Eurowizja 2022. Krystian Ochman: Eurowizja jest po to, żeby zbliżyć ludzi do siebie [WYWIAD]
Dwa lata temu wygrał „The Voice Of Poland”, rok temu zdobył nagrodę publiczności na festiwalu w Opolu, a kilka tygodni temu został reprezentantem Polski na Eurowizję. Czy wygra tegoroczny konkurs? Okaże się za kilka dni. Przed wylotem do Turynu udzielił nam wywiadu.
- Niedawno odwiedziłeś kilka krajów i prezentowałeś tam „River”. Jak było?
- Bardzo fajnie. Nowe doświadczenia, nowe sceny. W niektórych z tych miast byłem po raz pierwszy w życiu. Po części była to więc praca, bo zależało mi, żeby to dobrze wychodziło, ale też po części były to wakacje. Nareszcie mogłem wyjechać z Polski na chwilę i zwiedzić inne kraje.
- Gdzie spotkałeś się z najlepszym przyjęciem?
- Wszędzie było wspaniale. Sceny były inne – jeśli chodzi o akustykę czy widownię. Ale atmosfera w każdym miejscu była fajna. Bardzo mi się spodobał Londyn, bo tam odbył się bardziej kameralny koncert. Dzięki temu czułem bliższy kontakt z widownią. Z kolei w Izraelu, choć były problemy technicznie, miałem okazję wybrać się na wycieczkę do Jerozolimy. W Madrycie była wspaniała energia. Wszyscy uśmiechnięci. Amsterdam to fajne miasto, mieszanka tego, co jest w Anglii i w Polsce.
- Podczas tych koncertów występowali też inni artyści, którzy uczestniczą w tym roku w konkursie Eurowizji. Jakie masz z nimi relacje?
- Z niektórymi udało mi się stworzyć dobrą relację. Wszyscy byli bardzo skupieni na swoich występach. Ale biła od nich pozytywna energia. Dlatego w ogóle nie odczuwałem, że to są moi konkurenci. Myślę, że wszyscy przyjaźnią się z wszystkimi. Mamy jeden cel – żeby najlepiej wypaść na scenie.
- Mówi się u nas, że Polacy nie są zbyt lubiani na świecie, dlatego zawsze przegrywamy na Eurowizji. Spotkałeś się z takimi reakcjami?
- Raczej nie. Ale ja śledzę Eurowizję dopiero od dwóch lat. Wcześniej w ogóle nie byłem świadomy, że taki konkurs istnieje. W Stanach nie jest on transmitowany przez telewizję. Z tego, co oglądałem, wydaje mi się, że widzowie raczej kierują się tym czy lubią danego wykonawcę czy też nie. Ale może to się trochę przekłada na kraj, który on reprezentuje. Wszystko zależy od edycji.
- Wielu fanów Eurowizji twierdzi, że w tym roku to ty będziesz zwycięzcą. Myślisz, że masz na taką szansę?
- Staram się o tym nie myśleć. Zależy mi przede wszystkim na tym, żeby dobrze wypaść na scenie. Przecież będę tam reprezentował nasz kraj. To dla mnie najważniejsze. A co będzie, to będzie. Jeśli znajdę się wyżej w rankingu, to fajnie, a jeśli nie – to też OK. Chcę być przede wszystkim zadowolony z siebie.
- Co decyduje o zwycięstwie podczas konkursu Eurowizji?
- Nie wiem tak do końca. To zależy od roku. Na pewno utwór musi być dobry, a artysta – lubiany przez publikę. Ważne jest też, żeby występ się udał. To takie ogólne rzeczy. Jakby ktoś wiedział co decyduje o zwycięstwie w Eurowizji, to wtedy nie byłoby konkursu. Wszyscy próbujemy i jesteśmy szczęśliwi, że tam jesteśmy.
- Wielu obserwatorów Eurowizji sugeruje, że w tym roku wygra reprezentant Ukrainy ze względu na wojnę w tym kraju. Co o tym sądzisz?
