Ewa Farna: Macierzyństwo dodało mojemu życiu nowy wymiar
Po siedmiu latach fonograficznego milczenia Ewa Farna powraca z albumem „Umami”. Nam opowiada, jak poradziła sobie z medialną nagonką w Polsce i w Czechach, która piętnowała jej wygląd.
Jesteś młodą mamą. Jak znalazłaś czas na nagranie nowej płyty?
To był bolesny proces. Dopiero teraz zrozumiałam, jak dużo kiedyś miałam wolnego czasu, a nie zdawałam sobie z tego sprawy i nie do końca z tego korzystałam. Tak jednak jest, że im mniej się ma czasu, tym lepiej go człowiek potrafi zorganizować. Było to jednak wymagające i cieszę się, że mam już za sobą ten twórczy proces. Jestem uczciwa wobec swych fanów i nie chciałam zrobić nowych piosenek na mniej niż 100%. Czas był ograniczony, ale mam wrażenie, że wykorzystałam go maksymalnie jak mogłam. Ostatecznie udało się i dobrze się skończyło: mogłam się w pełni wyśpiewać z emocji, które nazbierały się we mnie przez ostatnie siedem lat, od kiedy ukazała się moja poprzednia płyta. Dużo się wydarzyło – więc było trochę tematów do ośpiewania. Bardzo mi ulżyło, kiedy nagrałam te nowe piosenki.
Synek towarzyszył ci w studiu podczas nagrywania wokali?
Nie odpowiem na to pytanie. Staram się bowiem oddzielać karierę od życia prywatnego. Widać to choćby w moich mediach społecznościowych. Staram się nie być taką typową „insta-mamą” i nie pokazuję dziecka na zdjęciach. Oczywiście samo macierzyństwo jest już częścią mnie, a to mocno człowieka formuje. Ma wpływ na to, co myślę na dany temat czy jak patrzę na świat - i to słychać na tej płycie.
Tym razem zwróciłaś się w stronę nowoczesnego popu. Dlaczego?
A ja czuję w tej muzyce dużo R&B – choćby w utworach „Na skróty” czy „Szalona”. Skupiłam się w nich mocniej na rytmie. Ale to prawda, że mniej jest tutaj gitarowych, ciężkich brzmień. A to z tego powodu, że chciałam w tej muzyce poczuć lekkość. Poza tym mocne nie musi znaczyć gitarowe - można pokazać moc w piosence tekstem, wokalem czy nawet agresywniejszymi klawiszami. Już wyrosłam z buntowniczego rocka i nie czuję teraz takiej muzyki. Brakuje mi w niej nowoczesności i lekkości. Jestem teraz w takim punkcie życia, że postrzegam świat bardzo pozytywnie. Nie mam już w sobie tego wkurzenia, które czułam jako piętnastolatka. Trudno mi więc w autentyczny sposób wykonywać taką muzykę. Sama też nie słucham dziś takich brzmień. Jestem już w zupełnie innym miejscu. Na żywo te nowe piosenki na pewno jednak zaprezentujemy inaczej – bardziej żywiołowo. Jestem już po zgrupowaniu z zespołem i trochę zmieniliśmy brzmienie naszego bandu. Nie gra ze mną w zespole mój mąż Martin – mamy więc tylko jedną gitarę. Trzeba było dostosować się do tego nowego składu.
Ciąża podobno zmienia głos kobiety. Jak ci się śpiewało te piosenki?
Dużo ludzi tak mówi, ale ja czegoś takiego nie czułam. Śpiewało mi się więc tak samo jak przedtem. Zmieniło się tylko moje postrzeganie świata. Ale to znajduje swe odbicie w tekstach. Przyznam jednak, że starałam się zaśpiewać te nowe piosenki bez takiej typowej dla mnie maniery. Czasem, kiedy słucham swoich dawnych wykonań na YouTube’ie, sama się dziwię: „Rany Ewa, czemu miałaś takie parcie, żeby za wszelką cenę pokazać, jakie masz możliwości głosowe?”. To czasami nie jest dobre dla wybrzmienia utworu. A ja zawsze chcę służyć swym głosem piosence. Dlatego tym razem postanowiłam wykonać nowe utwory bez takiego parcia w głosie. Wprowadziłam więcej luzu i polotu, a mocniejszego wokalu używam tylko tam, gdzie jest to potrzebne, żeby wykonaniu dodać więcej dynamiki.
