Fałszywy "przyszły ambasador" wkręcał ludzi? Filip Suś pożyczał na pomarańcze i złoto z Afryki. I narobił wielkich długów
Poznaniak Filip Suś, jak twierdzi grupa przedsiębiorców, oszukał ich metodą „na ambasadora”. Bo miał kreować się na specjalistę od Afryki, na przyszłego ambasadora w Egipcie i Sudanie, na prężnego biznesmena z kontaktami. Pokazywał zdjęcia z premierami, prezydentami, ministrami, arcybiskupami. Uwiarygadniał przez działalność w poznańskim Towarzystwie im. Hipolita Cegielskiego, którego jest wiceprezydentem. I pożyczał od znajomych biznesmenów spore sumy na rzekome na interesy w Afryce: w pomarańcze i złoto. Pożyczek nie oddał. Gdy zaczął go ścigać komornik, okazało się, że właściwie nie ma żadnego majątku. Sprawę bada prokuratura.
O Filipie Susiu, do niedawna poznańskim radnym osiedlowym, słychać, że to przemiły młody człowiek z kontaktami w świecie. Ale i takie, że jest fantastą, mitomanem, inteligentniejszym Dyzmą. Najgorsze jest to, jak uważają niektórzy, że wierzy w swoje opowieści. Poznańska prokuratura zaczęła sprawdzać, czy oszukał przedsiębiorców, od których pożyczył spore kwoty pieniędzy. Na rzekome interesy życia w Afryce, gdzie wkrótce, już za moment, miałby zostać polskim ambasadorem.
Znajomy Filipa Susia: jak można trzymać i z prawicą, i z lewicą? On zawsze opowiadał o swoich koneksjach, lawirował
W czasach studenckich, w 2009 roku, Filip Suś organizował w Poznaniu spotkanie z gen. Wojciechem Jaruzelskim. Znajomym z dumą opowiadał, że generał spał w mieszkaniu jego dziadka. Potem Suś bezskutecznie walczył o mandat radnego oraz posła z komitetu SLD.
W ostatnich latach osiadł we władzach Towarzystwa im. Hipolita Cegielskiego, które przyznaje różne wyróżnienia. Organizacja kierowana przez Mariana Króla, byłego wojewodę poznańskiego w okresie PRL-u, przyznaje między innymi „Złote Hipolity”, „Medale młodego pozytywisty” oraz „Labor omnia vincit”. Nagrodzonych jest wielu. Wśród nich osoby z obecnych władz towarzystwa. Na przykład Filip Suś dostał „Medal młodego pozytywisty”. Nagradzane są też osoby z pierwszych stron gazet, z różnych opcji politycznych.
Imprezy towarzystwa stają się okazją do „bywania”, do wspólnych zdjęć, do nawiązania kontaktów z ważnymi osobami.
Właśnie zdjęcia są w tej historii ważne. Na Facebooku Filipa Susia widać go na fotografiach z Aleksandrem Kwaśniewskim, Lechem Wałęsą, Leszkiem Millerem oraz z politykami rządzącej opcji: z minister Jadwigą Emilewicz, z szefem MSZ Jackiem Czaputowiczem. Ma też zdjęcie z abpem Stanisławem Gądeckiem oraz filmik z papieżem Franciszkiem. Pełen przekrój społeczny i polityczny. Niektórzy zastanawiają się, skąd Filip Suś ich wszystkich zna.
Zobacz też: Tak złodzieje próbują nas oszukać - poznaj ich metody
Znajomy Susia z okresu jego działalności w Studenckiej Radzie Miasta opisuje go tak:
– To chłopak z koneksjami, przynajmniej zawsze o nich opowiadał. Super grzeczny, dla każdego dobre słowo, ale dla mnie to taki typ aparatczyka, o niskiej wiarygodności, lawirant, do rozszyfrowania w sekundę. Bo jak można jednocześnie trzymać z prawicą i lewicą, z Kościołem i gen. Jaruzelskim, o wszystkich zawsze mieć dobre zdanie? - pyta retorycznie. - W rozmowach starał się wybadać poglądy rozmówcy i do nich dostosować, by zyskać sympatię. O jego pożyczkach słyszałem tyle, że finansowały go różne osoby ponoć za obietnice jakichś kontraktów. W tematy afrykańskie wprowadzać miał go ponoć sam Jan Kulczyk.
