Felieton Przemysława Franczaka. Afera KNF (i nie tylko): moja prawda jest najmojsza
Afera Rywina była bodaj ostatnią, przy której medialno-polityczny front był w miarę zgodny. Oczywiście bez idealizowania, też nie było tak, że czarne zawsze pozostawało czarne, a białe białe, i nikt nie chciał na tej palecie mieszać kolorów, jednak polaryzacja była wówczas mniej oczywista i gwałtowna, a oburzenie powszechne.
Zamieszanie z przyjmowaniem raportów komisji śledczej przez Sejm jawi się przy dzisiejszych standardach jako niewinna igraszka. Od tamtego czasu bowiem przeszliśmy długą drogę do relatywizowania win i kwestionowania wyroków jako jedynie słusznej politycznej strategii.
Ustalanie prawdy stało się démodé, dziś chodzi jedynie o przekonywanie do własnej „prawdy”. To oczywiście też efekt żmudnej pracy spin doktorów, którzy skutecznie zaimplementowali w partiach politycznych sztukę odwracania kota ogonem - mistrzowsko zaprezentowaną choćby przy okazji afery z KNF, gdy szybko w kręgach rządowych przestano przyznawać się do jej szefa. Przekaz dnia brzmiał mniej więcej tak: „Jaki on nasz, przechodził tylko kiedyś obok KNF z tragarzami, tośmy go wzięli”. Tu jednak nie chodzi o ten konkretny przypadek, lecz o obraz całości. Opozycja wszak w rozmydlaniu własnych afer też ma swoje za uszami, niektórych spraw i ludzi broniła do ostatniej kropli zdrowego rozsądku.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień