Felieton redaktora naczelnego. Stopa zwrotu z zasług
W zamierzchłych czasach, w maju 2005 r., Jarosław Kaczyński powiedział, że chciałby zobaczyć teczkę Jana (wtedy jeszcze Marii) Rokity teraz, a nie po wyborach parlamentarnych. W odpowiedzi krakowski polityk zaprosił lidera PiS do archiwum IPN w Wieliczce.
Kaczyński odparł, że nie ma czasu. Pomyślałem wtedy, że ja mam czas: przeczytam teczkę Rokity i opiszę, co tam znalazłem. Przez prawie dwa tygodnie, codziennie czytałem esbeckie akta z kolejnych spraw operacyjnego rozpracowania środowisk, w których działał Rokita.
Opublikowałem trzy duże teksty o zawartości jego teczki, a potem przez miesiąc czekałem, aż poseł PO umówi się ze mną na wywiad. Gdy już się spotkaliśmy, to na pierwsze pytanie w stylu: co pan sądzi o…?, odparł parafrazą z Gombrowicza: a kimże ja jestem, żeby coś mniemać albo i nie mniemać?
A potem kupił mnie całego opowieściami o synu greckich komunistów, sierżancie SB Mariuszu Maksurisie, który wyskakiwał na niego zza kubłów na śmieci, o martwym prosiaku ukrytym w swojej wannie, zjedzonym przez uczestników Międzynarodowej Konferencji Praw Człowieka. I stalą w głosie, gdy mówił o Polsce, o państwie i o tym, co w polityce powinno być istotne.
Od tego czasu do Rokity zawsze miałem stosunek osobny. Był dla mnie uosobieniem państwowca, polityka wybitnego, zupełnie niepasującego do rzeszy karierowiczów bez właściwości. Gdy został już wypchnięty z polityki, nie potrafiłem śmiać się ze słynnych nagrań z samolotu Lufthansy, na których krzyczał: „Niemcy mnie biją!” i z dykteryjek o niedoszłym premierze z Krakowa, który stał się taką samą osobliwością Krakowa jak Edek Matematyk czy Mietek Gówniarz. Było mi wstyd za kolegę z redakcji, który po raz pierwszy porównał Rokitę do tych postaci (z całym szacunkiem dla nich).
A teraz wstyd mi za Rokitę, który chce od państwa polskiego pół miliona złotych za represje w stanie wojennym. Bo nie mieści się w mojej naiwnej głowie, że człowiek bezkompromisowy, który wysoko wyceniał godność w życiu publicznym, dziś wycenia na grubą gotówkę swoją decyzję z 1980 r. o zaangażowaniu się w działalność opozycyjną. Opozycjoniści, w tym Rokita, dostali już pieniądze od wolnej Polski. Próba uzyskania lepszej stopy zwrotu z dawnych zasług może budzić tylko niesmak i zażenowanie.
Sierżant Maksuris może mieć dziś powód do satysfakcji.