Pani architekt: jedni dają się nabrać "na wnuczka". My daliśmy się wkręcić metodą "na ambasadora"
Zawiadomienie do prokuratury dotyczy między innymi pożyczki od pani architekt. Nie chce, by podawać jej dane w artykule.
– Trochę mi wstyd. Jedni dają się nabrać „na wnuczka”, my zostaliśmy wkręceni „na ambasadora”. Nie sądziłam, że jako dorosła osoba tak dam się podejść – zaczyna rozmowę pani architekt. – Filipa Susia poznałam dobrych kilka lat temu. Przyjeżdżał wraz z wykładowcami z uczelni WSNHiD do jednej z podpoznańskich gmin, z którą jestem związana. Towarzyszył profesorom i innym gościom, wśród których byli np. ambasador, senator, wojewoda. Oni prowadzili wykłady na ciekawe tematy. Filip zawsze kulturalny, uśmiechnięty, elegancko ubrany. Kreślił obraz osoby z kontaktami, zresztą niech pan spojrzy na jego Facebooka. Od jakichś pięciu lat mówił, że będzie ambasadorem RP w Egipcie, że jeździ do Afryki w interesach. W internecie publikował zdjęcia stamtąd.
Zaufanie do Susia miała tym większe, że kilka lat temu polecił ją jednemu z przedsiębiorców, dla którego później wykonała dwa projekty architektoniczne.
– Dlatego, gdy Suś zadzwonił w kwietniu 2019 roku i powiedział, że ma kolejną sprawę, nie zapaliła się żadna lampka ostrzegawcza. Jeździł już wtedy samochodem z oznakowaniem MSZ, które, jak potem usłyszałam, było fałszywe. Stwierdził, że chce zainwestować pieniądze przed wyjazdem na placówkę dyplomatyczną i wraz ze znajomymi, których mi przedstawił, będzie budował wille miejskie w Wielkopolsce. Jako architekt miałam zaprojektować to osiedle. Ten temat ucichł, a Filip odezwał się po dwóch miesiącach. I wtedy, w czerwcu ubiegłego roku, powiedział, że od września obejmie funkcję ambasadora RP w Egipcie. Twierdził, że jest już zatrudniony w MSZ i zarabia 20 tys. zł miesięcznie, a jego żona 70 proc. tej kwoty, że jeżdżą na szkolenia do MSZ i są dla nich szyte kamizelki kuloodporne. Poprosił wtedy o pożyczkę. Mówił o inwestycjach w swoje afrykańskie interesy, o zakupie pomarańczy. Zapewniał, że ma stałe źródła dochodów, pełni funkcję prezesa w Radzie Inwestorów w Afryce i kontroluje import pomarańczy z Egiptu. Mówił, że koledze z Gdańska pomógł wygrać zlecenie na dostawę pomarańczy do Lotosu, z których będzie wyciskany sok na stacjach paliw. Na dwa miesiące pożyczyłam mu 102 tys. zł, które miałam odłożone na zakup mieszkania. Nie na żaden wspólny biznes, jak on teraz twierdzi. To była pożyczka dla znajomego będącego „w potrzebie”, który obiecywał, że odda z procentem. Oczywiście nie „na przysłowiową gębę”, lecz podpisaliśmy akt notarialny pożyczki wraz z zabezpieczeniem. Filip zapewniał, że posiada intratną pracę i majątek. Wkrótce wszystko okazało się fikcją – mówi pani architekt.
Jej mąż dodaje, że Susia wcześniej nie znał, poznał go przez żonę:
– Nawet nie miałem śmiałości, by pytać o jego wiarygodność i wypłacalność. Podczas rozmowy chwalił się takimi znajomościami z politykami i biskupami, że do głowy mi nie przyszło, że może być kłamcą
- wyjaśnia.
Komornik sprawdził majątek Filipa Susia. "Okazało się, że przelewał pieniądze na konto matki oraz drobne kwoty na Kościół"
Pani architekt opowiada, że gdy zbliżał się termin spłaty pożyczki, Suś zamiast oddać, poprosił o kolejne pieniądze.
