Ewelina Popławska jest psychologiem w straży pożarnej i ratownikiem medycznym
Na co dzień spotyka się z ludzkimi dramatami - cierpieniem i śmiercią. Obrazy z niektórych akcji nosi w głowie przez lata. Musi sobie z tym radzić i wspierać strażaków. Ewelina Popławska, psycholog w Komendzie Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej w Białymstoku i ratownik medyczny.
- Wybrała sobie Pani ciężkie zawody - jest Pani psychologiem w straży pożarnej i jednocześnie ratownikiem medycznym. Co Panią do tego skłoniło?
- W oba zawody wpisałam się osobowościowo. Bo ja lubię pomagać, sprawia mi to radość. Nie powiem, że z tej pracy niczego nie czerpię dla siebie. Karmi mnie satysfakcja, gdy komuś pomogę. Jest to dla mnie nagrodą. Na pierwsze moje studia wybrałam ratownictwo medyczne, wtedy rozważałam też psychologie, ale wówczas tego kierunku nie było w Białymstoku. Wybrałam to, co było bliżej, żeby nie musieć wyjeżdżać. Praca bywa męcząca, ale oba zawody dają mi ogromną satysfakcję.
- Na co dzień ma Pani do czynienia z sytuacjami skrajnymi - z ludzką rozpaczą, tragedią. To przecież nie jest tak, że po człowieku wszystko spływa?
- Nie spływa, natomiast Komenda Główna organizuje nam - wojewódzkim psychologom - szkolenia, które pozwalają trochę odetchnąć, „zwentylować” emocje. Możemy tam przedyskutować trudniejsze przypadki. W straży pożarnej mamy system pomocy psychologicznej - w każdym województwie jest minimum jeden psycholog, więc wymieniamy się doświadczeniami, pomagamy sobie w konsultacjach. Ja też mam swojego psychoterapeutę, bo też muszę swoje odreagować. Mimo tego, że jestem stworzona do pomagania i do trudnych sytuacji, też muszę „przepracować” pewne sytuacje z osobą kompetentną. W ten sposób dbam o swoje zdrowie psychiczne.
- Kiedy strażak trafia do pani gabinetu?
- Bardzo często jest tak, że po jakichś trudniejszych akcjach oni sami się zgłaszają. Czy jak mają problem, nawet typowo rodzinny. Nie miałam do tej pory takiej sytuacji, żeby kogoś kierował do mnie na konsultacje przełożony. I dlatego być może jest mi łatwiej. Bo jeśli ktoś przychodzi z własnej inicjatywy, to też ma inne nastawienie do mnie i jest łatwiej nawiązać kontakt.
- Nie jest Pani tym złem koniecznym.
- Tak, jestem wtedy osobą, która chce pomóc. Jako psycholog w straży pracuję jednak dość krótko, myślę więc, że będą się zdarzały i takie sytuacje, gdy przyjdzie do mnie strażak skierowany przez przełożonego.
- Co najbardziej dotyka strażaków w ich pracy? Czy to, że nie uda im się kogoś uratować mimo usilnych starań?
- Tak, to też. Pisząc pracę magisterską, poruszyłam temat PTSD (syndrom stresu pourazowego) wśród strażaków. W tych badaniach osoby, które mają 10-15 lat stażu pracy wskazują, że najgorszymi akcjami były dla nich te z dziećmi, które cierpiały, bądź których nie udało im się uratować. Albo gdy np. cała rodzina ginęła na miejscu i nic nie dało się zrobić. Gdyby udało im się zrobić cokolwiek, to mieliby poczucie spełnienia jako strażacy. Natomiast, gdy nic nie da się zrobić, pozostaje w nich taka bezsilność. I te odczucia się kumulują w miarę przebiegu służby. Im większe jest doświadczenie zawodowe, tym większa styczność z tymi dramatycznymi sytuacjami. I po tych kilkunastu latach pracy pojawia się wracanie w myślach do tych sytuacji, rozpamiętywanie. Kolejne wypadki przypominają te, które wydarzyły się wcześniej.
- Nie można rozpamiętywać?
- To jest silniejsze od człowieka. Po sobie wiem, że pewne sytuacje do nas wracają. Pojawiają się takie „flashbacki” wydarzeń, które już miały miejsce. Rozpamiętywać można, ale żeby też wyciągać z tego jakieś budujące wnioski. Samo rozdrapywanie ran nie pozwala zamknąć tematu. Nawet na kanwie tych ostatnich wydarzeń (dwóch białostockich strażaków zginęło w akcji - przyp. red.) - to sytuację traumatyczną trzeba przeżyć. Swoje przepłakać, odżałować i zamknąć.