To prawda: w „No nie” i „Luz” pozwalasz sobie nawet na swego rodzaju rapowanie. Jak się odnajdujesz w takiej ekspresji?
Świetnie, chociaż nie nazwałabym tego rapowaniem. Po prostu zastosowałam taki flow, z jakim ten utwór został napisany. Na pewno nie jest to siłowe śpiewanie typu balladowego, bo to nie pasowałoby do estetyki tych obu numerów. Uwielbiam „No nie” i „Luz” za ten „wyczilowany” klimat. Czasem mniej znaczy więcej. I to jest fajnie. Tak teraz to czuję.
Są jednak na płycie dwie ballady. Tego rodzaju piosenki rezerwujesz na poważniejsze tematy?
W sumie trochę tak. Rzeczywiście tutaj „Wersja 2.0” i „Umamy” niosą poważniejsze refleksje. Starałam się jednak unikać patosu. Postawiłam na prostotę emocji, aby pokazać jak czysta jest miłość matki do swego dziecka. I zaśpiewałam „Umamy” tak, jakbym śpiewała mojemu synkowi tę piosenkę na dobranoc.
Powiedziałaś w jednym z wywiadów, że „Umami” to twój „pierwszy tak dojrzały album”. Co to oznacza?
Przede wszystkim to, że jest to płyta, którą zajęłam się w pełni sama. Miałam oczywiście współpracowników, fantastycznych muzyków, grafików i fotografa, z którymi wszystko obgadywałam, ale ostateczne decyzje były na mojej głowie. Od wyboru producentów, po każdy wers w tekście, czy też wizualną stronę płyty i teledyski. Wcześniej tak nie było. „Umami” jest pierwszą moją w pełni samodzielnie zrobioną płytą, która we wszystkich aspektach redefiniuje mnie na nowo i pokazuje jaka jestem naprawdę. Uważam to za ważny krok w mojej karierze.
I jak się z tym czujesz?
Świetnie. Kiedy tworzyłam tę płytę, nie kalkulowałam jakie to powinny być piosenki, do kogo je zaadresować, gdzie powinny one zabrzmieć. Ze względów marketingowych może to dobrze, a może nie, ale ważne dla mnie było spróbować odłączyć głowę od presji i wymagań otoczenia. Skupiłam się po prostu na tym, co mnie kręci, wierząc, że tylko wtedy będzie to też prawdziwie kręcić fanów. Chciałam nagrać takie utwory, które chętnie potem będę sobie mogła odpalić w aucie. I nie będzie tak, że niektóre numery trzeba przeskakiwać, bo mi nie do końca pasują. Powstała płyta, która brzmi tak, że jakbym usłyszała ją u kogoś innego, to sama bym ją też chętnie odpaliła. Tak ją tworzyłam.
Jesteś w show-biznesie już piętnaście lat. Trudno było dojrzewać, będąc pod lupą mediów w dwóch krajach – w Polsce i w Czechach?
Czasem było trudno. Śpiewam o tym w utworach „Ciało” i „Wersja 2.0”. Cieszę się jednak i jestem losowi wdzięczna za to, że mając 28 lat mam już za sobą 15 lat kariery. Życiowe problemy są zawsze – wszystko zależy jednak od tego, jak się do nich podejdzie. Ja staram się mieć do siebie dystans i patrzeć na świat pozytywnie. Skupiam się więc na tym, co życie niesie dobrego, a nie złego.
W piosence „No nie” śpiewasz, że nauczyłaś się stawiać granice. Na tym też polega dojrzałość?
Na pewno. To jest dojrzałość, która polega na szczerości wobec samej siebie. Jeśli nie czuję się w czymś dobrze, to powiedzenie komuś „nie”, będzie powiedzeniem „tak” sobie. Postanowiłam wreszcie kilka razy tak powiedzieć innym osobom. I było to wyzwalające uczucie. Na tym właśnie polega życiowa dojrzałość. Ale też na tym, aby odpuścić chęć spodobania się wszystkim. Bo nikt z nas tego nie potrafi. To jest nieosiągalny cel, więc nie ma sensu walczyć o jego realizację. Dzisiaj chcę żyć tak, aby móc codziennie rano spokojnie spojrzeć w lustro i stwierdzić, że żyję według zasad, które są dla mnie naprawdę ważne. I być z tego zadowoloną. Bo mówienie inaczej, a robienie inaczej, zawsze się źle kończy.
