Witkacy, Boy... Wie pan, co dał Wojciech Kossak Madzi, kiedy się zorientował, że Starzewski jako mąż nie za bardzo się sprawdza? Ówczesny wibrator.
- To już lepiej przejdźmy do Jasno-rzewskiej, chorej i cierpiącej na emigracji. Choć i wówczas jest dawną Lilką, dla której wygląd i uroda są tak ważne.
- Po wystawieniu jej sztuki „Baba-Dziwo”, będącej ostrym atakiem na hitlerowski totalitaryzm, Maria musiała wyjechać - zapisała. Bardzo martwił ją wygląd: „Wyglądam źle... i nie podobam się stewardom”. A w 1940 r. notowała: „Zauważyłam już schudnięcie ramion, szyi, małość biustu, brak podbródka, zeschnięcie twarzy - ale myślałam, że to złe lustra”. Albo wpis z czasu wjazdu do Anglii: „Tak by się chciało poetycznie zaprezentować Polskę powaloną. (...) Ale zmęczenie i niecierpliwość, ból głowy i ołowiana cera nie dodawały mi blasku ani erotyzmu”. Albo znacznie późniejszy: „Przyjemnie mi było, że bardzo ładnie wyglądałam na tym wózku inwalidzkim psiakrewskim, że szlafrok jest nowy, że brylant świeci, a włosy mam w nowej różowej siatce”.
- Do końca chciała czarować strojem, urodą.
- Jeszcze pięć miesięcy przed śmiercią swój wyjazd do szpitala na operację tak opisywała: „Cały hotel zerkał na mnie z lekkim przerażeniem. Tymczasem ja się ubrałam tak: czarna suknia, futro z oposów nowe, amarantowa ta czapka wełniana tak śliczna, nasadzona z tupetem. Nowe czarne wysokie buty, nowe rękawiczki od p. Rybaka (antylopa brązowa), jedwabne pończochy”. No dama. Zawsze była czuła na urodę. Ileż się dla niej wycierpiała z powodu skrzywienia kręgosłupa, które w młodości korygowano jakże boleśnie.
- Z troski o wygląd nie chciała dzieci.
- Tłumaczyła to tym, że nie chce rodzić śmiertelników, ale niemałą rolę odgrywał też fakt, że macierzyństwo psuje figurę.
- Ot, rozpieszczona, wyrastająca w luksusach...
- Bo też Wojciech Kossak i „Mamidło” rozpuścili starszą córkę do granic możliwości. To ona miała być tą najwspanialszą, to ona miała zostać tą tak rozchwytywaną autorką. Kiedy Madzia wydała pierwszą książkę „Na ustach grzechu: powieść z życia wyższych sfer towarzyskich”, która - ku zdumieniu wszystkich - z autorką włącznie, odniosła ogromny sukces, ojciec był zaskoczony. Zwłaszcza że młodsza „kukła” nie tylko oddała mu pieniądze, które w wydanie książki zainwestował, ale nawet dołożyła premię! Było to dla Kossaka o tyle szokujące, że dotychczas ubóstwiane córki głównie brały od niego pieniądze. Kossakówny miały, co chciały - sukienki z Francji, kapelusze z Wiednia... Zapragnęły pojechać na Riwierę, to biedny „Tatko” malował kolejne obrazy i jeszcze nie wyschnięte szły do ludzi. Bo córeczki wyjeżdżają, bo trzeba pieniędzy.
- A ile go musiało kosztować unieważnienie kościelne pierwszego małżeństwa Lilki, rzekomo nieskonsumowanego, z Władysławem Janotą Bzowskim, porucznikiem armii austriackiej.
- Ileż Kossak wydał na adwokatów, ileż obrazów zaniósł do kościoła... Szczęśliwie dla jego ręki miał znajomości wśród kleru.
- Związek obu sióstr był bardzo mocny.
