To my pomogliśmy ocalić żubra, to my pomogliśmy rozmnożyć bobry - chętnie chwalą się myśliwi, którzy dokarmiają zwierzęta. Oni wwożą do lasu tony jedzenia dla zwierząt, aby móc do nich strzelać - odpowiada Viva!
W Polsce myśliwi używają amunicji ołowianej, która jest silnie toksyczna, rakotwórcza i zakazana w większości krajów europejskich! - kontynuuje Adrianna Wierzbowska. - Ołowiany pocisk rozpada się na setki elementów w ofierze, co powoduje potworny ból, a jak wiadomo, nie zawsze zwierzyna jest później wytropiona. Rocznie do lasu myśliwi wprowadzają 400-600 ton trującego ołowiu. Jest tyle zasad, ale tyle samo dowodów na to, że wszystkie regulacje są na bieżąco łamane. Myśliwi strzelają do ciężarnych samic, pozwalają strzelać do żubrów komercyjnie, a nawet chcą wprowadzić takie prawo na stałe. Polowania zbiorowe płoszą z lasu wszystkie zwierzęta, łącznie z gatunkami pod ochroną - wymienia.
Patroszenie, ćwiartowanie, robienie kiełbasy i przygotowanie najróżniejszych posiłków jest dla dzieci rolników prozą życia
Żubra ocalimy, bobry rozmnożymy
Działacze Vivy opowieści o doniosłej roli myśliwych w konserwacji przyrody nazywają bzdurą. - Myśliwi wwożą do lasu tony jedzenia dla zwierząt, aby później móc do nich strzelać, i pytają, co my, obrońcy zwierząt, dla nich robimy. Zima od zawsze prowadziła naturalną selekcję w przyrodzie. Do wiosny dotrwały tylko najzdrowsze, najmądrzejsze i najsprytniejsze zwierzęta, aby później dać potomstwo. Nigdy zwierzęta w środku zimy nie znajdowały w środku lasu takiego pożywienia jak kukurydza, buraki czy marchew.
Zupełnie inaczej swoją działalność widzą myśliwi: „To my pomogliśmy ocalić żubra, to my pomogliśmy rozmnożyć bobry i wreszcie to my introdukujemy dużą ilość zwierząt, wzbogacając i urozmaicając skład gatunkowy lokalnej zoocenozy. Przez prawie cały rok jesteśmy hodowcami, a tylko przez krótki okres czasu pochłaniają nas łowy. Setki ton karmy w okresie zimowym kupujemy za własne pieniądze” - czytamy w stanowisku PZŁ przygotowanym po medialnej awanturze, jaką zaowocował pokot w Pażęcach, a gdański łowczy chętnie dorzuca: - Po wojnie bobry w kraju były bliskie wyginięcia. Komu powierzono przywrócenie bobra polskiej przyrodzie? PZŁ! Co mamy dziś? Naciski gospodarcze: trzeba strzelać bobry, bo jest ich za dużo i niszczą urządzenia. Przywróciliśmy łosia, którego stan po wojnie był bliski zeru, przywróciliśmy żubra, więc per saldo te gatunki, które natura by wykończyła, istnieją tylko dzięki naszym nakładom. 40 lat broń Boże nie strzelamy do kuropatw i co roku wypuszczamy ich odchowanych 5-6 tysięcy. Koła łowieckie u nas od 40 lat nie polują na zające, bo je chemizacja rolnictwa wykończyła, ale kupują zające po 300 zł za sztukę, by je wypuszczać i przywracać do krajobrazu. Jestem ciekaw, który z tych tak zwanych ekologów wyda takie pieniądze? Jestem ciekaw, który na mrozie włoży ciężki wór karmy na plecy i będzie brnął parę kilometrów w śniegu? Trzaskać dzióbkiem jest bardzo łatwo, a tu jest bardzo dużo ciężkiej pracy i ciężko zarobionych pieniędzy, bo nie jest prawdą, że u nas dominują krezusi.
To ostatnie stwierdzenie w wywiadzie udzielonym przed rokiem „Tygodnikowi Powszechnemu potwierdza Zenon Kruczyński, wieloletni zagorzały myśliwy, a później równie zagorzały przeciwnik polowań i autor książki „Farba znaczy krew”: „Kiedyś ludzie chodzili na polowania, bo w ten sposób zdobywali pożywienie. Potem myślistwo stało się rozrywką zarezerwowaną dla władców i elit. Dzisiaj w polowaniu może wziąć udział każdy. W czasie kadencji Sejmu w latach 2001-2005 co szósty poseł czy senator był myśliwym. Mówiło się wtedy, że tak naprawdę Polski Związek Łowiecki rządzi krajem.”
Jednak gdański łowczy wśród polityków niekoniecznie dostrzega myśliwskie lobby.
- Jakbym chciał ucieszyć ekologów, to powiedziałbym, że prowadzimy walkę, bo w Lasach Państwowych ktoś wpadł na makiaweliczny pomysł i rzeczywiste stany liczbowe zwierzyny pomnożył przez cztery. Dowiadujemy się, że tam, gdzie wiemy, że jest sto jeleni mamy ich pięćset i mamy je wystrzelać, a my wcale tego nie chcemy. Powiem rymowankę: Chcąc mieć dobre wyniki, nie wolno do przyrody mieszać polityki - przekonuje Piotr Ławrynowicz, który zastrzega, że każda przewidziana w planie odstrzału „sztuka” oznacza wpłatę przez myśliwych na fundusz odszkodowawczy na szkody łowieckie, a niewykonanie planu oznacza wysokie kary umowne. Jego zdaniem, dzisiejszy system, w którym koła łowieckie mają pod opieką określone tereny jest optymalny, bowiem oznacza silną więź polujących z lokalnymi lasami (i zdecydowanie tańsza niż powierzenie tych samych funkcji urzędnikom). Alternatywa to, jak tłumaczy, „system licencyjny”: - Państwo sprzedaje bilety z prawem wstępu do lasu i strzelania do zwierząt. Wtedy nic mnie nie obchodzi, bo to obcy teren, dziś jestem u siebie i czuję się odpowiedzialny. Zgłaszam leśniczego, gdy ktoś kradnie drewno, naprawiam urządzenia, które ktoś zdewastował - wymienia.
Trzeba kiedyś zabić
„- A potem strzelają do zwierząt przy tych paśnikach. To tak, jakby zaprosić kogoś na obiad i go zamordować” - stwierdza główna bohaterka książki Olgi Tokarczuk, przerywając litanię księdza chwalącego myśliwych jako „ambasadorów przyrody”, którzy wybudowali i systematycznie zaopatrują czterdzieści jeden paśników dla saren i cztery magazynopaśniki dla jeleni. Trudno wyobrazić sobie film Agnieszki Holland bez książkowej kościelnej sceny, której świadkami są uczniowie z trzeciej B. A 6- czy 12-letnie dzieci towarzyszące łowczym triumfującym nad równymi rzędami martwych lisów w Pażęcach stanęły w centrum medialnej debaty.
- Należy zakazać udziału niepełnoletnich w polowaniach! - grzmiały organizacje ekologiczne, które przekonują, że taka forma spędzania wolnego czasu „pozbawia wrażliwości i niszczy psychikę”. Adrianna Wierzbicka: - Wszystkie dzieci, bez wyjątku, nie powinny brać udziału w polowaniach. Dzieci uczą się przez poznawanie empiryczne. Widzą w dorosłych, a szczególnie swoich rodzicach, wzorce postępowań. Konfrontowanie dziecka z okrucieństwem, agonią, krwią, pozostawia w jego psychice ślady na resztę życia. Te wydarzenia mogą zostać wyparte z pamięci ze względu na ciężkie emocjonalne przeżycia, jednak podświadomość kształtuje się cały czas. Polowania zabijają w dzieciach wrodzoną empatię, która właśnie odróżnia nas od zwierząt. Uczą przedmiotowego traktowania zwierząt, nieposzanowania przyrody i żywych stworzeń, co w konsekwencji może przełożyć się na traktowanie ludzi.
Andrzej Klaman, rzecznik prasowy PZŁ w Gdańsku, tłumaczy, że z krytyką udziału w polowaniach dzieci zgadza się tylko w stosunku do dzieci z dużych aglomeracji miejskich, gdzie „wiedza o prawdziwej przyrodzie ogranicza się do pójścia do zoo, wakacji na wsi czy zbierania grzybów kilka razy w roku”. - Te dzieci żyją w świecie wirtualnym. Komputery, laptopy, telefony komórkowe i telewizja - to jest ich oderwany od rzeczywistości, zamazany i zniekształcony obraz świata. Tam nie ma miejsca na prawa natury, na walkę życia ze śmiercią, jaka toczy się wśród zwierząt. Tam nie ma miejsca na pogląd, że człowiek przez setki tysięcy lat zbydlęcił i podporządkował sobie wiele gatunków i teraz są one dla niego naturalnym pokarmem, środkiem lokomocji, rozrywką, możliwością bogacenia się i Bóg wie, czym jeszcze.
Te ucywilizowane zwierzęta bywają również naszymi opiekunami i wiernymi towarzyszami życia. W zupełnie innym świecie żyją dzieci wychowane na roli. Od najmłodszych lat mają do czynienia z realnym światem. Wiedzą, że świnki, krówki, owieczki, kury, kaczki czy ukochane króliczki będzie trzeba kiedyś zabić. Bo po to są hodowane. Przyglądają się temu procesowi każdego dnia. Widzą śmierć na własne oczy.
Typowy mieszczuch nie ma o tym pojęcia. Zabicie kury, świni czy cielaka jest codziennością. Patroszenie, ćwiartowanie, robienie kiełbasy i przygotowanie najróżniejszych posiłków jest dla dzieci rolników prozą życia.