Edi ze slumsów miasta łodzi i Ida ze szczytu świata
Łódzkie studio Opus Film należy dziś do najważniejszych producentów filmowych nie tylko w Polsce, ale w naszej części Europy. I ma Oscara!
Olbrzymia filmowa tradycja Łodzi, niebagatelne zasługi miasta dla polskiej kinematografii z biegiem lat zamieniły się w sympatyczne i pielęgnowane wspomnienie. Łódź Filmowa, HollyŁódź - określenia przez dziesięciolecia przepełnione treścią i codzienną pracą setek ludzi, w ostatnim czasie przybrały formę haseł dla działań bardziej marketingowych niż w rzeczywisty sposób mogących chociażby nawiązywać do okresu świetności Łodzi i Wytwórni Filmów Fabularnych. Jednak jeżeli ktoś kontynuuje tamte dokonania w sposób autentyczny, profesjonalny i najbardziej adekwatny do czasów, w których przyszło nam funkcjonować, to jest to studio Opus Film.
Nie byłoby kina bez reklam
Opus Film powstawał w momencie, kiedy wcale nie można było być pewnym, że robienie filmów będzie w końcu w Polsce dobrym interesem. Firmę założył w roku 1991 Piotr Dzięcioł, absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Wrocławskiego, który ukończył następnie Wyższe Zawodowe Studium Organizacji Produkcji Filmowej i Telewizyjnej Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi. Jak sam przyznawał, właśnie taką drogę trzeba było wówczas przebyć, by zostać wykształconym producentem filmowym. A właśnie film był tą dziedziną, którą chciał się zajmować - wiedział to od czasów, kiedy jego ojciec prowadził przez pewien czas kino koło Wrocławia.
Piotr Dzięcioł do decyzji o własnej firmie dojrzewał m.in, podczas dwuletniej emigracji „za chlebem” do Stanów Zje-dnoczonych w latach osiemdziesiątych, a później niezliczonych spacerach po legendarnych halach przy ul. Łąkowej w Łodzi. Wytwórnia Filmów Fabularnych, choć jeszcze oficjalnie istniała, to dogorywała, filmów postawało niewiele, nie było pracy przy fabule, ale i serialach czy filmach dokumentalnych. W miejscach, gdzie powstawały najznakomitsze polskie produkcje filmowe, instalowały się dekoracje, w których realizowano pierwsze rodzime popularne teleturnieje. W 1991 roku Władysław Pasikowski zrobił swojego debiutanckiego „Krolla”, a Krzysztof Kieślowski kręcił „Podwójne życie Weroniki”. Pojawiało się wiele idei dotyczących przyszłości miasta - wcale nie film był tą najważniejszą. I zanim Opus Film zaczął przygotowywać produkcje filmowe, Piotr Dzięcioł zdał sobie sprawę, że aby zająć się sztuką, będzie musiał najpierw zbudować mocną pozycję finansową swojego przedsiębiorstwa - najlepiej dzięki coraz większemu wówczas zapotrzebowaniu na robioną na wysokim poziomie reklamę.
- Przy czym jednak Opus Film nie zaczynał od reklamy, ale od filmów fabularnych- wyjawiał później „Dziennikowi Łódzkiemu”. - Najpierw jako producent wykonawczy przygotowaliśmy pewne usługi dla amerykańskiego zleceniodawcy. To była zresztą przyczyna powstania studia. Zjawiła się w Łodzi grupa młodych amerykańskich twórców, którzy chcieli zrobić tutaj film fabularny „The Poison Tasters” i szukali studia, które by go wyprodukowało. Zgłosili się do mnie i ja się zgodziłem. Ten film był nawet pokazywany na festiwalu w Cannes w sekcji Certain Regard. Jako producent wykonawczy zrobiliśmy też dla Szkoły Filmowej debiut Łukasza Karwowskiego „Listopad”, a potem dwa lub trzy filmy dla Telewizji Polskiej. To był taki okres, że przemysł filmowy w Polsce zanikał i mając świadomość, że ciężko będzie w Łodzi wyżyć z produkcji filmów, szukałem innych możliwości.
Pierwsi byli Duńczycy i kawa, którą chcieli sprzedawać. Piotr Dzięcioł podszedł do sprawy z rozmachem - do zdjęć wynajął salę w pałacu Poznańskiego i zatrudnił orkiestrę symfoniczną Filharmonii Łódzkiej, której dyrygenta zagrał łódzki aktor. Duńczycy byli zadowoleni, stało się jasne, że to właściwa droga i pojawią się kolejne zlecenia, chwilę potem na Łąkową (gdzie Opus Film rzecz jasna się ulokował) dotarła duża agencja reklamowa, która poszukiwała producenta gotowego podjąć się wyprodukowania animowanego filmu reklamowego z użyciem plasteliny...
