Elżbieta Zawacka „Zo” była jedyną kobietą wśród 316 skoczków, którzy wylądowali w okupowanej Polsce. Nieustraszona, a zarazem niezwykle przebiegła. Przekonała się o tym hitlerowska tajna policja.
W maju 1942 roku Elżbieta Zawacka „Zo” wracała z kolejnej kurierskiej misji do Berlina. Wiozła do Warszawy walizkę pełną gotówki dla Armii Krajowej. Po drodze, chciała odwiedzić swoją siostrę Klarę ps. Bianka, która mieszkała w Sosnowcu. Przybyła z dworca pod jej mieszkanie. Pukała, lecz nikt nie otwierał. Już miała odchodzić, gdy uchyliły się drzwi sąsiedniego lokum. Pani Marchocka ruchem ręki zaprosił „Zo” do środka.
Miała dla niej hiobowe wieści. Poinformowała Zawacką, że jej siostra została dwa dni wcześniej aresztowana przez gestapo. Od tamtego czasu agenci czaili się w mieszkaniu na jej ewentualnych gości. Jednak „Zo” miała wyjątkowe szczęście. Nim przyszła, zmęczeni i głodni funkcjonariusze opuścili swój posterunek, by iść na ciepłą kolację. I to uratowało ją przed niechybnym więzieniem i torturami. Musiała jak najszybciej zniknąć ze Śląska. Marchocka uprzedziła ją, że w rękach hitlerowskiej policji politycznej znalazła się także Jadwiga Z. ps. Saba - konspiratorka z Wojskowej Służby Kobiet (WSK), którą do podziemia wciągnęła właśnie Zawacka. Załamała się w śledztwie i zaczęła sypać.
Przez region przetaczała się fala aresztowań. „Zo” musiała mieć się na baczności.
Z domu, w którym mieszkała siostra, udała się prosto do znajomej z AK, „Staszki”. Przenocowała u niej. Rano powierzyła jej cenną walizkę z Berlina, a sama udała się do miasta, by ostrzec swoje sosnowieckie koleżanki z WSK przed groźbą aresztowania. Gdy tylko wyszła na ulicę, ogarnęło ją silne przeczucie, że jest obserwowana. Postanowiła zgubić ogon. Przejechała tramwajem do Katowic, a potem pojechała pociągiem do Krakowa. Tam - by ostatecznie przekonać się, że nie ma omamów - podjęła ryzyko i odwiedziła swoją koleżankę Celinę Zawodzińską. Ta, obserwując z okna ulicę, potwierdziła obawy „Zo” - gestapo miało ją na celowniku.
Doświadczona kurierka nie traciła zimnej krwi. Za wszelką cenę musiała ostrzec KG AK o sytuacji na Śląsku. Okazja nadarzyła się przypadkowo. Na dworcu w Krakowie zobaczyła swoją szefową z WSK, legendarną Marię Wittek. W tłumie wetknęła jej w rękę zwitek papieru z krótką notką: „Saba sypie. Jestem śledzona”. Teraz musiała jeszcze „tylko” zgubić ogon. Wsiadła do pociągu jadącego do Warszawy. Miejsce, jak zwykle, zajęła w przedziale „tylko dla Niemców”. Do wagonu weszli jej „opiekunowie”. Pętla wokół „Zo” zaczęła się zaciskać. Zawacka była jednak zdeterminowana, by uniknąć aresztowania. Gdzieś nieopodal Żyrardowa, bez płaszcza i butów, wyskoczyła z okna jadącego pociągu. Udało jej się wylądować bez większej kontuzji - miała pokrwawione łokcie i kolana. Upewniwszy się, że pociąg się nie zatrzymał, ruszyła pędem w stronę najbliższego lasu. Tam spotkała wiejską kobiecinę. Za pierścionek, rodzinną pamiątkę, kupiła od niej starą chustę i torbę z jedzeniem. Tak ucharakteryzowana ruszyła w stronę stolicy.
Po dobie ciągłego marszu dotarła do Jaktorowa. Tam przypadkowy podróżny dał jej pieniądze na bilet do Warszawy. Gdy tylko dojechała do miasta, zorganizowała ściągnięcie do centrali pozostawionej w Sosnowcu walizki z pieniędzmi. Wykonała misję. „Wyrolowała” gestapowców.