- Trzeba przejść całą żałobę? Jakie są jej etapy?
- Na początku jest szok i zaprzeczenie, później pojawia się rozpacz, a czasem złość - tu zwłaszcza panowie tak reagują, choć niektóre kobiety również. Potem przychodzi moment wyciszenia, gdy emocje już na tyle opadną, że człowiek jest w stanie pogodzić się ze stratą i zacząć żyć własnym życiem. Jeżeli któryś z etapów pominiemy, to sytuacja wróci do nas za jakiś czas. Tak się zdarzyło i u mnie, gdy zmarł mój były mąż. Wpadłam wtedy w wir pracy i nie dopuszczałam do siebie myśli, że to jest czas żałoby, czas dla mnie i że mam prawo żeby sobie popłakać i „odpuścić” sprawy zawodowe. Wszystko do mnie wróciło po 8 miesiącach.
- Wir pracy nie pomógł? Mówi się, że zajęcie pozwala zapomnieć.
- To tak nie działa. Trzeba dać sobie prawo do rozpaczy, jeśli go sobie nie damy, nie odbędziemy prawidłowego schematu żałoby, to nigdy sprawy nie zamkniemy.
- Jak sobie teraz radzą pani koledzy? Tuż po tragedii sytuacja tutaj musiała byś straszna. Są jeszcze pod pani opieką?
- Strażacy, jeśli potrzebują pomocy, to się zgłaszają. „Trzymam rękę na pulsie”, ale też nie narzucam im swojej pomocy. Spotykamy się w miarę potrzeb. Czasem chcą sprawę zamknąć w gronie rodzinnym. Na chwilę obecną jest cisza.
- Może to ten kolejny etap żałoby?
- Tak mi się wydaje. Mam nadzieje, że jeszcze do mnie wrócą. Bo pojawi się następny etap żałoby i potrzeba żeby sobie z tym faktem poradzić.
- Czym innym jest świadomość zagrożenia - strażacy wiedzą, że na akcji może być niebezpiecznie, a czym innym sytuacja, gdy dojdzie do nieszczęścia.
- Każdy oczywiście spodziewa się, że na akcji może być różnie. Ale nikt nie myśli, że to akurat padnie na mnie. Że to ja mogę zostawić swoją rodzinę, że to akurat ja nie wyjdę cało z akcji. W tej sytuacji każdy zastanawia się nad swoim losem i losem swojej rodziny. Do tej pory w woj. podlaskim nie mieliśmy takiej sytuacji. My się też na niej uczymy. To była tragedia na skalę ogólnopolską. Stale udoskonalamy nasze procedury, staramy się być coraz bardziej kompetentni. W mojej karierze to była pierwsza taka sytuacja. Natomiast to tylko strażacy, moi podopieczni, mogą powiedzieć, czy czują się dobrze „zaopiekowani” przez psychologa.
- Pani jako ratownik medyczny też wyjeżdża na akcje?
- Tak, w pogotowiu ratunkowym pracuję już osiem lat. I miałam do czynienia z różnymi dramatycznymi wydarzeniami.
- Któreś siedzi w głowie cały czas?
- Tragedia spod Tykocina, gdy w rzece utopiło się dwóch kilkuletnich chłopców. Może dlatego ta historia tak bardzo mnie poruszyła, bo sama mam 4-letnią córkę. Kiedy stawiam się w roli ich rodziców, to jest mi bardzo ciężko. Ta sytuacja jak do tej pory kosztowała mnie najwięcej nerwów. Minął rok od tamtego czasu, a ja dopiero zaczynam godzić się z faktem, że te dzieci zginęły. Że nie mogliśmy nic zrobić. Wszystkie służby ratunkowe były na miejscu, ale strażacy nie mogli zlokalizować dzieci w rzece. Była duża panika, walka z czasem. Kiedy już odnaleźli jedno z nich, cały czas patrzyliśmy na zegarek - minęło ponad 40 minut. Mieliśmy nadzieję, że może coś jeszcze da się zrobić, ale czas był bezlitosny. Najbardziej utkwiła mi w pamięci twarz jednego z wyłowionych chłopców - śliczna jak z obrazka - wielkie niebieskie oczy i ciemne włosy. Pamiętam też przyjazd na miejsce jednego z ojców i tę straszną rozpacz w jego oczach. Zastanawiałam się, jak ja bym się zachowało gdyby to chodziło o moje dziecko.
