Felieton księdza Przemysława Szewczyka. Skromni wielcy
Chrześcijańska tradycja monastyczna podstawową zasadę życia duchowego unaoczniła mnichom poprzez ikonę nawiązującą do widzenia Jakuba z Księgi Wyjścia, który podczas snu ujrzał drabinę opartą o ziemię i końcem sięgającą nieba, po której wspinali się aniołowie. Sanderus w „Krzyżakach” H. Sienkiewicza sprzedawał szczeble z tej drabiny jako cudowne relikwie, ale dla mnichów droga do nieba była sprawą zupełnie nie śmieszną. Na ikonie bowiem malowali wspinających się po szczeblach doskonałości mnichów, którym towarzyszyły unoszące się w powietrzu demony usiłujące ściągnąć ich z obranej drogi. Co znamienne na ikonie to nie mnisi zaczynający drogę namalowani są w chwili upadku, ale jakiś mnich, który już prawie dotarł do celu.
Ewagriusz z Pontu, mnich, który wyrażając naukę o życiu duchowym chętniej posługiwał się piórem niż pędzlem, farbami i drewnianą deską, pisał w traktacie „O siedmiu głównych wadach”, że najbardziej niebezpieczną jest pycha, z którą nikt nie mierzy się na początku. Jak długo mamy wady: obżeramy się, ulegamy pożądliwości czy lenistwu, tak długo spokój nam daje pycha. W pewnym sensie chroni nas przed nią nasza słabość. Problemy zaczynają się wtedy, gdy życie człowieka jest już wolne od wad, gdy wreszcie zmądrzał i prowadzi się moralnie, gdy wszyscy zdumiewają się jego sposobem życia, wiedzą, miłością… Wtedy można odpaść do drabiny i runąć w dół grzesząc pychą.
Pycha jest grzechem diabła, najdoskonalszego Bożego stworzenia, które było tak blisko Pana, że zasłużył na piękne imię Lucyfera, co się tłumaczy jako „niosący światło”. Zgubiło go właśnie to, że światło, które otrzymał, uznał za swoje. Bunt przeciw Bogu nie polega tylko na łamaniu Jego przykazań, ale na przywłaszczeniu sobie tego, co należy do Niego. A do Boga należy każde dobro: wiedza, radość, pokój, sprawiedliwość, mądrość. Jeśli ktoś myśli, że jemu należy się uznanie za będące w nim dobro, grzeszy grzechem diabła: pychą.
Jezus we fragmencie Ewangelii, który odczytujemy w naszych kościołach w najbliższą niedzielę, zachęca uczniów do pokory: „Jeśli cię ktoś zaprosi na ucztę, nie zajmuj pierwszego miejsca…”. I wcale nie chodzi Mu o wpajanie w chrześcijan zasad savoir-vivre’u. Chodzi Mu o wzbudzenie w nas uważnej troski o to, czy czasem nie uważamy się za panów dobra, które w nas jest. Jeden jest tylko dobry – Bóg – a każde dobro jest Jego blaskiem i Jego chwałą.
Człowiek, który jest wielki, a przy tym autentycznie skromny ma w sobie jakieś niezwykłe piękno w odróżnieniu od człowieka, który może tak błyszczeć talentami, że przyćmiewa innych: „Ja byłem… Ja widziałem… Ja myślę… Ja uważam…”. Bywają wielcy, na których aż nie chce się patrzeć, bo tak rozmiłowani są w sobie, że nawet nieświadomie spojrzeniem i gestem zdają się mówić: „padajcie, narody, nadchodzę!”. Niech nas Bóg raczej skompromituje w oczach innych, niech nam podstawi nogę, gdyby to był jedyny sposób na przywrócenie nas na nasze miejsce.
Jeśli widzicie ludzi dobrych i mądrych, którzy wynoszą się nad innych, przypomnijcie sobie ikonę mnichów: na dno demony ciągną tych, którzy prawie dotarli do szczytu. A jeśli widzicie geniusza zajmującego ostatnie miejsce, biegnijcie za nim. Nie tylko osiągną dobro, ale zna jego źródło. Dlatego nigdy go nie zawłaszczy i chętnie się podzieli. Skromni wielcy ratują świat.