- Nie zwracam na to uwagi. Eurowizja jest po to, żeby zbliżyć ludzi do siebie. To fajna okazja, żeby zapoznać się z różnymi kulturami. W tym roku sytuacja się nie różni. Wszyscy jesteśmy świadomi tego, co dzieje się na Ukrainie i cały świat jest przeciwny tej wojnie. Jeśliby jednak ich reprezentant wygrał Eurowizję, to nie postrzegałbym tego pod kątem politycznym. Mają wspaniałą piosenkę, która ciekawie łączy ich tradycję z nowoczesnym bitem i rapem. To wyśmienita robota na bardzo wysokim poziomie. Życzę im wszystkiego co najlepsze i trzymam za nich kciuki. Gdyby wygrali, to nie miałbym z tym problemu.
- A nie sądzisz, że ze względu na wojnę w Ukrainie, powinno się w tym roku odwołać konkurs Eurowizji?
- Nie wiem czy moje zdanie w tej kwestii ma jakieś znaczenie. To przecież nie zależy ode mnie. Cały świat jest świadomy tej sytuacji. Eurowizja to okazja, by zbliżyć ludzi. I teraz jest taki moment, że jest to wyjątkowo potrzebne. Wszyscy jesteśmy z Ukrainą i nie chcemy tej wojny. Eurowizja stwarza okazję, by powiedzieć to głośno.
- Jak będzie wyglądał twój występ w konkursie?
- Nie mogę za dużo zdradzić. Na pewno wizualizacje będą inne niż te, które do tej pory pokazywałem. Nie będzie ze mną na scenie żadnego zespołu. Ale czy będę sam – też nie mogę na razie powiedzieć.
- Do tej pory prezentujesz się cały na biało. Tak będzie też podczas konkursu?
- Niestety też nie mogę tego zdradzić. Ubiera mnie ceniony projektant – Mariusz Przybylski. Na pewno wymyśli coś fajnego.
- Podczas koncertów jesteś dosyć powściągliwy. Tymczasem na Eurowizji liczy się show. Jak sobie z tym poradzisz?
- Nie chcę niczego robić na siłę. Jak dla mnie „River” to nie jest utwór, przy wykonywaniu którego mogę za dużo robić. Może niektórym się wydaje, że jestem za mało ekspresyjny, bo nie zdają sobie sprawy, że gdybym za bardzo poszedł w tę stronę, to zupełnie by to nie pasowało do tego, co śpiewam. Całą energię muszę oddać swoim głosem. Ruchy muszą być bardzo minimalistyczne. Dlatego na pewno to, co pokażę na scenie, będzie z umiarem i nieprzesadzone.
- Najgorsza w tym wszystkim jest trema, która może popsuć każdy występ. Masz na nią sposób?
- Przede wszystkim trzeba się dobrze wyspać przed koncertem, żeby być wypoczętym. Ja czuję się pewniej, kiedy wiem, że głos mam dobrze ustawiony. Wtedy trema mnie nie ściska. Ale stres w takiej sytuacji jest naturalny. Każdy przecież chce jak najlepiej wypaść. Wtedy uwalnia się adrenalina – ale można ją wykorzystać na dobre na scenie.
- Wybrałeś na Eurowizję piosenkę „River”. I fani ją od razu pokochali. Co jest w niej takiego wyjątkowego?
- To chyba pytanie do słuchaczy, a nie do mnie. Na pewno nie zrobiłbym utworu, którego nie czuję. Ale czy ludzie go polubią – to już zależy od nich. Bardzo mnie cieszy, że „River” zbiera takie pozytywne opinie.
- Na Eurowizji zawsze podobają się piosenki z ważnym przesłaniem. Jakie przesłanie ma „River”?
- Ten utwór opowiada o tym, że dużo się wokół nas dzieje i przez to dopada nas stres. Przyszłość jest niepewna dla ludzi z mojego pokolenia. Przez to robi się jeszcze większe zamieszanie. Boimy się bowiem tego, czego nie wiemy. „River” nawołuje, aby odnaleźć chociaż chwilę spokoju i oddechu od zgiełku tego świata.
