W naszej drużynie brakowało kilku ogniw, a solidnie powalczyło dwóch zawodników
Półfinał to taki mecz, w którym każda akcja i punkt ma znaczenie. Niestety, batalia o awans do decydującej rozgrywki nie zaczęła się dla nas najlepiej. W obliczu wykluczenia Patryka Dudka za dotknięcie taśmy skórę „Myszy” ratował Krystian Pieszczek. Junior powalczył w I i wygrał II wyścig. Pięć „oczek” na dzień dobry. Dobra wróżba, bo mocny młodzieżowiec to prawdziwy skarb.
Starsi koledzy Pieszczka wolniej łapali właściwy rytm. Na przykład w III biegu Jarosław Hampel i Jason Doyle wybitnie sobie przeszkadzali. Mało brakowało, a Australijczyk wpadłby w „Małego” na wyjściu z drugiego łuku. Cudem nie wpadł i jeszcze pokonał Adriana Miedzińskiego, bo bardzo zdecydowanym ataku. Podobnych kłopotów nie miał Piotr Protasiewicz, który w IV wyścigu wygrał na dojeździe z samym Gregiem Hancockiem. Ważne punkciki ciułał także Alex Zgradziński. Cios za cios i po czterech pojedynkach był remis.
Pierwsze mocne uderzenie wyprowadziły „Anioły”. W V wyścigu para gospodarzy podwójnie zdystansowała naszych na dojeździe do pierwszego łuku i było pozamiatane. Na trasie nic się nie wydarzyło, a miejscowi odskoczyli na 17:13. W następnym biegu Falubazowi pomógł los, bo zatrzymał Hancocka tuż po starcie. Różnie to się mogło ułożyć, a ułożyło się na 4:2 dla nas. Niepokoiła słaba forma Hampela, który w dwóch biegach uzbierał punkt na defekcie rywala.
Mogliśmy pojechać za ciosem, ale „PePe” zapomniał, że w białym kasku ma kolegę z pary i tak zaciekle blokował Pieszczka, który napędzał się pod płotem, że junior walnął w bandę i został wykluczony. Powtórka VII wyścigu należała do torunian i dopiero na ostatnich metrach Protasiewiczowi udało się przedzielić duet Get Well. Uffff! Czekaliśmy na przebudzenie „Duzersa”, bo jego punktów brakowało nam przynajmniej do wyrównania. Dudek dotachał w końcu dwa w VIII biegu, ale wygrał Hancock i wynik ani drgnął. Było 26:22 dla „Pierników”.
Po remisie w IX i porażce w X gonitwie, kiedy różnica wzrosła do sześciu punktów Marek Cieślak zdecydował się na podwójną rezerwę. Obu naszych pogodził Hancock, a mogło być nawet 5:1, gdyby Doyle ładnie nie rozpracował Pawła Przedpełskiego. Trzeba było gonić, ale jak, kiedy gospodarze spisywali się coraz lepiej, a nasi zostawali za ich plecami tuż po starcie. To musiało kosztować i kosztowało. Przed biegami nominowanymi Get Well odjechał na dziesięć punktów. Dużo.
Niestety, w XIV wyścigu miejscowi zrobili to, co świetnie im w drugiej fazie zawodów wychodziło - wygrali strat i dojazd do pierwszego łuku. Nasi mogli tylko bezradnie ścigać rywali, którzy wybierali lepsze ścieżki i uciekali wysyłając nam szpryce. To było już 14 „oczek” w plecy. A w starciu najlepszych żużlowców obu drużyn nasi wreszcie pojechali na maksa i świetnie rozegrali pierwszy łuk. Podwójne prowadzenie oznaczało, że „Myszy” odrobiły część strat i w domu trzeba odrobić 10 punktów. Tylko i aż.