Felieton ks. Jacka Siepsiaka. Msza a magia, czyli sprawa abp. Rysia
W odwiecznych zmaganiach rozumu z magią o ludzką wolę potykają się one ze sobą na różnych polach: religia, polityka czy także nauka, np. medycyna (pandemia). Takim polem turniejowym jest również liturgia.
Zahuczało ostatnio o abp. Grzegorzu Rysiu, gdy pozwolił sobie (nie sam, bo wraz z wieloma współpracownikami) przygotować i odprawić Mszę dla licznej rzeszy młodych ludzi w sposób odbiegający co nieco od zwykłej parafialnej celebry. Komu to przeszkadzało?
Magia polega m.in. na przekonaniu, że trzeba użyć dokładnie wypowiedzianych formuł, by osiągnąć zamierzony skutek (dobry lub zły).
Zaklęcia towarzyszyły religiom od zarania czasów. Pierwsi chrześcijanie jednak odrzucili zaklinanie rzeczywistości (jako wyraz niewiary w zbawienie) i przestrzegali przed nim. Mimo to mentalność magiczna ma się dość dobrze.
Aby bronić się przed posądzeniem o używanie ksiąg z zaklęciami (powszechnymi w Imperium Rzymskim), zakazywano kapłanom używania mszału. Mieli oni „swoimi słowami” (tak jak potrafili) przewodniczyć Eucharystii.
Tendencja do magicznego patrzenia na Mszę nie zniknęła. Do tej pory istnieje powiedzenie „hokus pokus”. Wzięło się to z przekręcenia słów konsekracji, podczas której ksiądz miałby używać takiej właśnie formuły magicznej (po łacinie), by przemienić chleb w Ciało Pańskie. A nawet ta tendencja się umocniła. Dlaczego?
Przyszedł taki czas, kiedy cesarz zakazał wyświęcania bogatych na księży. Nie chciał, by ich majątki „przechodziły” do Kościoła. Nastają czasy księży biednych i… niewykształconych. Ledwie potrafią czytać i pisać. Nie było ich stać na wykształcenie potrzebne do takiej biegłości w teologii, by móc „swoimi słowami” oddać to, co istotne w Eucharystii. Musieli więc ograniczyć się do odczytywania przygotowanego tekstu.
W tym okresie (od V wieku) pojawiają się kanony synodalne przeciwko duchownym uprawiającym magię. Ten poważny problem narastał wraz z radykalnym obniżeniem poziomu wykształcenia księży. Czy chodzi o odwrotnie proporcjonalną zależność między intelektem a magią?
Do tego jeszcze doszło „płacenie” za Mszę. Ktoś składając ofiarę na Eucharystię, ma prawo oczekiwać, że zostanie ona ważnie odprawiona. Aby osądzać te transakcje, rozwinięto ogromną gałąź sakramentologii, która oceniała, jakie słowa i gesty są konieczne (a jakie nie) dla „ważności” Mszy.
Dochodziło do tego, że w liturgii trydenckiej najmniejszą „omyłkę” traktowano jak grzech ciężki.
Nie liczył się duch, ale litera. Nie liczyło się oddawanie sensu i istoty, lecz precyzyjna recytacja (i beznamiętna).
Magiczne podejście do liturgii ciągle się broni, atakując m.in. wykształconego Rysia.