- „River” potwierdza, że najbardziej lubisz smutne i mroczne ballady. Dlaczego?
- To prawda: generalnie wolę mroczne klimaty. „Gruzowe” – jak sam je nazywam. Ale próbuję łączyć swój głos z nowoczesną muzyką i elektronicznymi bitami. Uwielbiam rap i hip-hop. Prywatnie jestem radosnym człowiekiem i czasem piszę też optymistyczne utwory. Ale zdecydowanie wolę te mroczniejsze. Chociaż nie mam zbyt wielu ballad w repertuarze.
- Kiedy rozmawialiśmy dwa lata temu, twierdziłeś, że jesteś za mało dojrzały na Eurowizję. Co sprawiło, że zmieniłeś zdanie?
- Podjąłem tę decyzję spontanicznie. Nadal czułem, że to może jeszcze nie jest okazja dla mnie. Osoba, która występuje w tym konkursie, powinna bardziej go ogarniać i znać jego historię. A ja byłem w tym do tyłu. Mentalnie i wokalnie. Mój team z Universalu wpadł jednak na pomysł, abym zgłosił się do polskich preselekcji. Podobnie moja rodzina: dziadek i rodzice sugerowali, że może warto spróbować. No i przekonali mnie. Uznałem, że nie będę wiedział czy nadaję się na Eurowizję, dopóki tego nie spróbuję.
- Jakie wrażenie zrobiła na tobie Eurowizja, kiedy pierwszy raz obejrzałeś festiwal w telewizji?
- Trochę przypomina to „The Voice”, ale na większą skalę i więcej się dzieje. To po prostu większe show. Ale fajne – spodobało mi się.
- Miałeś okazję obejrzeć występy polskich reprezentantów podczas minionych edycji?
- Tak. Widziałem w poprzednim roku Rafała Brzozowskiego, a z wcześniejszych lat obejrzałem występy Michała Szpaka, zespołu Tulia i oczywiście Edyty Górniak. Najbardziej podobał mi się ten ostatni występ. Piękny głos i wspaniały utwór na wysokim poziomie. Nie dziwię się, że Edyta Górniak zajęła drugie miejsce, szkoda tylko, że nie pierwsze. Michał Szpak też miał bardzo fajny utwór.
- Kiedy Gromee wrócił z Eurowizji, powiedział, że choć nie wygrał konkursu, to tak naprawdę go wygrał, bo zyskał światową rozpoznawalność. Też na to liczysz?
- Wszyscy, którzy biorą udział w takim wielkim show, na pewno myślą o rozpoznawalności, jaką da im ono na świecie. To też jest bardzo ważne. Być może w przyszłości uda mi się wziąć udział w innych tego rodzaju imprezach. Na ten moment skupiam się jednak na Eurowizji. Czy wygram? Nie wiadomo. Nie będę jednak zaprzeczał, że popularność, którą daje ten festiwal, też jest dla mnie ważna.
- Wspomniałeś, że dziadek namawiał cię na Eurowizję. Jakie dostajesz teraz od niego rady?
- Żeby być uprzejmym dla wszystkich, ale skupić się na sobie. Zaufać swojemu warsztatowi i nie odchodzić od niego, bo tak naprawdę od tego będzie zależało jak dobrze wypadnę. Skupić się na swoim głosie i podążać krok za krokiem, żeby nie robić wokół siebie niepotrzebnego zamieszania.
- Dziadkowie to twoja najbliższa rodzina w Polsce. Często się z nimi widujesz?
- Mam teraz dużo spraw i nie daję rady zbyt często się z nimi spotykać. Ale często do nich dzwonię. Rozmawiamy właściwie co drugi dzień. Niedawno były święta wielkanocne i mogłem z nim spędzić trochę czasu. Było bardzo miło.
- Z rodzicami nie wiedziałeś się przez pandemię aż przez dwa lata. Jak sobie z tym dałeś radę?
