Jawność pensji w ofertach pracy podkręci presję płacową - mówi Grzegorz Kuliś, ekspert BCC ds. rynku pracy.
Pracodawcy będą musieli podawać w ofertach pracy informacje o pensjach. Mówi o tym projekt nowelizacji Kodeksu pracy, który przedstawiła Nowoczesna. Jakie są plusy tego rozwiązania?
Proponowane w ogłoszeniach wynagrodzenie oczywiście nie będzie mogło być niższe od płacy minimalnej. Regulacja ukróci działania przedsiębiorców, którzy chcieliby płacić mniej albo wręcz wypłacać wynagrodzenie na czarno. Jawność pensji wpłynie też na konkurencyjność ofert pracy. Jeśli kandydat znajdzie kilka bardzo podobnych ofert pracy, to wiadomo, że wybierze tę, w której podano najwyższe wynagrodzenie. To oznacza, że chętny do pracy będzie efektywniej szukał zatrudnienia i zaoszczędzi czas. Od razu, na etapie przeglądania ofert pracy, będzie wiedział, którego pracodawcę potraktować priorytetowo, a którego odrzucić, bo oferuje za mało pieniędzy. Nie będzie musiał już jeździć na kilka spotkań rekrutacyjnych i dowiadywać się, ile proponuje ta firma, a ile tamta. Informacje o zarobkach będzie miał podane na tacy. Ci pracodawcy, którzy oferowali niższe wynagrodzenia, chcąc zdobyć ręce do pracy, będą musieli podwyższać pensje, bo nikt na ich ogłoszenie nie odpowie.
To przecież dobrze.
I tak, i nie. To jest dobry efekt z punktu widzenia pracownika, bo wzrosną pensje, i negatywny z perspektywy pracodawcy. Wyścig o pracowników w wielu branżach już teraz istnieje, a jawność płac jeszcze bardziej go nakręci. Pracodawcy, którzy zaproponują „dziadowskie” zarobki, nie znajdą pracowników. W konsekwencji będą zmuszeni je podwyższyć. Presja płacowa, trwająca już od pewnego czasu, nie zawsze w ujęciu globalnym jest dobra. Chodzi o to, że dynamicznemu wzrostowi płac nie towarzyszy równie dynamiczny wzrost wydajności pracy. Pracodawca będzie musiał płacić więcej, choć jeszcze nie zdążył wypracować zysku na te podwyżki.
Czy jawność płac w ogłoszeniach może doprowadzić do tego, że wszyscy będą zarabiać więcej? Jeśli zatrudnieni w firmie zobaczą, że szef więcej proponuje nowemu pracownikowi, to przecież od razu pójdą po podwyżkę.
Tak - i to może komplikować życie w wielu firmach. Ale ta sprawa jest złożona. Oczywiście, jeśli mamy identyczne stanowiska i efekt pracy jest taki sam, to wynagrodzenie powinno być równe, ale przecież nie zawsze tak jest. Czasem jest tak, że pracownicy wykonują podobną pracę, ale według szefa, zaangażowanie jednego z nich jest większe i może on być lepiej wynagradzany. W moim odczuciu to jest prawidłowe. Wiele zależy od branży i od kompetencji pracownika. Szef ma prawo oceniać pracowników i różnicować zarobki. W tym przypadku również ważna jest transparentność. Pracownik powinien wiedzieć, że jeśli zdobędzie dodatkowe kwalifikacje cenne dla firmy, to dostanie podwyżkę. Albo jeśli zrobi coś dodatkowego, to dostanie premię. Jeśli różnicowanie zarobków jest uczciwe i uzasadnione, to jest czymś pozytywnym.
Projekt przepisów mówi też o karach w wysokości od 1 tys. do 30 tys. zł dla pracodawcy, jeśli w jego ofercie pracy nie będzie danych o zarobkach. Jak oferty będą sprawdzane? Inspektorzy pracy będą przeglądać wszystkie anonse w internecie?
To rzeczywiście jest największa słabość proponowanych zmian. Inspektorzy będą pewnie sprawdzać archiwalne oferty podczas kontroli w danym przedsiębiorstwie. Mechanizm kontrolny musi jednak dobrze działać i przepisy muszą być egzekwowane, bo inaczej regulacja będzie martwym prawem. Boję się też, że kontrolami nadmiernie zostaną obciążeni uczciwi pracodawcy, bo ich łatwo sprawdzić. A ci nieuczciwi znajdą luki w prawie, będą kryć się w szarej strefie, trudno ich będzie weryfikować. Mam nadzieję, że nowa regulacja wejdzie w życie. Jest na to duża szansa, bo popierają ją posłowie wszystkich partii, znajdujących się w Sejmie, poparł ją też kilka dni temu resort pracy.