Do dziś pamiętam też wypadek na drodze z Białegostoku do Sokółki. W miejscowości Straż zginęła cała rodzina - rodzice i córka. Prawdopodobnie jechali na wakacje. W pamięci utkwiły mi długie blond włosy tej dziewczynki rozrzucone na tylnej kanapie. I walizki w bagażniku, porozrzucane buty. W trakcie swojej pracy w pogotowiu przyjeżdżałam do kilku takich tragicznych zdarzeń. W głowie zostają później takie szczegóły jak oczy czy włosy.
- Jak sobie radzić z takimi obrazami?
- W pogotowiu po akcji mamy zwyczaj wszystko wspólnie przegadać. I tak też robią strażacy. Po większych zdarzeniach jest spotkanie ze mną i wspólnie omawiamy przebieg akcji, żeby wyjaśnić jak najwięcej niedomówień. To jest czas, kiedy można wyrzucić z siebie pretensję, że można coś było zrobić lepiej. Trzeba porozmawiać o sytuacji, zamiast rozejść się po pokojach i tłamsić wszystko w sobie. Dać upust swoim emocjom, czasem nawet pokrzyczeć, bo po akcjach pojawia się i smutek i czasem złość i poczucie winy.
W pogotowiu jest ten minus, że nie mamy psychologa. A to jest taki rodzaj służby, gdzie przydałoby się wsparcie psychologiczne. Ofiar śmiertelnych jest dużo, zdarzają się też nieudane reanimacje, i reanimacje dzieci. Z upływem lat te przeżycia będą dawać o sobie znać.
- Jest taki pogląd, nie wiem na ile prawdziwy w Pani sytuacji, że ludzie zostają psychologami po to, by zdobyć narzędzia do „przepracowania” własnych problemów.
- Wydaje mi się, że nie do końca tak jest. Ja jako psycholog swoje sprawy odkładam na później. Nie mam czasu, żeby się nimi zająć - w myśl powiedzenia, że szewc bez butów chodzi. Dopiero jak się wszystko skumuluje i człowiek nie ma siły, by pomagać innym, to zatrzymuje się. Najczęściej kończy się to zwolnieniem lekarskim.
Gdy zostaje się psychologiem okazuje się, że to zdrowie psychiczne jest ważniejsze od tego fizycznego. Bywa, że nasze dolegliwości fizyczne biorą się z pewnych ubytków w zdrowiu psychicznym.
- Na przykład z powodu dużego stresu?
- Na przykład. Ludzie często mają różne dolegliwości np. bóle głowy, bóle kręgosłupa, które mogą mieć podłoże typowo stresowe. Bardzo często ludzie nie zdają sobie sprawy, że to skumulowany stres tak na nich działa.
- I bagatelizują objawy.
- Tak, zwykle tłumaczą je pogodą, niskim ciśnieniem itp. Tymczasem skumulowane emocje muszą znaleźć swoje ujście, inaczej uderzają w nas za pomocą różnego rodzaju bólu. Ciało nas informuje, że ma dość i potrzebuje przerwy. Wtedy idziemy do lekarza. I jak już wyczerpią się wszystkie możliwości diagnostyczne, idą do psychologa czy psychiatry.
- Ludzie boją się chodzić do psychologa?
- To się trochę zmienia. Kiedyś psycholog i psychiatra byli utożsamiani jako jedno zło. Kojarzeni, że chodzą do nich tylko osoby z poważnymi chorobami i zaburzeniami. Tymczasem psycholog, psychoterapeuta i psychiatra to są trzy różne osoby. Te dwie pierwsze leczą słowem, psychiatra ma do tego jeszcze leki.
Zauważam, że często ludzie w sytuacji utraty kogoś bliskiego potrzebują, żeby im wytłumaczyć, co się będzie z nimi działo, co będzie po sobie następowało. Jeżeli już mają taką wiedzę, np. że człowiek będzie smutny, że trzeba mu dać czas żeby się wypłakał, to często przeżywają mniejszy stres. Tak samo pytają mnie strażacy.
Mówię im, że będzie rozpacz, będą łzy, ale to nie będzie trwało cały czas. Nie przeżywają wtedy stresu związanego z niewiedzą co się z nimi aktualnie dzieje.
- Czy psychologowi jest łatwiej wychować dziecko? W końcu zna wszystkie mechanizmy kierujące zachowaniem pociechy.