Jednak na skutek denuncjacji „Saby” była spalona zarówno na trasach berlińskich, jak i na Śląsku. Komenda Główna szukała nowego miejsca dla swojej najlepszej agentki. Zgłoszono ją jako kandydatkę na emisariuszkę do Sztabu Naczelnego Wodza w Londynie. Generał „Grot” zaakceptował ten wybór. Tak rozpoczęła się droga „Zo” do zostania jedyną cichociemną w historii.
Przysposobiona wojskowo
Elżbieta Zawacka urodziła się 19 marca 1909 r. w Toruniu. Jej ojciec był skromnym pruskim urzędnikiem, a matka zajmowała się domem i 8 dzieci. Elżbieta skończyła studia matematyczne na Uniwersytecie Poznańskim. By zapłacić czesne, udzielała korepetycji, a w wakacje pracowała na poczcie. Później została nauczycielką matematyki
Od 1930 r. działała w Przysposobieniu Wojskowym Kobiet - paramilitarnej organizacji. Na kolejnych obozach i specjalnych kursach instruktorki PWK przygotowywały przedstawicielki płci pięknej do walki o ojczyznę. Uczyły m.in. terenoznawstwa, jazdy konnej i czytania map. Kładziono nacisk na zaprawę fizyczną. Przyszła kurierka szybko pięła się w górę w hierarchii organizacji. W 1938 r. awansowano ją do stopnia przewodniczki ze starszeństwem.
W sierpniu 1939 r. Zawacka została zmobilizowana. W czasie kampanii wrześniowej organizowała punkty pomocy żołnierzom i cywilom na Śląsku, a później we Lwowie. Po kapitulacji ostatnich oddziałów polskich było dla niej jasne, że należy walczyć dalej.
Początkowo Zawacką skierowano na Śląsk, gdzie jej zadaniem była rozbudowa struktur podziemia. W połowie grudnia 1940 r. została przeniesiona na inny odcinek. Trafiła do komórki łączności kurierskiej. Wtedy przyjęła pseudonim „Zo” (tak jej zmarły w 1935 r. brat Alfons zwracał się do swojej żony Zofii). Jako osoba o aryjskim wyglądzie (blondynka), operująca bez akcentu językiem niemieckim (znała go tak dobrze jak polski, przed wojną uczyła w niemieckojęzycznych szkołach) została kurierką na szlaku Warszawa-Berlin. Od początku stycznia 1941 r. do opisanych na wstępie wypadków z maja 1942 r. pokonała tę trasę - na zmianę przez Toruń, Poznań i Katowice - dziesiątki razy. Od rezydującego w stolicy III Rzeszy emisariusza naczelnego wodza Alfonsa Jakubieńca ps. Kuba i jego łączniczki „Sabiny” otrzymywała pocztę i pieniądze przeznaczone dla kraju. „Zo” przekazywała im korespondencję i materiały wywiadowcze od Komendy Głównej. W lipcu 1941 r. Jakubieniec wpadł w ręce gestapo i został stracony. „Zo” udało się jeszcze przed tymi tragicznymi wydarzeniami utworzyć w Berlinie sieć równoległych skrzynek, więc połączenie Warszawa-Londyn zostało do czasu wspomnianych aresztowań na Śląsku wiosną 1942 r. utrzymane.
Jedyna cichociemna
Spalona na linii berlińskiej „Zo” otrzymała nowe zadanie. Jako emisariuszka ma dostać się do Sztabu Naczelnego Wodza w Londynie i uzgodnić sprawy dotyczące usprawnienia łączności kurierskiej. Wyruszyła w grudniu 1942 r. Bez problemu dotarła do Paryża. Stamtąd miała się przedostać do nieokupowanej części Francji, jednak okazało się, że przygotowany przez łączników szlak przerzutowy jest namierzony przez gestapo. Musiała wracać do Warszawy.