Bardziej ci się podoba ta dojrzała Ewa od tej młodej i naiwnej?
Tak jak śpiewam w „Wersji 2.0”, trochę brakuje mi tej dziecięcej beztroski. Bo ona jest super. Jak na dzień dzisiejszy jestem jednak dumna z tego, w jakim miejscu się znajduję. Może za dziesięć lat będę inaczej myśleć, ale teraz cieszę się, że wypracowałam sobie to, że sama podejmuję decyzje dotyczące swego życia i kariery. Może one nie są zawsze mądre lub komercyjnie słuszne, ale są szczere i zgodne z moimi przekonaniami, dzięki czemu mam uczucie, że to, co robię, ma sens. Że kiedyś będę mogła pokazać z dumą te piosenki mojemu dziecku. Oczywiście jestem wdzięczna losowi, że mogę sobie pozwolić na takie decyzje. Bo jestem ustatkowana finansowo, mam męża, dziecko, mieszkanie. Wtedy łatwo się mówi „nie”. Co innego by było, gdybym nie miała pracy i mieszkała w wynajętym mieszkaniu z trójką dzieci bez męża. To by była zupełnie inna sytuacja. Nie chcę więc moralizować. Ale mówię to w kontekście swojej drogi.
A co zostało z tamtej dawnej Ewy w tobie do dzisiaj?
Cały czas jestem trochę porąbana. (śmiech) Lubię się bawić, cenię u innych poczucie humoru, umiem się nadal z siebie nabijać. Ciągle jestem więc trochę tą szaloną Ewą. Taki mam charakter: jestem sangwinikiem, patrzę na świat z optymizmem i lubię ludzi. Coś się jednak zmieniło. Kiedyś byłam dzieckiem, teraz sama jestem mamą. To sprawia, że czuję, iż jestem bardziej odpowiedzialna za to, co robię. Lubię więc teraz mieć pod kontrolą wszystko, co dotyczy mojej osoby. Choćby w mediach społecznościowych: kilka razy się zastanowię zanim coś wypuszczę do swoich fanów, bo wiem, że ma to na nich świadomy lub podświadomy wpływ. Jakbym wiedziała, że moje dziecko kogoś obserwuje na Fejsie, to też bym chciała, żeby ta osoba podchodziła do serwowanych przez siebie treści odpowiedzialnie. To się zmieniło w moim życiu.
Jesteś spod znaku Lwa. To mocny charakter pozwolił ci przetrwać w show-biznesie, choć zaczynałaś w nim mając 12 lat?
Nie wiem czy to jest kwestią znaku zodiaku. (śmiech) Może to bardziej zasługa rodziców i krwi góralskiej, która płynie w moich żyłach. A może też tego, że urodziłam się i wychowałam na przygranicznym terenie między Czechami a Polską. Czuję się oczywiście Polką od dziecka – ale dorastałam za granicą. Doświadczałam więc różnych trudności, które sprawiły, że pokonując je, nabrałam siły charakteru. Ta mieszanka polskiej i czeskiej mentalności okazała się być wybuchową miksturą.
Twoją nową płytę zwiastowała piosenka „Ciało”, o której powiedziałaś, że jest „odą” do ludzkiego ciała. Skąd taki pomysł?
Inspiracją było dla mnie doświadczenie ciąży, która sprawia, że ciało kobiety bardzo się zmienia. Jest to jednak uniwersalne doświadczenie. Każdy z nas doświadcza tego, że jego ciało się zmienia, choćby przez starzenie się. Wyśmiewanie kogoś za to, jak wygląda, jest więc bez sensu. Niestety: ja sporo tego przeżyłam. W mediach często pokazywano mnie jako przykład tego, że nie wyglądam odpowiednio do show-biznesu. Wiem zatem z własnego doświadczenia, że ludzie bardzo przeżywają, kiedy komentuje się negatywnie ich wygląd. Tu czasem coś powie koleżanka, tam dorzuci coś innego mąż czy mama. I kobiety cierpią. Chciałam w tej piosence powiedzieć dziewczynom: „Te zmiany są naturalne. Bądźmy dumne ze swoich ciał!”.
Do nagrania powstał ciekawy teledysk, którym piętnujesz zjawisko „bodyshamingu”. Jak wpadłaś na pomysł tego klipu?
