Felieton księdza Przemysława Szewczyka. Być uczniem
W szkole nie miałem problemów z nauką, wiedzę przyswajałem łatwo. I tak, uchodziłem za kujona. Nie znaczy to, że zawsze byłem dobrym uczniem. Dwa lata po maturze przyznałem się pani od biologii, że na teście podsumowującym całość nauki w liceum oszukiwałem. Ocenę celującą z fizyki dostałem tylko dlatego, że pani profesor wiedziała o moim udziale w sympozjum filozoficznym, podczas którego miałem referat „Logika wielowartościowa Łukasiewicza i jej wpływ na pojmowanie zjawisk kwantowych”. Gdyby zajrzała do mojego referatu, wiedziałaby że moje zgłębienie prawd na temat kwantów było ledwo dostateczne.
Dobry uczeń to nie ten, kto potrafi przekonać nauczyciela, że zasługuje na piątkę, ale ten kto naprawdę przyswaja wiedzę. Jeśli nawet w przypadku nauki chemii czy fizyki, nauczyciele czasem przymykają oko na faktyczny stan wiedzy uczniów, bo przecież dla obu stron ważne są wyniki i końcowa średnia, u Jezusa nie ma „zmiłuj się”, kiedy przychodzi do oceny tego, jakim uczniem jest człowiek, który nazywa Go nauczycielem i mistrzem.
W najbliższą niedzielę Kościół zaprosi nas do zmierzenia się z pytaniem o jakość naszego bycia uczniem Pana. Najpierw Jan i Jakub, jedni z najbliższych Jezusowi Apostołów, wpadną na pomysł, żeby ogniem z nieba spalić samarytańskie miasteczko, które nie udzieliło im gościny. Jezus – jak pisze Łukasz – „zgromił ich”. Tyle czasu słuchali Jego nauki o miłości nieprzyjaciół, ale jak przyszło do życiowego egzaminu, oblali. Następnie trzech kandydatów na uczniów spotka się z odrzuceniem ze strony mistrza, bo co innego deklarowali, a co innego mieli w sercu. Jezus nie musi zapełniać sal lekcyjnych, nie zależy Mu na frekwencji na Jego wykładach. Jezus chce zapełniać swoim słowem i duchem serca uczniów i zależy My jedynie na przyswojeniu przez nich tego, co przynosi.
Czasami patrzymy na Kościół przez pryzmat ilości ludzi obecnych na mszy świętej, zgłaszających się do seminariów czy dołączających do wspólnot zakonnych. To trochę tak jakby uczelnię oceniać po ilości studentów. Tymczasem Kościół ze swej natury jest wspólnotą uczniów Jezusa i jego jakość – jeśli już chcemy ją mierzyć – zależy od tego, na ile rzeczywiście ludzie w Kościele przyswajają to, czego uczy Jezus.
Jezus nie potrzebuje rzeszy uczniów, ale po prostu uczniów. Szuka ludzi, którzy znają Ewangelię i poddają jej swój umysł i serce. Nawet jeśli będzie miał zaledwie kilku takich, jest w stanie dokonać cudów. Zaczynał przecież z dwunastoma, z których jeden nic nie zrozumiał, a reszta jeszcze długo dojrzewała do pojęcia istoty Jego nauki. Na tych dwunastu zbudował w ciągu jednego pokolenia olbrzymią wspólnotę. Jeśli zależy nam na Kościele, jedynym naszym zmartwieniem powinno być pytanie o to, czy naprawdę jesteśmy uczniami Pana.