- Jakoś to przeżyłem. Bo nie miałem wyjścia. Oczywiście tęskniłem za rodzicami. Na moment przyjechali do Polski w zeszłym roku. Mama nawet zobaczyła jeden z moich koncertów. Musieli jednak wrócić. Mam nadzieję, że w tym roku też przyjadą chociaż na chwilę.
- Rodzice są zadowoleni, że wybrałeś muzyczną karierę?
- Oczywiście – bo wiedzą, że spełniam się i dobrze się czuję w tym, co robię. Nawet jak mam dużo zajęć, to nie zamieniłbym tego na nic innego. Nie żałuję decyzji o wejściu do show-biznesu.
- Studiujesz obecnie klasyczny śpiew na Akademii Muzycznej w Katowicach. Przydaje ci się to w śpiewaniu popu?
- Tak. Technika operowa jest najzdrowszą techniką śpiewania. Nie chcę skończyć kariery w wieku 40 lat ze zdartym gardłem. Zobaczymy jak to będzie – ale teraz chcę zrobić wszystko, żeby utrzymać swój śpiew na dobrym poziomie przez długi czas. Technika operowa dużo mi w tym pomaga. Repertuar, który wykonuję, jest dość wymagający. Moje koncerty trwają po półtorej godziny, muszę więc mieć jakąś wytrzymałość. Uczę się tego właśnie na Akademii Muzycznej. Muzyka klasyczna to dla mnie podstawa.
- Dlaczego zdecydowałeś się na studia w Polsce?
- Nie wiedziałem na jakie studia mógłbym pójść w Stanach. Myślałem o muzyce, ale też o kryminalistyce. Czułem jednak, że większą pasję mam do śpiewania. Nie byłem jednak pewny, czy spełniłbym się na takich studiach w Ameryce. Są one bardzo kosztowne. Aby zdobyć fundusze na ich opłacenie, trzeba brać dodatkową pracę, albo występować publicznie. Jeśli się ktoś potem nie dostanie na Broadway, gdzie dobrze płacą, to trudno się utrzymać ze śpiewania. A z czegoś trzeba żyć. W Stanach brakuje też na takich uczelniach lekcji w cztery oczy: uczeń i profesor. Dziadek z rodzicami zaproponowali mi więc akademię w Polsce. I udało się. Mam tutaj swojego profesora – Jana Ballarina. Mogę mu zaufać i dzięki temu nieustannie robię postępy w śpiewaniu.
- Będziesz kiedyś chciał śpiewać w operze?
- Fajnie by było. Na razie jednak nie wiem, w którym kierunku pójdę. Bo próbuję tego i tamtego. W świecie opery jest tak, że jeśli chce się śpiewać klasycznie, to trzeba się tylko tego trzymać. Kiedy ktoś raz śpiewa operowo, a kiedy indziej rozrywkowo, to traci technikę. Trzeba więc trzymać się jednego. I ja też będę niedługo musiał wybrać. Na razie odpowiada mi, że mogę używać techniki klasycznej w śpiewaniu muzyki rozrywkowej.
- Co jest ci bliższe sercu: pop czy klasyka?
- Kocham to i to. Nie mam takich umiejętności, by pisać jakieś pieśni czy opery. A piosenkę rozrywkową potrafię napisać. To mi bardzo odpowiada, że mogę tworzyć własne numery. Wykorzystuję jednak w śpiewaniu technikę operową. Zakochałem się w świecie klasyki, bo tradycja jest piękna i trzeba ją doceniać.
- Wszystko w twoim życiu zmieniło się, kiedy wygrałeś „The Voice Of Poland”. Warto było wziąć udział w tym programie?
- Głupio by było, gdybym teraz powiedział, że nie warto. (śmiech)
- Czego cię nauczyło uczestnictwo w tym show?