– W sierpniu 2019 roku chciał ode mnie kolejne 100 tys. zł pożyczki, tym razem bez umowy. Pojawił się w firmie mojego ojca, wraz ze swoim kolegą Sudańczykiem, również laureatem nagrody Towarzystwa im. Hipolita Cegielskiego. Suś oferował ojcu kontrakt z podmiotem z Afryki, a mi zaprojektowanie osiedla w Sudanie, co od razu wydało mi się absurdalne. Proponował mojemu ojcu załatwienie dla jego firmy certyfikatu „Najlepsze w Polsce” przyznawanego przez Towarzystwo im. Hipolita Cegielskiego, w którym jest wiceprezydentem. Gdy powiedziałam, że nie mogę pożyczyć kolejnych pieniędzy, prosił o choćby 20 tys. zł. Zaczęłam nabierać podejrzeń. Bo jak osoba z taką pozycją ma śmiałość nalegać na taką kwotę? Nie zwrócił pożyczki z czerwca. A od października zaczął mówić, że pośredniczy w sprzedaży do Afryki pewnej wielkopolskiej firmy, że sporo zarobi i będzie miał z czego oddać. Pod koniec naszych kontaktów zaproponował, bym ja oficjalnie zajęła jego miejsce w transakcji sprzedaży tej firmy. Twierdził, że za chwilę będzie ambasadorem i nie może oficjalnie prowadzić biznesów. To wszystko stawało się coraz bardziej podejrzane. Poszliśmy do prawnika, by zapytać, co może się kryć za propozycjami Susia. Prawnik stwierdził, że może mieć długi albo ukrywa majątek.
Pani architekt i jej mąż zaczęli domagać się zwrotu 102 tys. zł pożyczki.
– Na oczy przejrzałam w listopadzie ubiegłego roku. Jednego dnia dowiedziałam się, że Suś nie oddawał pożyczek także innym osobom, które również okłamywał „na ambasadora” oraz opowieściami o intratnych interesach
- opowiada.
Pani architekt oddała sprawę do komornika, który wysłał zawiadomienia do wielu instytucji i osób, na które miał powoływać się Filip Suś: do ojca Tadeusza Rydzyka, do MSZ, do poznańskiej uczelni Collegium da Vinci. Komornik, jak mówi pani architekt, nie znalazł żadnego majątku i stałego źródła dochodu.
– Z materiałów zgromadzonych u komornika, które mogliśmy przejrzeć, wyszła historia jego przelewów na
koncie z ostatnich 12 miesięcy. Oprócz mojej, było szereg innych pożyczek. Okazało się, że znaczne kwoty przelewał matce, a jedynie drobne kwoty spłacał różnym osobom. Dwa razy wspomógł też Kościół. W efekcie komornik nie miał czego ściągnąć. Rozmawiałam też z mamą Filipa Susia. Gdy powiedziałam, że syn pożycza pieniądze i nie oddaje, odpowiedziała, że mówiła mu, że tak nie wolno. Po naszych działaniach Suś przysłał w grudniu mnie i innym poszkodowanym niemalże takie same SMS-y. Informował, że mamy się z nim nie kontaktować, że nasze działania mu szkodzą, o czym zawiadomi policję. Reprezentuje go adwokat Mariusz Paplaczyk, który przysłał nam maila, którego odebrałam jako próbę zastraszenia. Dzwonił też do naszej pani mecenas. Jako pełnomocnik Susia twierdził, że to my mamy przeprosić Filipa za rzekome szkalowanie jego dobrego imienia wszędzie tam, gdzie komornik wysłał pisma egzekucyjne – oburza się pani architekt.
Kolejny wierzyciel Filipa Susia: pożyczyłem mu 1,5 mln złotych na inwestycje w Afryce. Oddał niewiele. Płakał i tłumaczył się rewolucją w Sudanie
Opowieść o „ambasadorze Filipie Susiu” usłyszeli także dwaj przedsiębiorcy z Wielkopolski, z którymi miał budować osiedle mieszkaniowe. Z planów nic nie wyszło, bo jak mówią, Suś także im nie oddał pożyczek.