- Kochały się wielką miłością. A zarazem, gdy jedna miała sukienkę lepszą od drugiej, to ta, co w swoim przekonaniu miała gorszą, potrafiła tę lepszą sukienkę zniszczyć. Ale gdy poszkodowana bardzo płakała, to winna łez kupowała jej natychmiast coś ładnego, by ów płacz powstrzymać. Madzia, która bardzo wierzyła w sny, kiedyś do bawiącej nad morzem Lilki wysłała telegram: „Co u ciebie, miałam zły sen, leżałaś martwa na wodzie”. Po dwóch dniach przyszła odpowiedź. „Wszystko dobrze, gdyby coś się stało, byłoby w gazetach”. Zapatrzone w siebie nie umiały ukryć zazdrości, powściągnąć złośliwości. Madzia mówiła: Lilka ma takie oczy jak Smosarska, a ja takich nie mam. Ona też napisała o siostrze, że bardziej się szczyciła swymi nogami niż poezją. Ale i Lilka nie umiała poskromić swego ego. Humorzasta, pełna pretensji, zadzierała nosa, uważając się za nie wiadomo kogo. I też nie przez wszystkich była lubiana.
- Nie bez wpływu były pewnie i ambicje literackie…
- W międzywojniu to Magdalena była bardziej znaną autorką. Sztuki Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, z powodu bezpardonowego podejścia przez nią do kwestii aborcji czy związków pozamałżeńskich, uważane były za skandalizujące, acz nie powiem cenione przez krytykę, nie dawały jej takiej sławy. Dopiero po śmierci siostry, już po wojnie, Madzia mocno zabiegała o promowanie wierszy Lilki, zwracając się o to i do Putramenta, który rządził ówczesnym rynkiem wydawniczym, i do innych wpływowych kolegów literatów.
- Znamy wojenny dziennik poetki, ale też z „Zalotnicy niebieskiej” wiemy, że zostało mnóstwo listów Lilki pisanych do Jasnorzewskiego. Co się z nimi stało?
- Magdalena pojechała po te listy do niego, kiedy pisała „Zalotnicę”, ale Lotek, jak mówiła o nim żona, nic jej nie dał. On nigdy ze śmiercią Marii się nie pogodził, do końca życia mówił o niej w czasie teraźniejszym. Listy, po śmierci Lotka w roku 1970, przejęła jego siostra. I co zrobiła? Powycinała i ponaklejała na białe kartki te fragmenty, które uznała za godne uwagi. I te strzępy zdeponowała w Muzeum Literatury w Warszawie. Resztę wyrzuciła.
- Jasnorzewska cierpiała z powodu choroby, ale i tęsknoty za domem...
- Cały czas odczuwała wielką tęsknotę za rodzicami, za siostrą, za Kossakówką... „Nowy Rok 1941. Zaklinam cię, bądź dobry, wróć mnie i Lotka domowi w Krakowie” - pisała. „Domu, domu wracaj, bo tak żyć nie sposób” - dodawała w roku następnym.
- Jest w tych zapiskach poetki cierpki ton, pokazujący, jak źle czuje się w emigracyjnym środowisku, jak zmaga się z chorobą, zarazem to wciąż osoba o ciętym języku, kapitalnym zmyśle obserwacji, bardzo krytyczna wobec otoczenia.
- A ta charakterystyka mężów! „Pierwszy - kretyn notoryczny, nieuk i cham. Drugi - wariat trochę, zły charakter, egoista sentymentalny, żujący własne paznokcie, nerwus i zarozumialec szewcowaty, średnio porządny w interesach.
- To Jan Gwalbert Henryk Pawlikowski, prozaik z Zakopanego.
- Trzeci - urok dziecka i zwierzęcia, ale dużo zarozumialstwa, pychy, no i te wybryki niesamowite, gdy staje się dla mnie niebezpieczny od wojny samej. Dla byle powodu dostaje furii, której jednak przy zwierzchniku wojskowym nie dostałby na pewno. Twarz ma wówczas jak upiór w operze, zaciska pięści, szuka, czym by mnie zabić, nieopisana nienawiść tryska z czarnych ocząt, które miały być gwiazdkami mojego życia i dla których tyle poświęciłam w życiu...”.
