Trzy medale, kilka miejsc w czołówce w halowych mistrzostw świata w Portland - to dorobek Polaków. Czy to dobry prognostyk przed igrzyskami?
Srebro kobiecej sztafety 4x400 m oraz dwa brązowe medale tyczkarza Piotra Liska oraz skoczkini wzwyż Kamili Lićwinko - to dało 16 miejsce w klasyfikacji medalowej. W klasyfikacji punktowej Polska zajęła bardzo wysokie, czwarte miejsce. A to dlatego, że czwarte miejsce zajął Konrad Bukowiecki (kula), piąte Justyna Święty (400 m), szóste Robert Sobera (tyczka) i Małgorzata Hołub (400 m) i siódme Renata Pliś (1500 m). Ponadto dziewiąte miejsce zajęła Danuta Urbanik (1500 m), 14. Michał Haratyk (kula), 21. Dominik Bochenek (60 m ppł), 21. Marika Popowicz-Drapała (60 m), 21. Remigiusz Olszewski (60 m) i 29. Agata Forkasiewicz (60 m).
Występ z pewnością - poza kilkoma wyjątkamii - był udany, ale trzeba pamiętać, że w halowych mistrzostwach świata w tym roku było bardzo dużo nieobecnych ze względu na igrzyska olimpijskie, a także dyskwalifikację reprezentacji Rosji ze względu na aferę dopingową. Czy Rosjanie wystąpią w Rio de Janeiro jeszcze nie wiadomo. Dlatego trudno jest odpowiedzieć na pytanie, czy do dobry prognostyk przed igrzyskami. Przed nimi jeszcze dużo pracy i tak naprawdę nie wiadomo, co za pięć miesięcy się wydarzy.
Nasi zawodnicy w większości nie bili rekordów życiowych, ale o tyle mają usprawiedliwienie, że te mistrzostwa są tylko elementem przygotowań do sezonu letniego. A w przypadku młodszych lekkoatletów dają tak potrzebne przyzwyczajenie się do imprezy wielkiego formatu.
Nasi faworyci w większości potwierdzili swoją klasę. Przede wszystkim sztafeta 4x400 m w składzie Ewelina Ptak, Małgorzata Hołub, Magdalena Gorzkowska i Justyna Święty, która zdobyła srebro w bardzo dobrym stylu (3.31,15). Uległy tylko Amerykankom, stoczyły bardzo interesującą walkę z Rumunkami i Nigeryjkami (Jamajki nie ukończyły konkurencji). To na pewno da dużo pewności przed kobietami w perspektywie najważniejszych tegorocznych imprez.
Kolejny medal przywiezie z imprezy dużej rangi tyczkarz Piotr Lisek (5,75). Przed rokiem był brąz w letnich mistrzostwach świata w Pekinie i teraz również brąz. Jego forma jest ustabilizowana, psychika również i można być optymistą. Za to Robert Sobera (5,65) zawiódł po raz kolejny i musi przede wszystkim sobie dać radę z odpornością psychiczną. W zawodach zabrakło innej gwiazdy tyczki - Pawła Wojciechowskiego (Zawisza Bydgoszcz) - który zrezygnował z występu, przygotowując się do sezonu letniego.
Kamila Lićwinko, choć nie obroniła tytułu mistrzowskiego sprzed dwóch lat, pokazała, że jest w światowej czołówce (196 cm). Dwie zawodniczki przed nią - Amerykanka Vashti Cunnigham i Hiszpanka Ruth Beitia - zanotowały ten sam wynik i tylko zrzutki na wcześniejszych wysokościach dały jej trzecie miejsce. Niewiele zabrakło, by pokonała 199 cm, co dało by jej złoty medal.
Foto Olimpik/x-news
Niewiele brakowało, a na podium byłby też Konrad Bukowiecki, nasz duża nadzieja w pchnięciu kulą (20,53). Co dzieje się z naszym drugim reprezentantem - Michałem Haratykiem (19,48), chyba tylko on wie. Przypomnijmy, że w lutym w Łodzi rzucił 21,35, co jest aktualnie czwartym wynikiem na świecie.
Z zawodników z naszego regionu startowała dwójka: Marika Popowicz-Drapała i Dominik Bochenek (oboje Zawisza).
Lepiej spisała się Popowicz-Drapała, która awansowała do półfinału biegu na 60 m, ale ze swojego występu nie była zadowolona. W eliminacjach osiągnęła 7,32, a w półfinale 7,34. To zdecydowanie wolniej od jej tegorocznego rekordu życiowego (7,20). Ale pamiętajmy, że w lecie to już będą inne dystanse, a bydgoszczanka głównie nastawia się na sztafetę 4x100 m. Szybkie biegi już teraz dają szanse na jeszcze szybsze w lecie. W Portland zabrakło Ewy Swobody, w tej chwili najszybszej w Polsce sprinterki.
- Cieszę się z równego sezonu, on daje mi i trenerowi odpowiedź, w którym miejscu jesteśmy na drodze do Rio - mówiła Popowicz-Drapała. - Cały czas kręciłam się wokół swojego starego rekordu życiowego, cieszę się, że w tym roku w hali ustanowiłam nową życiówkę. Mimo swojego stażu cały czas się uczę. Od 2014 roku staramy się z trenerem pozmieniać technikę. Cieszę się, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Jeśli chodzi o sztafetę w sezonie letnim: powinniśmy biegać szybko!
To samo dotyczy Bochenka, który wyjazdu do USA nie zaliczy do udanych. Odpadł już w eliminacjach, uzyskując słaby czas 7,86 przy rekordzie życiowym 7,63. W lecie będzie to już bieganie na 110 m przez płotki i trzeba będzie solidnie powalczyć o minimum na igrzyska (13,47).