- Intensywnej pracy. Tego wymaga kariera w każdej dziedzinie, ale tutaj to było bardzo wyraźne: mieliśmy dwa miesiące codziennych prób i występów. Nauczyło mnie to też większej asertywności. Zrozumiałem, że nawet wtedy, kiedy pracuje się intensywnie, trzeba znaleźć chwilę, aby o siebie zadbać. Bo czasem człowiek o tym zapomina i źle się to kończy. Trzeba umieć znaleźć balans między pracą a odpoczynkiem.
- Co było dla ciebie najtrudniejsze w tym programie?
- Największy problem miałem z nagrywaniem filmików na YouTube. Zawsze próbuję być otwarty i uśmiechnięty, ale w tym przypadku czasem trudno mi to było osiągnąć. Nagranie piętnastosekundowego filmiku zajmowało mi czasami dwie godziny. (śmiech)
- Twoim trenerem był Michał Szpak. Zakumplowaliście się?
- Nie dzwonimy i nie piszemy do siebie codziennie. Ale wiem, że Michał trzyma za mnie kciuki. I ja też trzymam za niego, bo obecnie pracuje nad nową płytą, na którą bardzo czekają jego fani. Ma więc teraz sporo na głowie, ale na pewno jeszcze znajdziemy czas, aby się spotkać i porozmawiać.
- Jak zmieniło się twoje życie po wygranej w „The Voice”?
- Jakoś bardzo się nie zmieniło. Mam tylko więcej roboty.
- Czujesz się gwiazdą?
- Raczej nie. Ludzie rzadko rozpoznają mnie na ulicy. Skupiam się na pracy, a nie na tym, co ta praca mi daje. Będę o tym myślał dopiero w przyszłości, kiedy będę czuł większą kontrolę nad swoim życiem i będę bardziej stabilny finansowo.
- Co ci się najbardziej podoba w byciu popularnym?
- To, że tyle osób mnie wspiera w tym, co robię. Mam tu na myśli grupę moich najwierniejszych fanów – Gang Ochmanków. Oni są wspaniali: przychodzą na prawie wszystkie moje koncerty i przynoszą mi zawsze coś miłego: herbatę czy miód. Naprawdę nie myślałem, że kiedykolwiek w życiu będę miał wokół siebie ludzi, którzy będą mnie tak wspierali. Oni po prostu o mnie dbają i jest mi z tego powodu bardzo miło. Czuję się jednak trochę zawstydzony, że nie jestem w stanie im tak naprawdę odpłacić za to, co oni mi dają.
- A jakie są ciemne strony sławy?
- Cały muzyczny biznes jest nieoczywisty. Dużo w nim zamieszania. Dlatego działam krok za krokiem. Żeby woda sodowa nie uderzyła mi do głowy.
- Masz już na swym koncie debiutancką płytę. Jesteś z niej zadowolony?
- Tak. Szkoda tylko, że nie jest dłuższa.
- Dlaczego?
- Dużo czasu poświęciłem tej płycie. Gonił nas jednak deadline. Wybraliśmy więc optymalną liczbę utworów na krążek. Przed konkursem Eurowizji ukaże się jednak reedycja tego albumu, na której znajdą się dodatkowe utwory: „River” i dwa nowe numery.
- Jak ci się pracowało z polskimi muzykami i producentami?
- Wspaniale. Z niektórymi nadal utrzymuję kontakt. To choćby Adam Wiśniewski znany jako „@atutowy” czy Tomek Kulik czyli „Triku”. Wszystko tak naprawdę zaczęło się od nich. Najpierw stworzyliśmy „Światłocienie” – i potem dalej poszło. Zrobiliśmy już sporo nagrań i myślę, że jeszcze niejedno zrobimy. Obaj są moimi ziomami. Mam też dobry kontakt z Karolem i Pawłem z duetu producenckiego Liker$ Music – oni mnie rozumieją i za to ich uwielbiam. Pracujemy właśnie nad kolejnymi numerami. To wszystko wspaniali ludzie, którzy chcieli dla mnie jak najlepiej. Nic mi nie narzucali, pracowało nam się więc bardzo płynnie.