Mówi pierwszy z nich:
– Moja żona to wieloletnia, najlepsza przyjaciółka żony Filipa. On stał się przyjacielem naszego domu. Wielokrotnie swoim zachowaniem pozyskiwał nasze pełne zaufanie. Gdy mieliśmy problem zdrowotny w rodzinie, Filip znalazł znanego i dobrego lekarza. Ekspresowo zorganizował wizytę. Był z nami u lekarza, wspierał nas. W każdej sprawie mogliśmy na niego liczyć. Znał wszystkich ważnych polityków, urzędników i księży w naszej okolicy, mimo że pochodzi z Poznania. Od 2016 roku mówił nam, że będzie ambasadorem. Chwalił się znajomościami i koneksjami, był rozpoznawalny. Przy mnie dzwonił do abpa Dziwisza z Krakowa. Bawiliśmy się na jego weselu w 2018 roku w pałacu pod Poznaniem. A tam, mówię panu, sporo znanych osób: był polityk Ryszard Kalisz, ślubu udzielał abp lwowski Mieczysław Mokrzycki, nasz proboszcz Hieronim śpiewał mu na ślubie. Odczytano list gratulacyjny od Aleksandra Kwaśniewskiego. Z czasem, jak już Filip dobrze mnie poznał i dowiedział się, że mam pieniądze, zaczął obiecywać mi różne biznesy, m.in. kontrakt w Mlekovicie. Miał zdjęcie z prezesem tej firmy. Towarzystwo im. Hipolita Cegielskiego, w którym działa, przyznało tej firmie jakieś wyróżnienie. Oczywiście z kontraktu w Mlekovicie nic nie wyszło. Potem poprosił o pożyczkę na zakup złota z Sudanu, które, jak twierdził, jako ambasador będzie przewoził w bagażu dyplomatycznym. Podobno robił to już nie raz na swoim paszporcie dyplomatycznym. Dałem mu pierwsze pieniądze na te afrykańskie przedsięwzięcia, obiecywał zyski. Częściowo wypłacał pieniądze, uwiarygadniając się przez to. Następnie twierdził, że za pośrednictwem gdańskiej spółki sprowadza do Polski pomarańcze, z których sok będzie wyciskany na stacjach Lotosu. Teraz sądzę, że robił to, by się uwiarygodnić, a oddawał z pożyczek od kolejnych naiwnych. Łącznie pożyczyłem mu 1,5 mln złotych, z czego na początku oddał 358 tys. złotych. Gdy go później przycisnąłem o zapłatę, zaczął płakać. Twierdził, że pomarańcze nie wyszły na oczekiwanym poziomie i zainwestował bez naszej wiedzy oraz zgody w złoto w Sudanie, ale przez wybuch rewolucji nie jest w stanie ich odzyskać. Obiecywał też, że z pośrednictwa sprzedaży do Afryki wielkopolskiej firmy otrzyma ponad 1,5 miliona złotych i wszystko odda. Mówił też, że te pieniądze za pośrednictwo przepuści przez Kościół, który w Polsce jest zwolniony z podatków.
Kolega przedsiębiorcy również pożyczył Filipowi Susiowi, 259 tys. zł. Również nie doczekał się zwrotu pieniędzy: – Z jednej strony wstyd, że zaufaliśmy Susiowi. Z drugiej, strasznie się na nim zawiedliśmy jako człowieku i rzekomym przyjacielu. Bezczelnie nas oszukiwał i okłamywał z tą Afryką i nie tylko – dodaje kolejny przedsiębiorca.
Obaj przedsiębiorcy, wspólnie z panią architekt, złożyli zawiadomienie do poznańskiej prokuratury. Uważają, że Filip Suś ich oszukał i doprowadził do niekorzystnego rozporządzenia majątkiem. Chcą, by prokuratura wystąpiła o jego tymczasowe aresztowanie. Boją się, że ucieknie do Afryki.
Polityk lewicy: "Znam Filipa Susia. To taki inteligentniejszy Dyzma. Wyznaje takie poglądy, jak obecnie panująca władza"
Susiowi pieniądze pożyczył także przedsiębiorca z branży budowlanej. W rozmowie z nami opowiadał, że i jemu Suś opowiadał o zostaniu ambasadorem i konsulem. Pożyczył mu ponad 200 tys. zł na inwestycje w Afryce i cierpliwie czeka na zwrot. Nagrodą za pomoc miały być kontrakty w Poznaniu. Przedsiębiorca powiedział nam, że Filip Suś powoływał się na znajomości m.in. z Tomaszem Lewandowskim, prezesem ZKZL, który z Susiem zna się z czasów działalności w SLD.
