- Powinniśmy pamiętać, że miarą człowieczeństwa jest zdolność do przyjmowania różnych poglądów i odnoszenie się do nich z szacunkiem - przypomina prof. Hanna Brycz, psycholog społeczny z UG
Po bójce w Radomu, gdy krzycząc „śmierć wrogom ojczyzny!” narodowcy - przy bierności policji - pobili przedstawiciela KOD-u, mówi się o nowym, bardziej niebezpiecznym etapie wojny polsko-polskiej. Od ostrych słów, padających w sporze politycznym, niektórzy przechodzą do czynów...
To jest rzeczywiście przerażające, choć możliwe do przewidzenia. Psycholodzy mówią o tzw. minimalnym paradygmacie różnic międzygrupowych. Wystarczyło podzielić w eksperymencie przypadkowe osoby na dwie grupy, z których jedna opowiadała się za malarstwem Gustawa Klimta, a druga za twórczością Vassilla Kandynsky’ego, by doszło do animozji i agresji międzygrupowej. Przypisanie się do określonej grupy skutkuje przejęciem jej poglądów. Podobnie jest w polityce - najpierw oceniamy racjonalnie czyjeś argumenty, a potem zaczynamy wspierać określoną partię polityczną.
Ze struktury poznawczej człowieka, w której mieszczą się poglądy polityczne, zrobiła się bardzo prosta postawa, czyli emocjonalne ustosunkowanie wobec przeciwnej partii.
Między wspieraniem poglądów a biciem przeciwników politycznych jest jednak granica. Dlaczego została przekroczona?
Władzę przejęło PiS z z bardzo ostrymi hasłami, których nie tolerują osoby o opcji liberalnej. Równoległy przekaz mediów, głównie publicznych, doprowadził do polaryzacji poglądów, ich usztywnienia z jednej i drugiej strony. Ze struktury poznawczej człowieka, w której mieszczą się poglądy polityczne, zrobiła się bardzo prosta postawa, czyli emocjonalne ustosunkowanie wobec przeciwnej partii. I tak do konfliktów politycznych doszły uprzedzenia. W tej sytuacji np. narodowcy klasyfikują do tej samej grupy przeciwników politycznych z KOD-u i PO oraz imigrantów. Ci ostatni nawet nie muszą przyjeżdżać do Polski, bo nacjonaliści znaleźli już wrogów wśród Polaków. Równocześnie druga strona, choć o znacznie liberalniejszych poglądach, także się zradykalizowała, reagując w analogiczny sposób. Bo człowiek tak działa i jego emocje i uprzedzenia uniemożliwiają myślenie racjonalne.
Czy rezygnacja z brutalnej mowy w polskiej polityce powstrzymałaby przemoc na ulicach i pomogła w „sklejaniu” społeczeństwa?
Bardzo bym tego chciała. Jednak warto w tym momencie przypomnieć eksperyment psychologa Muzafera Sherifa. Udowodnił on, że postawa się nie zmieni, jeśli nie pozostawimy w naszych głowach sfery dla racjonalnych argumentów. To znaczy - nie mamy jeszcze poglądu na jakąś sprawę i w chwili, gdy przeciwnik polityczny przedstawia nam swój argument, analizujemy go, zamiast z góry odrzucać. Jest to jednak niezwykle trudne przy uprzedzeniach, zwłaszcza jeśli znajdujemy się w większej grupie, w tłumie. Gdyby ludzie spróbowali mimo wszystko patrzeć na świat bardziej racjonalnie, a nie emocjonalnie, byłaby jakaś szansa.
Oni dobrze wiedzą, że do wyborców najbardziej przemawiają emocje. Im ostrzejsze zdanie, tym bardziej chwytliwe medialnie.
Do tego najpierw trzeba zmienić język polityków.
Oni dobrze wiedzą, że do wyborców najbardziej przemawiają emocje. Im ostrzejsze zdanie, tym bardziej chwytliwe medialnie. Mówią do zwykłego człowieka - jesteś kimś wyjątkowym, bo jesteś Amerykaninem, Polakiem czy Niemcem. I to działa na prymitywne emocje, które później eskalują w grupie. Każdy ekstremizm jest niezwykle groźny. Ma pani jednak rację, że trzeba zacząć od języka, który tworzy kulturę. Tylko jak zmusić polityków, by mówili inaczej? Oni od lat siedzą w tym biznesie i bardziej myślą o wyniku wyborczym, niż interesie społecznym. Warto jednak przypomnieć nie tylko politykom, ale także każdemu z nas, że miarą człowieczeństwa jest zdolność do przyjmowania różnych poglądów. I odnoszenie się z szacunkiem do poglądów innych osób. Jeśli nie potrafimy podejść z szacunkiem do drugiego człowieka i nie dajemy mu prawa do własnych przekonań, tracimy część swojego człowieczeństwa.