- Ale innym razem pisze o Lotka łagodności i o sobie, jędzy pełnej goryczy, która zalewa go swym jadem. Widać jednakże, jak narasta jej strach („Żyję po czoło zatopiona w strachu”), ból i poczucie upływającego czasu podszyte nutą rezygnacji - i czegóż chcesz „kobieto podstarzała”.
- „Nie o nastroje już chodzi, ale o przerażenie” - zapisała wiosną 1945 r. Sparaliżowana, szukała w księgarniach książki, która by podsunęła pomysł, jak cofnąć „tę niemoc”. Wciąż nie miała zaufania do lekarzy... Porażające są te zapiski z końcowych miesięcy życia. Aż po ostatni: „Zdaje się, że nie mogę już. Słabość straszna”.
- Powrócił ukochany święty: „Błagam św. Antoniego, żeby mnie uspokoił”.
- Jego obrazek wisiał w Kossakówce nad jej łóżkiem. Gdy była dziewczynką, wypisywała na ścianie pokoju jakieś prośby do niego, ofiarowując a to dwa, a to pięć złotych. Pamiętam, miałem kilka lat, gdy w Kossakówce zobaczyłem napis „Święty Antoni, 5 złotych, jeśli TO przyjdzie we właściwym terminie”: I zapytałem o to TO mamę. Pewnie nawet nie mogła mi odpowiedzieć cytatem z Samozwaniec, że to „powód kobiecych niepokojów”.
- No to trochę Pan o tej rodzinie, do której wszedł bokiem, naplotkował. Ładnie to tak?
- A ładnie to tak prowokować? Ale przecież wiemy, co mówił biskup o prawdziwej cnocie - że krytyk się nie boi. A rodzina Kossaków broni się swymi osiągnięciami. Malarstwem Juliusza, później Wojciecha, także jego oddaniem Polsce. Mimo wojennej biedy w Kossakówce zdecydowanie odmówił wykonania portretu Hansa Franka. „Żaden hitlerowiec nie będzie miał mojego obrazu!”. Zresztą nawet gdy był w Berlinie nadwornym malarzem cesarza Wilhelma II, to zawsze malował klęski wojsk pruskich. Twórczości obu sióstr i kuzynki Zofii także nie zaszkodzą ich ludzkie słabości.
- Mam wrażenie, że poezja Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej jakby trochę staje się zapomniana...
- Na pewno lepiej dzisiaj sprzedaje się Samozwaniec; ostatnio mama podpisała zgodę na kolejne wydanie „Marii i Magdaleny”, „Krystyny i chłopów”, „Na ustach grzechu”, ale pewnie to się zmieni w przyszłym roku, kiedy Jasnorzewska już nie będzie chroniona i będzie mógł ją wydawać, kto zechce. Wszak w lipcu minęło 70 lat od jej śmierci.
***
Rafał Podraza (1977) - dziennikarz, poeta, autor książek, m.in. „Magdalena, córka Kossaka”, „Wojciech Kossak”, „Córka Kossaka. Wspomnienia o Magdalenie Samozwaniec”, „Moich listów nie pal! Korespondencja Magdaleny Samozwaniec do rodziny i przyjaciół”. Opublikował dwie nieznane książki Samozwaniec: „Z pamiętnika niemłodej już mężatki”, „Moja siostra poetka” oraz Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej „Wojnę szatan spłodził. Zapiski 1939-1945”. Za swoją działalność na rzecz promowania Kossaków otrzymał w 2013 roku od ministra kultury medal „Zasłużony dla kultury polskiej”.
Obecnie pisze o bigbicie. Jest autorem pierwszej biografii Heleny Majdaniec i wywiadu rzeki z Januszem Kondratowiczem pt. „Wieczór nad rzeką zdarzeń”.