Kiedy go planowałam, postanowiłam poszerzyć przesłanie tej piosenki. Że nie chodzi w niej tylko o macierzyństwo, ale też o zmiany naszych ciał, których doświadczamy w wyniku innych doświadczeń życiowych. Ktoś urodził dziecko i ma rozstępy, a ktoś inny przeszedł operację i ma blizny. Albo po prostu urodził się taki i ma odstające uszy lub krzywe nogi. Nie śmiejmy się więc z kogoś za coś, na co ta osoba nie ma wpływu. Kpiny z czyjegoś wyglądu są po prostu słabe.
W jakimś sensie w pewnym momencie twoje ciało przestało należeć do ciebie i stało się własnością mediów. Jak się z tym czułaś?
Cieszę się, że teraz dużo się o tym mówi i postrzeganie tych spraw się zmienia. Nagonka na mnie zaczęła się dziesięć lat temu. Zarzucano mi, że nie wyglądam jak modelka, a jednak pojawiam się w mediach. Nie było to fair – bo przecież nie jestem modelką, tylko piosenkarką. W wieku, kiedy zmieniałam się w kobietę i hormony robiły swoje, zarzucano mi, że mam kilka kilo więcej. Tymczasem to była kwestia budowy mojego ciała, ewentualnie tego, że czasem po prostu zajadałam stres. Postarałam się przekuć te trudne doświadczenia w piosenkę, żeby wynikło z tego coś dobrego.
Starałaś się zawsze pokazywać, że nie przejmujesz się tym hejtem. Da się tak?
-Do dziś radzę sobie z różnymi sprawami poprzez humor i nabijanie się z siebie. To dla mnie naturalne. Lubię to. Nie przejmuję się drobnostkami i nie wypłakuję się nad internetowymi komentarzami. Już zrozumiałam, że często one świadczą bardziej o osobie, która je pisze niż o mnie. Niestety: w internecie i w prasie tak często pojawiały się nieprzychylne mi nagłówki, że w końcu zaczęłam myśleć, iż jest to prawdą. Jeśli większość mediów postanowiła pokazać, że Farna jest za gruba, to ludzie w to uwierzyli. W końcu pomyślałam jednak, że to nie jest OK – tym bardziej, że byłam wtedy nastolatką i powoli odnajdywałam się w nowym ciele. Pomyślałam też, że to fatalny przykład dla dziewczyn, które wyglądają tak samo jak ja. Czy one są gorsze dlatego, że nie są idealnie szczupłe? Media sposobem opisywania tego, co się dzieje wokół nas, kształtują to, co jest a co nie jest normą. Zaczęłam się z czasem obawiać, że kumuluje się to wszystko we mnie i gdzieś odkłada.
Poradziłaś z tym sobie sama czy poszukałaś pomocy u terapeuty?
Chodziłam trzy lata na terapię. Typowo prewencyjnie. Nie było bowiem ze mną źle. Uważam, ze to super sposób na dbanie o siebie i droga do rozwoju. Szperałam więc w sobie, dopóki nie urodziłam dziecka i nie zatrzymałam tej pracy nad sobą. Myślę jednak, że wrócę do tego, bo takie dbanie o duszę jest fajną sprawą. Piosenka „Wersja 2.0” powstała właśnie pod wpływem mojej terapii. W pewnym momencie nie potrafiłam odpowiedzieć sobie na pytanie jak się czuję. Wtedy terapeuta zasugerował: „Niech pani zapyta o to tę dawną młodą Ewę, którą pani ma tam nadal w środku”. I okazało się, że to fajny pomysł na tekst. To było jakieś trzy lata temu.
W końcu zaakceptowałaś siebie?
To jest nieustanna praca. Nie wyobrażam sobie, że pewnego dnia stwierdzę: „Oh my god, jestem najlepsza w świecie”. (śmiech) To byłoby dziwne. Terapia nauczyła mnie jak poświęcać sobie więcej czasu i nie przeoczyć pewnych rzeczy. Dzięki mężowi i mamie, którzy mi pomagają, mam też chwile dla siebie. Wykorzystałam je na pracę nad płytą. Może nie mam zbyt wiele czasu na odpoczynek, ale praca jest moim hobby, więc cieszę się, że mogę się temu poświęcać, bo realizuję się w ten sposób i nie zapominam kim jestem. Będąc młodą mamą można łatwo zagubić siebie, bo żyje się przede wszystkim dla dziecka. Dlatego cieszę się, że nadal jestem w kontakcie z tą dawną Ewą.