Przedsiębiorca jako jedyny wierzyciel Susia, do którego dotarliśmy, ostatecznie odmówił autoryzacji swojej wypowiedzi. Stwierdził, że nie chce być cytowany w artykule. Zarzucił nam nierzetelność, stwierdził też, że może kłamał w rozmowie z nami. Uznał, że nie chce być kojarzony z tą sprawę. Zadzwoniliśmy jednak do Tomasza Lewandowskiego, prezesa Zarządu Komunalnych Zasobów Lokalowych, na którego miał się powoływać Filip Suś. Oto co usłyszeliśmy:
- Znam Filipa Susia, bo kiedyś startował z list SLD, ale nie mamy bliskich kontaktów. Jest dziwną osobą, która wyznaje takie poglądy, jak obecnie panująca władza. Zawsze starał się być tam, gdzie są jakieś pieniądze i wpływy. Lubił tworzyć wrażenie, że ma szerokie znajomości. To taki inteligentniejszy Dyzma, z którym od kilku lat nie mam właściwie żadnych kontaktów
– mówi Tomasz Lewandowski, prezes ZKZL. - Jeśli powoływał się na wpływy i na mnie, byłoby to przestępstwo - dodaje.
Następnym pożyczkodawcą jest przedsiębiorca z centralnej Polski. Z naszych informacji wynika, że pożyczył Susiowi kilkaset tysięcy złotych. Filip Suś twierdzi, że z tym przedsiębiorcą jest już „dogadany”. Ale jego wierzyciel zaprzecza.
- Z Filipem Susiem poznałem się przez Radę Inwestorów w Afryce, którą zakładał nieżyjący Jan Kulczyk. W 2017 roku pożyczył ode mnie pieniądze na swoje inwestycje w Afryce. Nie chodziło o wspólny biznes. Po prostu mu pożyczyłem, bo działał w Afryce, jeździł tam na misje gospodarcze organizowane przez m.in. MSZ, wskazywał, że będzie przedstawicielem Unii Europejskiej w Sudanie w randze ambasadora. Z jego Facebooka wynikało też, że ma wielu znanych znajomych. To wszystko uwiarygadniało jego twierdzenia. Początkowo spłacał nam pożyczkę, ale potem robił to coraz rzadziej. Ostatnie, drobne już spłaty mamy od niego z zeszłego roku. Spłacił nam jakieś 65 proc. należności. Sprawę oddaliśmy do komornika i jej nie wycofaliśmy. Do prokuratury jednak nie poszliśmy również dlatego, że początkowo nam oddawał. Sądziliśmy najpierw, że ktoś go oszukał w Afryce. Ale pojawiają się teraz informacje, że pożyczał pieniądze od kolejnych osób z Polski, którym niczego nie oddaje. Trudno mi go jednoznacznie ocenić. Może było tak, że wpadł w kłopoty i zaczął rozpaczliwie pożyczać pieniądze od kolejnych osób, by spłacić stare długi? - zastanawia się nasz rozmówca.
Filip Suś jeździł z rzekomą stałą kartą wjazdu do MSZ. Ale wiceminister mówi, że karta Susia nie jest autentyczna
Ile jest prawdy w opowieściach, że Filip Suś zostanie dyplomatą?
Wiadomo, że bywał w Afryce na misjach gospodarczych. Wiadomo, że Sudan mianował go swoim konsulem honorowym w Polsce, ale polskie MSZ do tej pory nie zaakceptowało jego kandydatury. I jak słyszymy, nie zaakceptuje z powodu licznych kontrowersji wokół Filipa Susia. Jak potwierdziliśmy w MSZ, nie zostanie także ambasadorem w Afryce.
– Nie był i nie jest brany pod uwagę jako konsul lub ambasador Polski w jakimkolwiek państwie. Jeśli o tym publicznie mówił, byłoby to absurdalne. Regułą w dyplomacji jest niemówienie o takich nominacjach. Jeśli ktoś się tym chwali, to znaczy, że tym ambasadorem nie będzie. Najpierw trzeba spełnić szereg wymagań, zyskać akceptację państwa przyjmującego, a dopiero potem, po nominacji, można ogłosić, że ktoś został ambasadorem
– zaznacza poznaniak Szymon Szynkowski vel Sęk, wiceminister spraw zagranicznych.
Tymczasem osoby, które uwierzyły, że Suś został nominowany na ambasadora, opowiadają, że od lat chwalił się stałą kartą wjazdu do MSZ. Woził ją za szybą swojego samochodu. Suś twierdzi, że dostał ją na jakiejś konferencji, nie wyjął zza szyby auta i faktycznie ktoś mógł ją zobaczyć.
