- Odłóż ten telefon, bo go wrzucę do ogniska! – ryknął na mnie zirytowany znajomy, gdy wyjąłem komórkę by przejrzeć powiadomienia, komunikaty w mediach społecznościowych, a także służbową pocztę. No bo co? Wszak od tego jest telefon.
Ok, tyle że to było po północy, a my byliśmy na wyjeździe w górach, wśród ludzi którzy widują się niestety bardzo rzadko. Posmutniałem. Nie dlatego, że ominęła mnie kolejka, szybko nadrobiłem. Otóż znów zdałem sobie sprawę z „uzależnienia od rozproszenia”. Z tego, że codzienność wymusza na mnie ciągłe bycie „online”, że kolejne monity pokazują że „telefon był w użyciu dłużej niż tydzień temu”.
Już jakiś czas temu uświadomiłem sobie, że jestem przebodźcowany i uzależniony od cyfrowego rozproszenia – chwytam telefon podczas czytania ciekawej książki, często porzucając lekturę albo podczas oglądania filmu lub meczu (to tzw. „multiscreening”). Ba! Nawet w trakcie pisania tego komentarza koniec każdego akapitu to potencjalny moment, by zerknąć, czy ktoś gdzieś czegoś nie napisał lub nie skomentował. A może są jakieś newsy? Sprawdziłem – nie ma.
W artykule naukowym „Pokolenie always-on” Luiza Sendal-Jagusiak pisze smutno: „proporcja kontaktów w świecie wirtualnym do tych w świecie realnym z biegiem czasu przechyla się w stronę tego pierwszego” (to dlatego widujemy się tak rzadko, jak ja ze znajomymi). Jeśli dodamy, że: „mózg z powodu ciągłego otoczenia technologią może wchodzić w stan długotrwałego rozkojarzenia i nie być w stanie ignorować nieistotnych bodźców rozpraszających”, to jeszcze gorzej. A i to nie koniec. Mózg również się ich domaga, jak mój przy ognisku czy lekturze. Domaga się tempa, bodźców, nagród. To nieszczęsny nałóg, który jak każdy rozprasza, deprymuje, otumania i niszczy aż do wypalenia.
I choć telefon do ogniska ostatecznie nie trafił, to coraz częściej sam łapię się na tym, że mam ochotę roztrzaskać go o ścianę, jak skacowany alkoholik pustą flaszkę. I choć tłumaczę sobie, że przecież jestem z pokolenia, które pamięta „przedcyfrowoś”, że gdzie mi tam do tych, którzy od dziecka widują ekran częściej, niż widok za oknem, to wiem, że to nieprawda. Wyjściem jest tylko względna analogowość na podbieszczadzkiej wsi, droga Jana Rokity. Czy to jednak możliwe?
Ufff… limit znaków się wreszcie wyczerpał. A co tam nowego na twitterze?