Opus Film szybko doszlusował do krajowej reklamowej czołówki producenckiej - od roku 1995 konsekwentnie współpracuje już z najlepszymi europejskimi agencjami reklamowymi. W firmie powstawało od 50 do 70 spotów reklamowych rocznie, cenionych przez branżę i klientów, wyróżnianych nagrodami (w tej chwili łódzkie studio może się pochwalić dorobkiem przeszło 1500 reklam). W Opusie reklamy realizowali znakomici polscy reżyserzy filmowi, pojawiali się znani aktorzy, w tym wielkie gwiazdy - np. Jean Reno, który reklamował piwo. Opus Film kręcił też reklamę jednej z wód mineralnych z udziałem Cindy Crawford, ale zdjęcia powstawały w Los Angeles... W Opusie swoje reklamy realizowały takie marki jak Żywiec, Volkswagen, Toyota, Fiat, Orlen, Wedel, McDonald’s, Danio (Mały Głód) i niemało innych. Wielkie dekoracje powstawały w halach dawnej WFF (najstarszą z nich kupił Opus Film) - puby, ulice, samoloty i pojazdy kosmiczne - ale także np. na Księżym Młynie - tam powstała pamiętna historyczna reklama Żywca, gdzie widz najpierw „wchodził” do wnętrza XIX-wiecznego, za chwilę do restauracji z lat 20.-30. XX wieku, „przechodził” płynnie w lata 50., lata 70., aż „wychodził” na ulicę stanu wojennego... W Opusie długo też wspominano reklamę BMW, którą kręcono przez osiem dni (to dużo jak na reklamę) na zamarzniętym Bałtyku w Finlandii, potem w Gdańsku i w końcu na łódzkim Lublinku.
Sukcesem Opusu stało się to, że kręcone przez łódzkich filmowców na polski rynek reklamy światowych marek trafiały w końcu do kilkunastu krajów, a zadowoleni klienci regularnie do łódzkiego studia wracali. Anegdotą stało się też zdanie Piotra Dzięcioła, które lubił powtarzać rozpoczynającym z nim rozmowy zleceniodawcom.
- Często zwracają się do nas klienci, którzy chcą zrobić film reklamowy, z pominięciem agencji reklamowej. Pierwsze pytanie, jakie pada na takim spotkaniu, brzmi: Za jakie pieniądze można zrobić film reklamowy? Na tak postawione pytanie odpowiadam zawsze, że kosztuje to tyle, ile samochód, a tylko od klienta zależy, jakim autem chce jeździć - wyjaśniał Piotr Dzięcioł.
Wiara w dobre kino
Gdy Opus Film stał się reklamową potęgą, można było zacząć robić kino, o jakim Piotr Dzięcioł zawsze marzył. I na tym polu zaczął działać w charakterystyczny dla siebie sposób: spokojnie, bez gwałtownych ruchów, stawiając na twórców, którzy muszą dopiero zawalczyć o swój duży sukces i decydując się na produkowanie takich tytułów, które po prostu uznawał za dobre, niekoniecznie komercyjne.
- Wchodząc w produkcję fabularną stawialiśmy sobie za cel robienie dobrych filmów - powiedział „Dziennikowi Łódzkiemu”. - Zależało nam i cały czas zależy, by oglądało je jak najwięcej ludzi, ale wyznacznikiem jest wartość artystyczna scenariusza, a potem filmu. Od wielu osób, na przykład na festiwalu filmowym w Gdyni słyszymy, że Opus jest kojarzony z dobrym polskim kinem, co jest dla nas dużym komplementem. Ale to zasługa całego zespołu. Role właściciela i prezesa studia nie pozwalają mi wchodzić intensywnie we wszystkie projekty. Nad niezależnymi produkcjami czuwają Ewa Puszczyńska, która odpowiadała za „Idę”, a także mój syn, Łukasz.
Pierwszą dużą, pełnometrażową produkcją fabularną Opus Filmu - i od razu wielkim sukcesem - był w roku 2002 niezapomniany „Edi” Piotra Trzaskalskiego. To reżyser i współscenarzysta znalazł Piotra Dzięcioła. Był tak zapalony do swojego projektu, że właściciel Opus Filmu mu uwierzył.
- Chciał przyjść do nas ze swoją ekipą, która pracowałaby za darmo. Umówiliśmy się, że ja zapłacę ekipie, a tylko on nie dostanie honorarium - wspominał Piotr Dzięcioł. Projekt nie otrzymał dofinansowania, powstał całkowicie za prywatne fundusze. „Edi”, skromny i w sumie niełatwy film, trafił do ówczesnego widza, Opus Film (a i w konsekwencji Piotr Trzaskalski) zarobił na nim dobre pieniądze. Zdjęcia, których autorem był Krzysztof Ptak, powstały w Łodzi. Główne role zagrali Henryk Gołębiewski (którego Trzaskalski przywrócił wtedy dla kina po latach niebytu) oraz Jacek Braciak. Obraz zdobył trzy nagrody na festiwalu filmowym w Berlinie i został w 2002 roku polskim kandydatem do Oscara.
W tym momencie Opus Film i Piotr Dzięcioł stali się polskimi specjalistami od debiutantów - m.in. dzięki Szkole Filmowej w studiu zaczęli pojawiać się zdolni młodzi filmowcy, a kolejne tytuły sprawiały, że pozycja Opus Filmu systematycznie rosła, a firma zmieniała profil z reklamowego na zdecydowanie bardziej filmowy. Zaczęto też mówić o tym, że Piotr Dzięcioł ma „rękę do filmów”...