W lutym 1943 r. podjęła kolejną próbę przedarcia się przez Francję. Z pocztą ukrytą w zapalniczce i kluczu wyruszyła w drogę jako Alzatka Elise Riviere. Znów bezpiecznie dotarła do Paryża. Tutaj, tym razem bez pomocy miejscowej konspiracji, zorganizowała transport do strefy Vichy. Maszynista zgodził się przewieźć ją z ośmioma młodymi Francuzami w tendrze lokomotywy. „Zo” dostała się do nieokupowanej strefy, a potem do podnóża Pirenejów. Po wielu perturbacjach i przygodach (jej towarzyszy podróży aresztowano), przeszła na hiszpańską stronę granicy. 29 marca, po 200-kilometrowym marszu, dotarła do Barcelony. Próbowała uzyskać pomoc polskich konsulów, jednak ci nic nie wiedzieli o jej misji.
Nakazali czekać. Niecierpliwa „Zo” - z kolejnymi fałszywymi dokumentami, wystawionymi na Angielkę Elisabeth Watson - przedostała się na Gibraltar. Stamtąd, drogą morską, dotarła do Wielkiej Brytanii. W londyńskim sztabie NW zameldowała się 3 maja, po niemal trzymiesięcznych peregrynacjach. W angielskiej stolicy „Zo” szybko zdała sobie sprawę, że wiele nie wskóra w kwestii poprawienia łączności na linii kraj - Londyn. Zawiedziona kolejnymi bezowocnymi spotkaniami zaczęła zabiegać o wysłanie do Polski. Gdy zaproponowano jej powrót drogą powietrzną, zgodziła się bez wahania. W tym celu, jak każdy cichociemny, musiała odbyć kurs spadochronowy zakończony wykonaniem pięciu skoków. W czasie treningu Nie odczuwała lęku - uważała, że opadanie na spadochronie było „całkiem przyjemne”. Po szkoleniu pozostało tylko czekanie na lot. Wreszcie, w nocy z 9 na 10 września udało jej się szczęśliwie wylądować pod Grodziskiem Mazowieckim. „Zo” wróciła do pracy konspiracyjnej jako kierowniczka odcinka „Zachód”.
Agent „Jarach”
W czasie nieobecności Zawackiej w strukturze podziemnej pojawiło się wielu nowych ludzi. Jednym z nich był niejaki „Jarach”. Znał wielu ludzi w AK. Zajmował się m.in. odprawianiem kurierów, ale okazał się agentem gestapo. Na początku marca 1944 r. rozpoczęły się aresztowania konspiratorów. W kazamatach znalazło się kilkadziesiąt osób, rozstrzelano ponad dwudziestu ludzi. W stolicy rozpoczęło się polowanie na „Zo”. W związku z tym skierowano ją na kwarantannę do domu sióstr niepokalanek w Szymanowie koło Sochaczewa. Do czynnej służby wróciła dopiero w czasie powstania warszawskiego. Zajmowała się organizowaniem żywności i pomocą rannym.
Na początku października przedarła się do Krakowa, by odbudować strukturę konspiracyjną i nawiązać łączność lądową z Londynem. Wytyczyła nowy kurierski szlak wiodący przez Rzeszę do Szwajcarii. Z pomocy Zawackiej skorzystał w grudniu 1944 r. Jan Nowak-Jeziorański, który z żona przebijał się na Zachód.
Wojna skończyła się dla niej w lutym 1945 r., gdy została oficjalnie zdemobilizowana przez Emilię Malessę ps. Marcysia.
Generał Zawacka
Po wojnie Elżbieta Zawacka wróciła do zawodu nauczycielki, ale zajęła się też pracą naukową. Jak większość żołnierzy podziemia nie uniknęła komunistycznych prześladowań. W 1951 roku została aresztowana, a rok później skazana na 10 lat więzienia za rzekome związki z brytyjskim wywiadem. Sprawę osobiście nadzorowała prokurator Helena Wolińska.
„Zo” była przetrzymywana w więzieniu na Mokotowie, a następnie w Fordonie i Bojanowie. Na wolność wyszła na mocy amnestii w 1955 r. W kolejnych latach pracowała na uczelniach w Gdańsku, Olsztynie i rodzinnym Toruniu. W kwietniu 2006 r., tak jak jej dawna przełożona z PWK Maria Wittek, została awansowana do stopnia generała brygady.
Elżbieta Zawacka „Zo” zmarła 10 stycznia 2009 r. Pochowano ją na Cmentarzu św. Jerzego w rodzinnym Toruniu.
Autor: Wojciech Rodak