Wczoraj w południe z wieży mariackiej tuż przed hejnałem popłynęła melodia pierwszej zwrotki ukraińskiego hymnu. Ci z Państwa, którzy go nie znają, zapewne się zdziwią, ale rozpoczyna się on bardzo podobnie jak Mazurek Dąbrowskiego, bo słowami: „Nie umarła jeszcze Ukraina” ("Ще не вмерла Україна").
Nie umarła i nie umrze, choć zdeptać chce ją i pogrążyć ten sam wróg, którego i my znamy aż za dobrze. Nasi sąsiedzi po raz kolejny patrzą w twarz Rosji, która choć zmienia swe maski - od caratu, przez sowiety, aż do tej putinowskiej, to zawsze jest taka sama - krwiożercza i dążąca do podporządkowania sobie narodów będących w jej wyobrażonej „strefie wpływów”. Jak duża jest ta strefa? Gdzie sięga? Cóż, Władimir Putin powiedział kiedyś, że „Rosja nie ma granic”. To dość dobrze wyraża stan umysłu kremlowskich władców, którzy, jeśli już się wycofują to jedynie taktycznie, przed kolejną napaścią. I czas tej kolejnej właśnie nadszedł.
W ostatnich dniach do Krakowa, Małopolski i całego naszego kraju przybyło już ponad poł miliona uciekinierów i uciekinierek z Ukrainy. Wg niektórych analiz w ciągu tygodnia przyjęliśmy więc więcej uchodźców niż jakikolwiek kraj europejski od czasu rozpoczęcia bieżących kryzysów migracyjnych. Musimy głośno o tym mówić światu i domagać się wsparcia.
To dla przybyszów, ale i dla nas wszystkich szczególnie trudna sytuacja. Doświadczeni dwuletnią pandemią, zmęczeni obostrzeniami i plemienną walką polityczną zostaliśmy wrzuceni w sytuację, na którą nie mamy wpływu, a która jest wynikiem działania tych samych sił co zwykle - przeklętego „Imperium zła” z jego aktualnie panującym władcą. Rosyjski napad na Ukrainę sprawia, że pomimo tego, że w Polsce jesteśmy bezpieczni, to po raz kolejny do codziennego języka wracają takie słowa jak „pociąg z uciekinierami”, „amunicja kasetowa”, „bombardowanie” czy wreszcie najstraszniejsze ze wszystkich słów: „wojna”. Bo choć wojny u nas nie ma, to jej skutki widzimy i musimy stawić im czoła. I robimy to wszyscy.
Jednym z najbardziej czytanych materiałów na naszych internetowych stronach był ten mówiący o przybyciu do Olkusza wspomnianego „pociągu z uciekinierami”, wśród których większość stanowiły kobiety i dzieci. Ze składu wysiadło około osiemset osób, które natychmiast dzięki współpracy władz wszelkiego szczebla, ale przede wszystkim przy pomocy samych mieszkańców miasta udało się objąć opieką.
Tak, Polacy po raz kolejny zdają egzamin. „Skala ofiarowanej i oferowanej pomocy jest niewyobrażalna” - słyszę zewsząd. Ale to nieprawda. Jest dokładnie taka, jakiej można było się spodziewać, czyli pełna. Byłem absolutnie pewny, że tak to będzie wyglądać, że otworzymy dla uchodźców granice, domy i serca.
Ze wszystkich możliwych dowodów solidarności największe wrażenie zrobiła na mnie fotografia, na której widać sklepowy wózek, ustawiony w małym sklepiku w sądeckim Rytrze, do którego klienci tej i okolicznych miejscowości (m.in. moich ukochanych Barcic) wkładają pomoc dla przybyszów. Przyznam, że choć w ostatnich dniach nie brak dowodów na to, że wśród Polaków nie brakuje „ludzi dobrych jak chleb”, by posłużyć się tytułem książki ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, (którego Fundacja im. Brata Alberta też oczywiście pomaga), to właśnie ten zwykły wózek poruszył mnie szczególnie. I tak, kolejny raz zdajemy egzamin, nie miejmy jednak złudzeń - ten trudny czas dopiero się zaczyna i sił będzie nam potrzeba bardzo dużo. Będzie jeszcze sporo nerwów, kłótni, nieporozumień i oby tylko one. Stoimy przed kolejną ciężką próbą.
To wszystko dlatego, że prezydent Rosji i sama Rosja mają inne plany niż my, którzy chcemy po prostu żyć w spokoju, czy to w Krakowie, Barcicach, Olkuszu, czy w bombardowanych właśnie Kijowie i Charkowie. Niech jednak nam wszystkim przyświecają inne słowa z cytowanego na początku hymnu Ukrainy: „Zginą wrogowie nasi jak rosa na słońcu”, як роса на сонці.