A jak zmieniło cię bycie mamą?
Można o tym posłuchać na płycie. Jej tytuł brzmi „Umami” – to jest w japońskim piąty smak, który podkreśla wszystkie inne smaki. Kiedy cechuje on jakieś danie, to wtedy smakuje ono kompletnie i niczego mu nie brakuje. I takim czymś jest dla mnie macierzyństwo. Podkreśliło ono to wszystko, co było ważne w moim poprzednim życiu i nadało mu inny wymiar.
Zostałaś mamą mając 25 lat. Jak na dzisiejsze standardy to dosyć wcześnie. Nie masz poczucia, że coś ci przez to przepadło?
Myślę, że jest dokładnie na odwrót. Gdybym miała dziecko mając 35 lat, to pewnie miałabym poczucie, że coś mi przepadło przez to, że skupiłam się tylko na pracy. Zawsze chciałam być młodą mamą. Kiedy się czyta książki o umierających ludziach, nikt z nich nigdy nie żałował, że za mało pracował. (śmiech) Zawsze mogłabym znaleźć wymówkę, żeby jeszcze nie zajść w ciążę. I czas by płynął. Oczywiście jest to wielka zmiana i zanim dziecko pójdzie do przedszkola, to nie będę mogła w pełni poświęcić się pracy. Ponieważ jest to jednak świadoma decyzja i mam wsparcie rodziny, macierzyństwo nie musi być kropką na końcu zdania o mojej karierze. Co więcej: kiedy stuknie mi czterdziestka, moje dziecko będzie miało już piętnaście lat. Dzięki temu na pewno znajdziemy lepsze porozumienie. Dlatego jestem przekonana, że to moje macierzyństwo dzieje się w odpowiednim czasie i miejscu dla mnie. Może to jest też kwestia tego, że zaczęłam śpiewać w wieku trzynastu lat i mam już dzisiaj za sobą osiągnięcia zawodowe. Tymczasem większość moich rówieśników w wieku 25 lat, kiedy kończy studia, dopiero zaczyna swoją zawodową karierę i próbuje się odnaleźć w dorosłym życiu. Dlatego to zrozumiałe, że jeszcze nie chcą zakładać rodziny. Ja mam inną sytuację zawodową i jestem szczęśliwa, że to mogło u mnie nastąpić tu i teraz.
A co jest dla ciebie najtrudniejsze w macierzyństwie?
Oprócz niewyspania? (śmiech) Jestem ogólnie bardzo niecierpliwym człowiekiem. Czasem się wkurzam, kiedy tłumaczę coś setny raz i nic z tego nie wychodzi. Uczę się więc cierpliwości.
W piosence „Umamy” śpiewasz synkowi: „Będę blisko zawsze, kiedy będziesz chciał”. Twoi rodzice też tak cię wychowywali?
Tak. Ja miałam bardzo duże wsparcie od rodziców. I cały czas mam. Wychowałam się w domu pełnym miłości i akceptacji. To jest mega ważne.
Bycie mamą pozwoliło ci lepiej zrozumieć swoich rodziców?
To na pewno zbliża. Muszę jeszcze pogadać z mamą o tej płycie. Oczywiście rodzice już ją słyszeli, ale chciałabym jeszcze podpytać ich o kilka rzeczy. Mam z rodzicami świetny kontakt. Nigdy nie byłam typem buntowniczki – i nigdy nie stawiałam się po drugiej stronie barykady. Oczywiście czasami się różnimy, bo jestem innym człowiekiem z innej generacji. Moje dziecko pewnie też będzie potem miało inne podejście do wielu spraw niż ja. Ale mam nadzieję, że będzie czuło, iż go kocham najbardziej w świecie i ma we mnie wsparcie.
Zamykający płytę utwór „Umamy” ma podtytuł „Korzenie i skrzydła”. Co to oznacza?
W ten sposób opisuję to, jakim chcę być rodzicem. Z jednej strony pragnę dać swemu synowi korzenie, żeby wiedział skąd się wziął i gdzie należy, żeby miał poczucie bezpieczeństwa. A z drugiej strony chcę wyposażyć go w skrzydła, żeby je rozwinął, kiedy zacznie dojrzewać i stał się dorosłym człowiekiem, który będzie odpowiedzialny, ale pozwoli sobie na bycie sobą, bycie kimś niezależnym.