Fachowcy spod ławki [komentarz]
Kolejny news z cyklu #misiewicze. Tym razem o omijaniu ustawy kominowej.
Nastał czas wypłat. Jarosław Kaczyński ma problem z pieniędzmi. W czasach, których uczył się polityki, pieniądze nie dawały ani władzy, ani prestiżu. Zarówno w domu rodzinnym, jak w późniejszym kawalerskim życiu Kaczyński nie funkcjonował nigdy ani w sytuacji ich braku, ani nadmiaru. To nie motyw materialny napędzał prezesa PiS. Nawet w przypadku afery ze spółką „Telegraf”, w tle mamy co prawda pieniądze, ale pieniądze, którymi podreperowano partyjny budżet.
Również stara gwardia „zakonu PC” nie dawała raczej prezesowi powodów do zmartwień za sprawą nadmiernej pazerności na państwowe frukta. Ale PiS to co innego - wielka siła wymagająca licznych szeregów. To również nowe pokolenie, które w kulturze rozpasanego konsumpcjonizmu czuje się jak ryba w wodzie. Uścisk dłoni prezesa nie jest dla tej formacji wystarczającą zapłatą za wierność. Nowe pokolenie chce czuć władzę we wszystkich jej odcieniach. Z tego oczywiście prezes PiS zdaje sobie sprawę, ale nie docenił skali zjawiska.
W jakiejś mierze „misiewiczostwo” jest pokłosiem zamieszania wokół Trybunału Konstytucyjnego. Ławka kadrowa PiS jest bardzo krótka. Naturalnym zabiegiem w takiej sytuacji jest poszerzanie zaplecza o tzw. niezależnych fachowców. Takich, którzy być może nie są wyznawcami dobrej zmiany, ale mają ochotę poprzyciskać guziki w państwowych instytucjach i spółkach Skarbu Państwa. Dla wielu z nich przełknięcie etykiety pisowca, choć bolesne, byłoby strawne. Widmo ewentualnego złamania konstytucji sprawia jednak, że ryzyko zawodowego ostracyzmu i spalenia w branży jest zbyt duże. Baronom PiS-u pozostaje więc łatać wolne posady indywiduami z partyjnych łapanek.
Choć Jarosław Kaczyński usiłuje postawić towarzystwo do pionu, nie ma narzędzi, aby uczynić to skutecznie. A co za tym idzie Bartłomiej Misiewicz niechcący trafi zapewne na karty słownika współczesnej polszczyzny.