Zdjęcie tej karty wjazdu, rzekomo z 2019 roku, pokazaliśmy wiceszefowi MSZ. Z jego wypowiedzi wynika, że karta Susia jest nieautentyczna.
– MSZ nie wydaje tego rodzaju stałych kart wjazdu. Taka przepustka nie jest więc autentyczna. Tym bardziej, że widnieje na niej oznaczenie departamentu, który nie istnieje już od kilku lat – zaznacza Szymon Szynkowski vel Sęk, wiceminister spraw zagranicznych.
Filip Suś ma długi, ale "Wielki Mistrz" Marian Król wręcza mu medal w poznańskiej katedrze
Filip Suś, gdy miał kłopoty z wierzycielami, chwalił się kolejnymi wyróżnieniami.
Na Facebooku w listopadzie ubiegłego roku opublikował zdjęcie z poznańskiej katedry z uroczystości nadania mu „Krzyża Oficerskiego Królewskiego Orderu Św. Stanisława Biskupa i Męczennika”. Odznaczenie wręczył mu „Wielki Mistrz Królewskiego Orderu” Marian Król. Jest on również „Prezydentem” Towarzystwa im. Hipolita Cegielskiego, w którego władzach zasiada Filip Suś.
Co „Wielki Mistrz” i „Prezydent” Marian Król ma do powiedzenia ws. kłopotów i długów bliskiego współpracownika? Gdy Król usłyszał, że pytamy o Filipa Susia, stwierdził, że te sprawy go nie interesują i się rozłączył.
Filip Suś: chciałbym zostać ambasadorem, a mój cel miał swoich wiernych kibiców. Nikogo nie oszukałem
Tymczasem Filip Suś zgodził się na spotkanie. Żartobliwie witam go słowami „ekscelencjo”. Suś nie oponuje, bo jak podkreśla, ma nominację na konsula honorowego Sudanu w Polsce. W rozmowie zaprzecza, by komukolwiek mówił, że jest nominowany na ambasadora lub konsula w Afryce. Przy czym zapewnia, że ma znaczne wpływy w Afryce, które „wyrobił sobie wskutek działalności na niwie dyplomatycznej”.
Dlaczego fotografuje się z osobami z różnych opcji politycznych, z biskupami? Odpowiada, że ma zdjęcia nie tylko z osobistościami. Tłumaczy, że fotografuje się też, w ramach patriotyzmu gospodarczego, z polskimi jabłkami, maszynami rolniczymi. Bo przecież one, tak jak wybitni ludzie, przynoszą nam chwałę za granicą.
- Jeśli mówiłem, że będę ambasadorem, to opowiadałem o marzeniach. Chciałbym nim zostać i nigdy tego nie ukrywałem. Ponadto wiele osób, także związanych z kręgami dyplomatycznymi, widząc moje zaangażowanie na rzecz dyplomacji gospodarczej, wskazywało mi, iż w perspektywie mam szansę objąć jakąś funkcję
- wyjaśnia Filip Suś. - Tym samym mój cel miał swoich wiernych kibiców i utwierdzał mnie w przekonaniu, iż warto do niego dążyć. Zawsze noszę w plecaku buławę. W sprawie pożyczek nikogo nie oszukałem, nie straciłem tych pieniędzy na przyjemności. Owszem, popełniłem błędy, za późno powiedziałem im o kłopotach w Afryce, o rewolucji w Sudanie w 2019 roku, która pokrzyżowała moje działania biznesowe. Wcześniej tam zarabiałem. Były pomarańcze, były kruszce, było wiele możliwości. Zyski mieli też ci, którzy mi pożyczali. Długo liczyłem, że mimo rewolucji sytuacja na tamtejszej giełdzie szybko się poprawi. To, że komuś nie oddałem pieniędzy, nie oznacza jeszcze, że może dochodzić do różnych patologicznych sytuacji: nachodzono moją rodzinę, grożono mi. Bez mojej wiedzy zostało zrobione i ujawnione zdjęcie mające na celu ośmieszyć moją osobę. Sprawa jest już zgłoszona do odpowiednich instytucji. Ujawniane są też dane z mojego konta, tajemnice handlowe. Nie mogę sobie pozwolić na takie traktowanie.
