Eliczka, jej "zwyczajność" miała coś ze "świętości"
Elżbieta Smyczek z Rybnika, jako położna przyjęła na świat około 8 tysięcy dzieci w trudnych czasach PRL-u. - W moim przekonaniu żyła wśród nas święta - mówi ks. Rafał Śpiewak z Rybnika.
Kiedy przyjmowałaś na świat nasze dzieci, nasze największe dobro, serca nas, rodziców, zawsze przepełnione były radością i szczęściem. Może nie zawsze potrafiliśmy okazać wdzięczność, może nie zawsze znajdowaliśmy odpowiednie słowa, aby wyrazić, jak wiele Ci zawdzięczamy, ale w sercach naszych, w naszej wdzięcznej pamięci zawsze pozostanie pani Ela, która trzymając w rękach nasze dzieci mówiła - "masz piękną córkę, masz pięknego syna, który na pewno wyrośnie na wspaniałego człowieka" - mówił na pogrzebie rybniczanki Elżbiety Smyczek Artur Kotara, burmistrz Lewina Brzeskiego. To właśnie tam pani Ela jako położna i kierownik Izby Porodowej, przyjęła na świat około 8 tysięcy dzieci.
U pani Eli rodziły żony lekarzy z całego regionu
Rodziły u niej kobiety z całego Śląska, nie tylko Opolskiego. Sława o jej profesjonalizmie przekraczała granice maleńkiego Lewina. Do pani Elżbiety Smyczek przyjeżdżały rodzić kobiety z Opola, Wrocławia, a nawet Raciborza. - Przedziwna sprawa, małe miasto, mała izba porodowa, działająca w zaadaptowanym jednorodzinnym domku mieszkalnym i tak ogromne zainteresowanie kobiet z dużych, wojewódzkich miast, w których funkcjonowały nie tylko oddziały, ale także szpitale porodowe. Przedziwna sprawa, ale o poród w Lewinie Brzeskim zabiegały również małżonki lekarzy pracujących w szpitalach w Opolu czy Wrocławiu - mówi Artur Kotara.
Po wojnie brakowało pieluch, nie było lekarzy
A powojenne czasy, w których przyszło pracować urodzonej w podrybnickich Świerklanach pani Eli, były wyjątkowo trudne. Burmistrz Lewina tłumaczy, że pani Ela nie miała często wsparcia lekarza położnika, nie miała takiego, jak dziś w szpitalach, zaplecza kadrowego i technicznego, a mimo to porodówka pod jej kierownictwem uważana była za placówkę wyjątkową, w której chciały rodzić setki kobiet. - Siostra często mówiła o swojej pracy. Miała umowę o pracę 24 godziny na dobę, często była sama, a przecież były to czasy powojenne, wszystkiego brakowało. A ona sobie ze wszystkim radziła. Tak bardzo kochała swoją pracę, bezgranicznie się jej oddała - mówi Gertruda Manderla, siostra pani Eli, która mieszka w Świerklanach.
- Czasem mówiła, że chce wrócić na Śląsk, do rodzinnych Świerklan, ale po studiach we Wrocławiu dostała nakaz pracy w Lewinie i tam aż do emerytury prowadziła swoją małą izbę porodową - dodaje pani Gertruda Manderla. Rodzina pani Elżbiety wspomina, że lata jej aktywności zawodowej to czas licznych zawirowań politycznych, kiedy trzeba było odpowiedzieć sobie na rodzące się dylematy, czy bardziej troszczyć się o prawe sumienie, czy może skorzystać z okazji i zadbać o poprawę warunków bytowych i materialnych. Mimo propozycji i nalegań, pani Ela nigdy nie ugięła się.
- Siostra nigdy nie wstąpiła do partii. Choć był taki sekretarz, który mówił, że żaden kierownik u niego nie może być bezpartyjny. Siostra odpowiedziała wówczas, że ona kierownikiem być nie musi. Nie ugięła się, do końca została wierna swoim przekonaniom - dodaje pani Gertruda Manderla. Ks. Grzegorz Brzyszkowski, krewny pani Eli wspomina, że ciocia cieszyła się wyjątkowym szacunkiem zarówno pracowników, jak i mieszkańców całego Lewina Brzeskiego. - Oni wywodzili się w znacznej mierze ze wschodnich terenów przedwojennej Polski, przesiedlonych na ziemie zachodnie. Ludzie ci będąc na obczyźnie zwierzali się jej ze swoich problemów i prosili o radę.
Tak rodziło się zaufanie, co czasem wyrażało się w prośbie, aby zgodziła się przyjąć godność matki chrzestnej dla nowo narodzonego dziecka. Dzięki temu nasza ciocia miała 31 chrześniaków. Ja też szczycę się tym, że jest moją chrzestną - mówi ks. Brzyszkowski. Pani Ela nie miała swoich dzieci, może dlatego tak bardzo kochała wszystkie, które przyjęła na świat. - Zawsze była otoczona gromadą dzieci. Wielu z nas pamięta swoje dzieciństwo i radosne odwiedziny u cioci, ponieważ każdego darzyła jednakową miłością - mówi ks. Brzyszkowski.
Eliczka była świętością, która żyła obok nas
W 1993 r. Elżbieta Smyczek zamieszkała w Rybniku na ul. Jana, tuż obok "starego kościoła". Zawsze można było ją tam spotkać. - W moim przekonaniu żyła wśród nas święta - mówi o pani Eli ks. Rafał Śpiewak, duszpasterz akademicki z Rybnika, który często odwiedzał rybniczankę w jej mieszkaniu na ulicy Jana, przy rybnickim deptaku i głosił kazanie na pogrzebie pani Eli.
- Tę świętość można było wyczuć w codziennych kontaktach z nią. Była zawsze pogodna, skromna. Żyła czymś, co my określamy jako Opatrzność Boża. Ona nie miała żadnych pretensji do świata, była narzędziem w rękach Boga - mówi ks. Rafał Śpiewak. - Znałem ją 10 lat. Nieraz opowiadała mi o swojej pracy położnej. Jej wiara przekładała się na życie, na pracę, na praktykę i stosunek do ludzi - tłumaczy ks. Śpiewak. - Często widziałem ją na mszy w kościele, potem dowiedziałem się, że ona bywała na mszy codziennie, od dziecka, najpierw w Świerklanach, gdzie się urodziła i wychowywała, potem we Wrocławiu, Lewinie i Rybniku - wszędzie tam, gdzie była, znajdowała czas dla Boga - mówi ksiądz Śpiewak.
Tłumaczy, że "świętością" jest także "zwyczajność" pani Eli. - Ona nie celebrowała siebie. Nie myślała o sobie, a w innych zawsze widziała dobro. Podczas pogrzebu dotarło do mnie, że przekonanie o jej świętości to nie tylko moje odczucie. Że to przekonanie podzielało bardzo wielu ludzi, którzy mieli do czynienia z panią Elą. Bo w tym przypadku nie chodzi o świętość w znaczeniu kanonizowania kogoś. Eliczka była świętością, która żyła obok nas i dyskretnie odbudowywała wiarę w człowieka i dobry świat - dodaje ksiądz Rafał Śpiewak.