„Stale i konsekwentnie interpeluję policjantów o bicie koni. Już mnie nawet znają z tej strony i patrzą się jak na nieszkodliwego wariata. Mam nawet wrażenie, że nie zapisują nazwiska woźnicy naprawdę, tylko udają przede mną” - pisał o krakowskich dorożkarzach na łamach „Ilustrowanego Kuriera Codziennego” w 1930 r. Zygmunt Nowakowski.
Nasz felietonista Paweł Chojnacki, biograf i znawca twórczości Nowakowskiego niech się nie obraża, że wlazłem do jego ogródka. Słowa autora „Przylądka Dobrej Nadziei” przytoczyłem po to, by pokazać, że zmienia się niewiele. Oto nie dalej jak w środę, gdy krakowski Rynek przypominał wyjętą z ogniska cygańską patelnię, w szczycie upału, przy 33 stopniach Celsjusza, w najlepsze wożono coraz liczniej pojawiających się turystów zaprzęgniętymi w konie powozami.
Furda tam, że z tradycyjnym fiakrem te dziwactwa nie mają nic wspólnego, nie mam zamiaru znów o tym po próżnicy. Gorzej, że konie człapiąc wokoło patelni mogły zażyć otuchy jedynie w skrawku cienia rzucanym przez świętą Bazylikę Mariacką. Gdy podjęliśmy interwencję, naraz okazało się, że i owszem - przepisy są łamane, a jazda w takiej lampie zakazana. Miejscy urzędnicy zadeklarowali, że spieszą z interwencją, przekonując naszą redakcję, że „już, już, załatwione”, że rzeczywiście za gorąco. Odetchnąłem z ulgą, jednak ledwo na moment. Oto kilka minut później (to dowód, że coś się jednak od czasów Nowakowskiego pozmieniało) dostałem filmik od naszej Czytelniczki, na którym w żar Rynku wyruszała w powozie zadowolona parka rodem z wiersza Tuwima „Kartka z dziejów ludzkości” (z tą różnicą, że pani na pewno nie była miejscowa, a pan raczej też nietutejszy). Słusznie ofuczany przez Czytelniczkę inny woźnica odburknął zaś, że „stać w słońcu nie można, za to jeździć tak”. Tak się zakończyła dziennikarska interwencja.
Ale nie ma tego złego. Poczułem się jak Zygmunt Nowakowski, nieszkodliwy wariat, co to gazetami pragnął świat naprawiać. W sumie chyba powinienem być wdzięczny. I tylko koni żal. Tak, tych co się wleką na Morskie Oko także.