- Ostatnio mieliśmy szkolenie z panią Mileną Karlińską-Nehrebecką, bardzo znaną psychoterapeutką. Ona powiedziała tak: „Nie myślcie sobie, że dam wam przepis jak wychować superdziecko, bo takiego przepisu nie ma. Ale mogę dać wam przepis jak wychować dziecko psychopatę”.
- To czego nie wolno rodzicowi robić?
- Na przykład dawać dziecku mylnych komunikatów. Swemu dziecku czasem tłumaczę, że mama jest smutna. Że mamę czasem boli głowa i nie zawsze ma 100 proc. energii. I jej też daję przyzwolenie, by miała taki dzień. Natomiast nie jest dobre dawanie dziecku komunikatów, że jest się zawsze supermamą. Mówię też strażakom, że kiedy zdarzy im się w domu popłakać, to żeby powiedzieli po prostu, że mieli ciężki dzień w pracy.
Zachęcam żeby pokazywać dziecku swoje prawdziwe emocje i je tłumaczyć. Dziecko nie powinno myśleć, że tato jest zawsze superbohaterem, a płacz wynikiem słabości. To w sumie dotyczy wszystkich ojców, bo mężczyznom jest trudniej okazywać emocje. Proszę ich, żeby tłumaczyli dzieciom, że to normalne i „ludzkie”, kiedy mama albo tata czasem płaczą, bo spotkała ich przykrość.
Chodzi o to, by dzieci też nauczyły się sobie radzić ze swoimi bolesnymi emocjami. Gdy w szkole pójdzie gorzej, będą miały trudny dzień wrócą do domu i np. popłaczą albo odreagują fizycznie.
Płacz „oczyszcza”, daje upust uczuciom, pozwala zamknąć temat i iść do przodu. Z kolei zajęcia ruchowe/ sprawnościowe są dobrym sposobem na odstresowanie się. Stres to nic innego jak energia, którą trzeba „rozładować”.
Trzeba też pamiętać, że dzieci w dorosłym życiu, czasem nieświadomie, powielają schemat z domu rodzinnego. Jeśli więc ktoś nie szanuje swojej mamy albo swojej żony czy męża, taki też przykład daje swoim dzieciom. Dzieci w życiu dorosłym mogą nawet zdawać sobie sprawę, że to jest złe zachowanie, ale to jest w nich tak bardzo zakorzenione, że wracają do znanego schematu. Dlatego wychować dziecko psychopatę jest najłatwiej, bo to tak naprawdę niczego od rodziców nie wymaga.
- A zdarza się Pani krzyczeć na dziecko? Mnie się zdarza i mam potem wyrzuty sumienia.
- Oczywiście, że mi się zdarza. Tłumaczę jej jednak, że tak nie powinno się robić i ją przepraszam. Mówię jej z czego to wynika, że jestem zdenerwowana, miałam trudny dzień.
- Przepraszać dzieci?
- Tak, wtedy je uczymy, że człowiek popełnia błędy, źle się zachowuje, ale potrafi się do tego przyznać. Nie udaje, że nic się nie stało. I dzieci to szanują i same postępują podobnie. To cenna umiejętność w relacjach międzyludzkich.
- Czy w Pani rodzinie były tradycje strażackie?
- Tak, mój ojciec najpierw pracował w wojsku, a później był strażakiem. Ja też zawsze myślałam, że będę pracować w wojsku, że będę wyjeżdżała na misje i tam będę się spełniała jako ratownik medyczny i psycholog. Nigdy nie myślałam o pracy w straży pożarnej, to był zbieg okoliczności.
Dwóch strażaków z Białegostoku poległo na służbie. Do tragedii doszło pod koniec maja. Akcja ratownicza odbywała się w hurtowni kwiatów przy ul. Poziomej. Wiadomo, że zmarli strażacy (w wieku 26 i 29 lat) próbowali dostać się do strefy pożaru za pomocą podestu podwieszonego pod sufitem. Warunki panujące w hali były jednak bardzo trudne. Strażacy nie zauważyli, że znajdują się na podwieszonym suficie. Gdy strop się załamał jeden z nich spadł na dół. Drugiemu ze strażaków nie udało się wydostać. W akcji uczestniczyło w sumie ponad 100 strażaków.
Polegli funkcjonariusze osierocili dwójkę małych dzieci. Fundacja Dorastaj z Nami prowadzi zbiórkę na rzecz ich rodzin. Darowiznę można przekazać poprzez stronę internetową Fundacji lub bezpośrednio wpłacając na konto nr: 29 1030 1508 0000 0008 1545 4006 z dopiskiem „Białystok”.