- Jesteś współautorem swoich piosenek. To ważne dla ciebie, żeby być twórcą, a nie tylko wykonawcą?
- Tak. Nie chcę śpiewać utworów, których nie jestem współautorem. Chyba nie czułbym takiej piosenki do końca. Ja muszę czuć numer: zgodzić się na melodię czy na instrumenty. Dlatego zazwyczaj najpierw rozmawiamy o tym, co może być – i dopiero potem wspólnie nagrywamy. Chcę robić rzeczy, które są dla mnie prawdziwe i które czuję. Dlatego nigdy tak nie ma, że ktoś mi coś proponuje – i ja to biorę.
- Są na twojej płycie bardzo różne piosenki: jedne bardzo nowoczesne, a inne – niemal musicalowe. Które są ci bliższe?
- Te musicalowe. Od tego przecież zaczynałem. Kiedy byłem nastolatkiem, słuchałem Franka Sinatry i Paula Anki. Dlatego kiedy byłem w liceum zgłosiłem się do szkolnego musicalu. I zakochałem się w tym gatunku. Uwielbiam chodzić na musicale i śpiewać takie piosenki. Dlatego byłem bardzo szczęśliwy, kiedy udało nam się stworzyć „Prometeusza” – bo to utwór utrzymany właśnie w musicalowej konwencji. Hip-hop jest jednak też bliski mojemu sercu. Zresztą ja słucham wszystkiego: klasyki, popu, rocka czy opery.
- Dzięki „Prometeuszowi” wygrałeś konkurs „Premier” podczas ostatniego festiwalu w Opolu. Ucieszyło cię to wyróżnienie?
- Bardzo mi było miło, że publiczność tak mnie polubiła. Dlatego pojawię się w Opolu również w tym roku.
- Aż tak ci się spodobało na najsłynniejszym polskim festiwalu piosenki?
- Fajny klimat, wspaniali artyści, cudowna scena. Nie mogę się doczekać powrotu.
- Zaprzyjaźniłeś się z kimś za kulisami?
- Z Alicją Szemplińską. To piękna i mądra dziewczyna. Dysponuje wspaniałym głosem, doskonale wie jakie ma cele w życiu. I bardzo mocno pracuje nad swoim wokalem. To mi imponuje. Rozmawiałem z nią i wiem, że podobnie jak ja bardzo lubi musicale.
- Można się przyjaźnić w show-biznesie?
- Myślę, że tak. Każdy z nas ma swoje cele i ambicje. Wszyscy chcemy odnieść sukces. Ale bez sensu podkładać sobie nawzajem nogi. Przynajmniej ja tak myślę. Ale chyba inni też – bo ja na razie nie odczułem, że jest tutaj jakaś konkurencja.
- Jesteś po pierwszej trasie koncertowej. Jakie masz wrażenia?
- To było bardzo fajne doświadczenie. Zawsze wyobrażałem sobie, jak to kiedyś będzie wyglądało. A teraz mogłem występować w fajnych miejscach i przed wspaniałymi ludźmi. Czyli marzenia się spełniają.
- Nakręciłeś już kilka teledysków. Wspomniałeś, że nie lubisz występować przed kamerą. Jak ci szła realizacja klipów?
- Lubię pracować przed kamerą, kiedy mogę wczuć się w inną rolę i stać się inną postacią. Dlatego fajnie by było kiedyś wystąpić w jakimś filmie. Bo też kiedyś marzyłem o aktorstwie. Dużo musiałbym się jednak jeszcze nauczyć. Czyli wszystko przede mną.
- Planujesz też podbić Amerykę?
- Na razie tamtejsze media się mną nie interesują. Ale wiem, że moi znajomi ze Stanów są szczęśliwi, że wszystko mi tutaj tak dobrze wychodzi. Oczywiście fajnie by było zaistnieć również w Stanach – bo tam się wychowałem. Ale aktualnie pracuję w Polsce i bardzo mi to odpowiada. Kto wie jednak gdzie mnie ta droga zaprowadzi?