Dziuba: Nikt w nas nie wierzył, medal był niespodzianką
Najważniejszy był mecz z Peru. Decydował o naszych losach - mówi Marek Dziuba, brązowy medalista hiszpańskiego mundialu, były piłkarz ŁKS-u i Widzewa, który dziś jest trenerem
Jakie miejsce w Pana domu zajmuje brązowy medal, który 35 lat temu zdobył Pan z kolegami na hiszpańskim mundialu?
Szczególne. Znajduje się w miejscu, w którym można go podziwiać. To pamiątka po największym sukcesie, jaki osiągnąłem w swojej karierze. Gdy przychodzą znajomi interesujący się piłką, to oglądają ten medal.
Wraca Pan do tych wydarzeń z 1982 roku?
Tak, ale żałuję, że trochę to zapomniany sukces. Nie fetuje się nas tak, jak kolejnych rocznic sukcesu drużyny Kazimierza Górskiego. Czasem telewizja pokazuje mecze z Hiszpanii. Wtedy wspomnienia wracają.
Pan zaczął mistrzostwa na ławce rezerwowych...
Wydawało się, że nawet nie pojadę na te mistrzostwa. Nie chcę jednak wracać do tych spraw. Mimo że miałem rozegranych ponad 40 meczów w reprezentacji, byłem wcześniej jej kapitanem, to w meczu z Kamerunem i Włochami usiadłem na ławce rezerwowych. Na boisku pojawiłem się dopiero w 26 minucie meczu z Peru. Zastąpiłem kontuzjowanego Jana Jałochę. Potem grałem już we wszystkich meczach, do końca mundialu. Gdy wszedłem na boisko, czułem się jak nowicjusz. Wiedziałem, że każde moje potknięcie spowoduje, że mogę zostać negatywnym bohaterem. Tym bardziej że nasza sytuacja w grupie nie była ciekawa. Po dwóch bezbramkowych remisach musieliśmy wygrać mecz z Peru, żeby grać dalej.
Po tych dwóch meczach usiedliście razem, roz-mawialiście, mobilizowaliście się?
Nie były to takie złe mecze. Sami nie wiedzieliśmy, na czym stoimy. W Polsce obowiązywał stan wojenny. Przed mundialem nie mieliśmy kontaktu z drużynami o światowym, europejskim poziomie.
Stan wojenny, a na trybunach transparenty Solidarności. Robiło to na was wrażenie?
Każdy odbierał to inaczej. Czuliśmy presję, by walczyć. Była też druga strona. To nie nasza wina, że na przykład w Łodzi piłkarze byli zatrudnieni na etatach w zakładach pracy. Przed mistrzostwami jako stypendyści byliśmy pozbawieni pewnych rzeczy. W ten sposób kluby utrzymywały piłkarzy. Potem jako stypendyści nie mieliśmy możliwości korzystania z bezpłatnej opieki medycznej. Szkoda tylko, że ludzie związani ze sportem, którzy potem zajmowali wysokie stanowiska w kraju, między innymi z Łodzi, traktowali nas jak nierobów. A na nasze mecze przychodziło kilkanaście tys. ludzi i więcej.
Wracając do mundialu, to najważniejszy mecz zagraliście z Belgią czy Związkiem Radzieckim?
Najważniejszy był mecz z Peru. On decydował o naszych losach. Potem zagraliśmy znakomity mecz z Belgią. Trzy bramki strzelił Zbyszek Boniek. Mecz ze ZSRR miał dla mnie osobisty podtekst. Grałem naprzeciwko Olega Błochina. To on kilka lat wcześniej pozbawił mnie wyjazdu na mundial do Argentyny. Błochin był jednym z najlepszych zawodników w Europie. Ja grałem na prawej obronie, przewyższał mnie pod względem szybkościowym. Starałem się, jak mogłem, mecz w Wołgogradzie mi nie wyszedł i do Argentyny nie pojechałem. W Barcelonie chciałem to naprawić. Czułem się bardzo dobrze, u boku miałem Grześka Latę. Powiedziałem, by uciekał do przodu, bo tylko zrobi mi z tyłu „dym”. Błochin bramki nie strzelił. Zremisowaliśmy z ZSRR. A mecz kończył się słynnym tańcem Włodzimierza Smolarka przy chorągiewce w rogu boiska. To był wielki sukces. Przed mistrzostwami nikt nie stawiał nas w roli faworyta. Po tych dwóch pierwszych meczach spadła na nas wielka fala krytyki.
Przegraliście z Włochami w półfinale. Żal tego meczu?
Złożyło się na to wiele spraw, o których nie chcę mówić. Nie grał Zbyszek Boniek, nie wystąpił Andrzej Szarmach. Potem można było przeczytać wypowiedź znakomitego bramkarza włoskiego Dino Zoffa, który mówił, że gdy widział Andrzeja, to miał ciepłe portki. W każdym meczu strzelał mu bramki. Graliśmy zwykle o godz. 21, a wtedy w Hiszpanii panowały niesamowite upały. Mecz został przełożony na godzinę 17. Pierwszą bramkę Paulo Rossi strzelił po dośrodkowaniu z rzutu wolnego. Jednak moim zdaniem faulu nie było. Wcześniej z mundialu odpadli najwięksi faworyci : Hiszpania, Brazylia, Argentyna. Została Polska. A kto z naszego kraju przyjechałby na finał mistrzostw świata? Był też podtekst ekonomiczny.
Co Pan jeszcze zapamiętał z tego mundialu?
Jak już mówiłem, to panowały tam ogromne upały, niespotykane w Hiszpanii. My zaś mieszkaliśmy w hotelu bez klimatyzacji. Spało się pod zmoczonym wodą prześcieradłem, które po pięciu minutach było już suche. Przy takich obciążeniach meczowych nie mieliśmy możliwości odpoczynku. Gdy pojechaliśmy na basen, to woda była tak gorąca, że miało się wrażenie, iż wchodzi się do ciepłej zupy. Gdy wracaliśmy do Polski, zepsuł się samolot. Czekaliśmy na drugi. Jakbyśmy wrócili wcześniej, to nasze powitanie byłoby jeszcze bardziej okazałe.
W reprezentacji grało czterech widzewiaków: Boniek, Żmuda, Młynarczyk, Smolarek i Pan...
Zawsze w Łodzi mieliśmy dobrych piłkarzy, wielu grało w kadrze. Teraz polska reprezentacja też prezentuje się bardzo dobrze. Wierzę, że awansujemy do mistrzostw świata i w nich powalczymy.