Elektryzująca (dez)informacja. Ludzie Putina wcinają popcorn patrząc, jak sami szerzymy wśród obywateli antyunijne fobie oparte na bredni
Pyta mnie pani Helena, emerytowana specjalistka od płac i ZUS w GS „Samopomoc Chłopska” pod Krakowem, „dlaczego ta Unia tak nas dręczy”. Nie dość, że chciała nam zamknąć Turów, broni kasty i nie przelewa należnych jak psu micha pieniędzy z programu odbudowy, to jeszcze podwyższyła o 60 procent ceny prądu. Dobrze, że rząd wziął na siebie 40 procent i rachunki wzrosły tylko o 20, bo jest jeszcze faktura za gaz. Też szokująca – ma się rozumieć, z winy Unii, głównie Tuska i innych Niemców.
Helenie wmawiają to od miesięcy rządowe media i politycy władzy, przede wszystkim Solidarnej Polski, choć i sam premier zagrzmiał w ten deseń. Teraz do kilkunastu milionów domów w Polsce dotarły – wraz z fakturami za prąd – ulotki „wyjaśniające”, czemu jest tak słono: z powodu polityki klimatycznej Unii.
Halo! Grozi nam potężny konflikt zbrojny na Wschodzie. W takich wypadkach gigantyczną rolę odgrywa dezinformacja. Podczas wojny 1920 roku i we wrześniu 1939 Sowieci zarzucili Polskę tysiącami ulotek. Miały demobilizować Polki i Polaków, siać nienawiść do Zachodu. Teraz z gruntu i ducha sowieccy ludzie Putina… nie musieli robić nic. Ot, wzięli duży popcorn z colą i przyglądają się antyunijnemu spustoszeniu umysłów sianemu przez ulotki rozesłane do polskich obywateli za pieniądze tychże obywateli przez grupę spółek kontrolowanych przez polski rząd. A wszystko to w sytuacji, gdy w żywotnym interesie Polski leży jedność Unii wobec neosowietów.
Rozumiem zamysł: ceny mediów z niekontrolowany sposób wzrosły, wyborcy zgrzytają zębami, więc żeby nie było na rząd, zwalmy to na Unię. No dobra, ale skoro już musimy zwalać, to czemu nie na Rosję Putina? Byłoby to nie tylko zgodne z polskim interesem, ale i z logiką. Bo zwalanie na Unię logiczne nie jest ani trochę. W dodatku opiera się na tak prymitywnej manipulacji, że aż ręce opadają.
Unia to my. Unijna polityka klimatyczna realizowana jest wspólnie, przy poparciu polskiego państwa i rządu. Podpisał się pod nią przed laty prezydent Lech Kaczyński, bo myślał dalekosiężnie, a nie w perspektywie sondaży i przyszłorocznych wyborów; zapewne wierzył, że sprawami fundamentalnymi dla bezpieczeństwa Polski i Polaków grać nie wolno. Pod polityką klimatyczną Unii podpisał się także premier Mateusz Morawiecki oraz obecny minister klimatu. I świetnie, bo to jest polityka dobra dla wszystkich. Z punktu widzenia pani Heleny spod Krakowa oznacza, że ona sobie za unijne pieniądze ociepli stary dom, dzięki czemu zaoszczędzi jakieś 80 procent zużywanej dziś energii. A jej wnuk nie będzie już musiał palić w piecu węglem - co jest nie tylko niewygodne i szkodliwe dla zdrowia, ale i przerażająco kosztowne - tylko skorzysta ze sfinansowanej za unijne pieniądze pompy ciepła. Zaś prąd wytworzy sobie przy pomocy fotowoltaiki – też z dotacją od Unii. Koszt grzania domu i ciepłej wody wyniesie jakieś 2 tys. zł rocznie, a rachunek za prąd – 25 zł miesięcznie.
Unijna polityka klimatyczna oznacza inwestowanie otrzymanych z UE dziesiątków miliardów euro w nowe technologie podnoszące efektywność źródeł odnawialnych i mające zapewnić całodobową dostępność otrzymywanej z OZE energii. Wiąże się to z odchodzeniem od węgla, ale nie dlatego, że ktoś Polaków nienawidzi i nie tylko z tego powodu, że spalanie węgla fatalnie wpływa na klimat, ale też z uwagi na kończące się zasoby. Pisałem niedawno, że polskie kopalnie – z przyczyn geologicznych - nie są i nie będą w stanie wydobyć tyle opału, ile nam potrzeba, więc jesteśmy skazani na import. I jest to teraz przede wszystkim import z Rosji.
Z matematycznego punktu widzenia zohydzające Unię ulotki też nie mają sensu. Na fakturze pani Heleny są dwie wytłuszczone pozycje: „sprzedaż energii” i „dystrybucja energii”. Przed antyinflacyjną obniżką VAT dla gospodarstw domowych pierwsza stanowiła 44 procent całego rachunku, reszta to były różne opłaty (abonamentowa, dystrybucyjna zmienna i stała, mocowa, kogeneracyjna, przejściowa oraz – groszowa – opłata OZE) oraz 23 proc. podatku VAT. Koszty emisji CO2, które musimy ponosić w ramach unijnej polityki klimatycznej z uwagi na to, że produkujemy prąd głównie z węgla, wpływają jedynie na cenę samej energii, czyli wspomniane 44 proc. kwoty na rachunku. Łatwo wyliczyć, że nawet gdyby faktycznie koszty emisji stanowiły aż 60 procent kosztów produkcji prądu w polskich elektrowniach, to rachunek przeciętnego odbiorcy powinien z tego tytułu wzrosnąć o ok. 20 procent.
Co ważne: wszystkie pieniądze z dystrybucji i sprzedaży prądu trafiają do państwowych spółek, zaś opłaty z tytułu emisji CO2 – do polskiego rządu. W 2021 roku było to 28 MILIARDÓW ZŁOTYCH! Bruksela nie ma z tego ani grosza! Na węglu sprzedawanym elektrowniom zarabiają w 80 procentach państwowe kopalnie. No i Ruscy.
I jeszcze absolutnie elektryzująca ciekawostka: w europejskich krajach NIE należących do Unii, a więc NIE realizujących unijnej polityki klimatycznej, elektrownie nie są obciążone opłatami z tytułu emisji CO2. Mimo to prąd jest tam jeszcze droższy niż u nas! Przykładem wielka Turcja, która śni się nad Wisłą niektórym politykom (czyżby dlatego, że inflacja sięgnęła tam w grudniu… 36,1 proc.?). Tak działa wolny rynek. Zresztą, by się przekonać o jego sile, nie trzeba wcale sunąć nad Bosfor. Wystarczy dom kuzynki pani Heleny w Białce Tatrzańskiej. Węgiel wożony ze Śląska z państwowych kopalni kosztuje w pobliskim składzie 1.440 zł za tonę, czyli 60 proc. więcej niż rok temu. I trzeba nań czekać minimum dwa tygodnie, „bo ni ma”. Cena opału dla gospodarstw domowych nie jest nijak obciążona „unijną polityką klimatyczną”, a mimo to wielu ludzi myśli, że owa drożyzna to „wina Unii”. Tak działa dezinformacja.
Ja rozumiem, że w obecnej sytuacji geopolitycznej uprawiają ją neosowieci Putina. Ale dlaczego my sami szerzymy wśród obywateli antyunijne fobie oparte na bredni?