Felieton naczelnego. Gorzej niż w Wuhan
W jednej z moich ulubionych książek z dzieciństwa – „Profesor Gąbka i latające talerze” bohaterowie znani z wcześniejszych części sagi budzą się w jednej z tatrzańskich jaskiń po kilkuset latach snu. Jest połowa lat 70. Kraków w niczym nie przypomina czasów, w których wybrali się na wędrówkę. Samochody, niezliczone kominy oraz brudna Wisła przyprawiają ich o zawrót głowy, podobnie jak unoszący się już wtedy nad miastem smog.
Pomysłowy Smok (nie mylić ze smogiem) Wawelski wpada jednak na genialny pomysł. Wychodzi kurcgalopkiem na kopiec Kościuszki i zebrawszy powietrze do smoczych płuc jednym podmuchem przegania smog znad Krakowa. Potem bohaterowie mają jeszcze wiele perypetii, ale koniec końców wszyscy żyją długo i szczęśliwie.
Niestety, w życiu nie jest tak łatwo jak w książce nieodżałowanego Stanisława Pagaczewskiego. I to nie tylko dlatego, że smoków u nas jak na lekarstwo, ale także dlatego, że smog (ten toksyczny) wydaje się nie do pokonania. Ileż to tomów napisano już o teoretycznych i praktycznych jego przyczynach, ile „wdrożeń poczyniono”? I nic. W ostatnim tygodniu powietrze w Krakowie i Małopolsce było najgorsze na świecie, stalowa smuga, widoczna była gołym okiem, wdzierając się do oczu, nosa i płuc. Było gorzej niż w słynnym Wuhan (znów, bo statystyki covid od dawna mamy gorsze od macierzy tego wirusa).
Oczywiście natychmiast pojawiły się rytualne dyskusje o tym, co należy zrobić, skąd się smog bierze i kto za niego jest odpowiedzialny. Zwolennicy teorii o „niskiej emisji” ścierali się z tymi od kopciuchów. Krakowianie oskarżali ościenne gminy, że pomimo deklaracji wciąż palą w piecach oponami od tirów i puszkami po lakierach. Wreszcie ci z „obwarzanka” spieszyli udowadniać, że piece dawno wymienili, a Kraków sam sobie jest winny. Politycy kaszleli i zwalali winę na innych lub chwalili się, że „u nich jest lepiej” (dzięki nim oczywiście).
A licznik bije. Licznik tych, którzy rozchorowali się lub umarli od katastrofalnego powietrza. Licznik nie mniej złowrogi jak ten „cowidowy”. Dochodzi nawet do sytuacji, że przerażeni dusznościami ludzie zgłaszają się do lekarza, myśląc, że „złapali” koronawirusa, podczas gdy przyczyną jest właśnie połączenie mgły i dymu (ang. smog=smoke+fog). To pokazuje, jak duży jest problem. Niestety, patrząc się na polityków (rządowych i samorządowych), obawiam się, że prędzej niż czystego powietrza doczekamy się - jak we wspomnianej książeczce - przybyszów z kosmosu, którzy zabiorą nas hen, do czasów króla Kraka.
Albo czegoś gorszego, niestety.