Filip Suś twierdzi, że osoby, od których pożyczył, wiedziały, że piszą się na niepewne inwestycje w Afryce. Tymczasem część wierzycieli podkreśla, że na nic się nie pisali, nie liczyli na żadne zyski, po prostu pomogli znajomemu. Inni, którzy liczyli na zyski, zaznaczają z kolei, że Filip Suś okazał się kłamcą.
Dlaczego Filip Suś zajął się Afryką? "To dobre pytanie. Zgaduję, że przez przypadek"
Czy interes z pomarańczami był wiarygodny? Czy Filip Suś pokaże nam umowę, że miały być dostarczane na stacje Lotosu?
Najpierw stwierdził, że istnieje tajemnica handlowa. Potem, że dokumentów jednak nie ma, bo zawierał umowy ustne i w Afryce tak to działa. Przekonywał, że zna się na tym regionie, pisze sobie wystąpienia i warto zapoznać się z jego afrykańskim dorobkiem.
Jednak osoba, która poznała Susia w okresie jego pracy w Afrykańsko-Polskiej Izbie Handlowej, z siedzibą w Poznaniu, ma krytyczną opinię.
– Dlaczego Filip Suś zajął się Afryką? Dobre pytanie. Zgaduję, że przypadkiem. Znalazł się pewnie na jakimś spotkaniu i tak w to wszedł. Równie dobrze mógłby się zająć każdym innym tematem i udawać eksperta. On minął się z powołaniem, powinien zostać bajkopisarzem - charakteryzuje Susia nasz rozmówca. - Izba, którą zaczął kierować, to duże słowo. Tak naprawdę to małe, prywatne stowarzyszenie mające łączyć polskie firmy z rynkami afrykańskimi. Izba nie miała większych osiągnięć. Filip nie był zainteresowany Afryką, nie miał o niej wiedzy, nie sięgał po książki, po filmy związane z tym regionem świata. Czasami opowiadał bzdury o Afryce, ale to tak egzotyczny region, że mało kto był w stanie zweryfikować jego opowieści. Na różnych konferencjach kreował się na eksperta od Afryki, ale tak naprawdę jego przemówienia były pisane przez specjalistów od tego regionu. Interesował go tylko biznes, możliwość zarobienia pieniędzy, kreowania się i pokazywania się w różnych miejscach w drogich garniturach - dodaje.
Filip Suś twierdził, że napisał pracę doktorską o historii PRL. Ale profesor zaprzecza
Filip Suś wielu osobom miał także mówić, że jest wykładowcą akademickim i ukończył doktorat. Mnie z kolei przekonuje, że pracę doktorską napisał, ale jeszcze nie obronił. Twierdzi, że promotorem jego doktoratu jest poznański historyk prof. Karol Olejnik. Suś chciał nawet przesłać mi swój doktorat, rzekomo o historii PRL. Potem się z tego wycofał, twierdząc, że przecież ma do niego prawa autorskie. Jaka jest sytuacja z jego doktoratem?
- Filip Suś był przewodniczącym samorządu studentów WSNHiD w okresie, gdy byłem rektorem tej uczelni. Był człowiekiem niesłychanie dynamicznym, pełnym inwencji, organizował różne spotkania na uczelni - przyznaje prof. Karol Olejnik. - Natomiast jeśli chodzi o doktorat, przejawiał pewną inicjatywę w sprawie jego rozpoczęcia, ale był to raczej słomiany zapał. Żadnej takiej pracy nie pisał pod moim kierunkiem, więc tym bardziej jej nie ukończył - dodaje.
Filip Suś twierdzi jednak, że... jeszcze nie wysłał napisanej pracy swojemu promotorowi.
Zaznacza również, że przez obecne kłopoty zawiesił swoją działalność publiczną, zrezygnował z mandatu radnego osiedlowego na poznańskim Piątkowie. I kategorycznie nie zgadza się na publikacje swoich zdjęć, dzięki którym budował swoją wiarygodność. Przekonuje, że nie jest osobą publiczną. Powołuje się na RODO. Powiedział również, że jego zobowiązania wobec różnych osób to kilkaset tysięcy złotych i że chce oddać pieniądze.
Tymczasem jego wierzyciele mówią o innej kwocie. Według ich szacunków długi Filipa Susia wynoszą co najmniej 2,5 mln zł.
Postępowanie prokuratury ws. pożyczek jest na wstępnym etapie.