W 2006 roku dwa filmy wyprodukowane w Opusie dostały prestiżowe nagrody na festiwalu w Cannes - „Z odzysku” Sławomira Fabickiego i „Chłopiec na galopującym koniu” Adama Guzińskiego.
Za nagrodami na międzynarodowych festiwalach poszły kontakty z producentami z zagranicy i coraz częstsze koprodukcje.
- W Europie to konieczność - uważa Piotr Dzięcioł. - Państwowy Instytut Sztuki Filmowej finansuje maksymalnie 50 procent budżetu filmu. Resztę trzeba gdzieś znaleźć. Można chodzić po to do filmowych funduszy regionalnych, zbierać od miast, ale my wybraliśmy drogę szukania koproducentów, także do polskich filmów. W Stanach Zjednoczonych tworzy się produkt globalny. Kino Amerykanów, nawet to średniej klasy, sprzedaje się na całym świecie, choćby w stacjach telewizyjnych. Europa nie ma takich możliwości. Nie jest tak ogromnym rynkiem. Robi też trochę inne filmy. Trafiają się takie, które są sukcesem globalnym, ale to rzadkość. Kraje europejskie, walcząc o swoją tożsamość kulturową, zdecydowały się na dofinansowanie ich powstawania, bo producent nie zawsze mógłby to sam zagwarantować. A w USA idzie się do banku, pokazuje listę gwiazd w ekipie i dostaje się pożyczkę. To jest główny sponsor produkcji. I albo ponosi się porażkę, albo świętuje sukces.
Oscar goes to...
Filmowe portfolio Opus Filmu wypełniło się wieloma udanymi i znaczącymi tytułami. Warto wymienić takie, jak np. „Masz na imię Justine”, który wyreżyserował pochodzący z Caracas Franco De Pena, „Mistrz” Piotra Trzaskalskiego, „Hi Way” zrealizowany z członkami katowickiego kabaretu Mumio, „Sztuczki” Andrzeja Jakimowskiego, „Lekcje pana Kuki” Dariusza Gajewskiego, „Moja krew” Marcina Wrony, „Wymyk” Grzegorza Zglińskiego, „Kongres” Ariego Folmana, „Obywatel” Jerzego Stuhra, „Obietnica” Anny Kazejak, „Wspomnienie lata” Adama Guzińskiego, czy powstająca obecnie „Zimna wojna” Pawła Pawlikowskiego. Lecz do wielkiej historii kina Opus Film przeszedł już dzięki „Idzie” Pawła Pawlikowskiego, w 2015 roku jako pierwszy polski film nagrodzonej Oscarem w kategorii Najlepszy film obcojęzyczny - obraz zdobył zresztą na całym świecie deszcz wyróżnień: około setki.
- Wiedzieliśmy, że zrobiliśmy dobry film, ale podchodziliśmy bardzo ostrożnie do tego, co możemy z nim osiągnąć - podkreślał Piotr Dzięcioł. - Z każdym kolejnym jednak wyróżnieniem nasze apetyty rosły. Jednak Oscar to oczywiscie marzenie każdego producenta i nie przypuszczałem, że takie szczęście nas spotka i będziemy pierwszym polskim studio, które dostanie statuetkę za polski film.
Budżet „Idy” wyniósł około dwa miliony euro, ale obraz przyniósł Opus Filmowi poważny zysk - przeszło 11 milionów dolarów. Jednak równie cenne są drzwi, które Oscar pootwierał Opus Filmowi i jego prezesowi. Łódzkie studio wkroczyło do grona filmowych przedsiębiorstw, które przestały być anonimowe na całym świecie i może podejmować poważne rozmowy z najważniejszym partnerami na największym filmowym rynku, czyli w USA. Nieoficjalne informacje głoszą, że rozmaite plany i propozycje się pojawiły. Jak to jednak w tym biznesie, rozmowy się toczą, coś się wydaje już bliskie realizacji, ale z różnych powodów zostaje przełożone, aż nagla sprawa przyspiesza... Opus Film ma przed sobą świetlaną przyszłość, a na razie robi swoje...
Ostatnio wiele również dla telewizji. Łódzkie studio wyprodukowało seriale „Paradoks” (jeden sezon), „Zbrodnia” (dwa sezony), „Ultraviolet” (jeden sezon) oraz do obejrzenia obecnie w Canal+ - „Kruk. Szepty słychać po zmroku”. Najpoważniejszą filmową premierą roku będzie wspomniana „Zimna wojna” Pawła Pawlikowskiego z Joanną Kulig, Tomaszem Kotem, Borysem Szycem i Agatą Kuleszą. Trwają przygotowania do kolejnych produkcji, a na biurku szefa Opus Filmu leżą kolejne scenariusze. Piotr Dzięcioł swoją konsekwencją osiągnął może nawet więcej niż zamierzał. Wygląda na to, że właśnie w nim Łódź Filmowa znalazł swoje współczesne spełnienie...