Felieton Roberta Migdała. Większość Polaków nie czyta książek. Niestety...
Normalnie inny świat. Jakiś taki obcy, przerażający jawi mi się po przeczytaniu danych z najnowszych badań przeprowadzonych przez Bibliotekę Narodową. A te dane są zatrważające. Według nich 62 proc. Polaków nie przeczytało ani jednej (!) książki w ciągu ostatniego roku. Ani jednej! W głowie mi się to nie mieści. Dalej nie jest lepiej. Siedem lub więcej książek rocznie przeczytało tylko 9 proc. naszych rodaków.
Mickiewicz się w grobie przewraca, Słowacki też nerwowo się kręci, a hrabia Fredro zszedł z pomnika na wrocławskim Rynku i poszedł na spacer, żeby się uspokoić. Miłosz i Szymborska zaparzyli sobie ziółka uspokajające w kuchni u świętego Piotra, bo drgawek dostali i tików jakichś nerwowych…
A przecież powinni się już przyzwyczaić do takiego stanu rzeczy, bo od lat wcale nie jest dobrze z miłością Polaków do książek (tych drukowanych i tych w wersji elektronicznej). Według Biblioteki Narodowej w ostatnich latach tylko 38 proc. mieszkańców między Odrą a Wisłą przeczytało co najmniej jedną książkę.
Z czego to wynika? Książki są drogie, coraz droższe? To na pewno. Ludzi nie stać na wydanie kilkudziesięciu, kilkuset złotych na nie w ciągu miesiąca. No, ale są biblioteki, w których można wypożyczyć za darmo. Można też pożyczyć książkę od znajomych, rodziny, kupić jedną na spółkę z innymi fanami wyczytywania literek. Dla chcącego nic trudnego.
Wszechobecny internet (dostępny w laptopach, na smartfonach) przyczyną niechęci? Ludzie wchodzą w wirtualny świat i książka (zwłaszcza ta papierowa) ich nie interesuje? Okazuje się, że to błędny trop.
Według badań Biblioteki ci, którzy czytają książki są tymi, którzy buszują po internecie, a ci, którzy nie czytają – wybierają radio i telewizję. Jak więc zachęcić Polaków do czytania? Co zrobić, żeby czytanie było trendy, cool i modne? Akcje typu „narodowe czytanie”, „noc bibliotek”, skrzynki do wymiany książek stojące w różnych częściach miasta, w których można zostawić książkę i wziąć (za darmo) sobie jakąś lekturę do poczytania – na pewno dobrze robią atmosferze wokół „czytaj, bo warto”. Także akcja kobiet noszących koszulki: „nie czytasz, nie idę z tobą do łóżka”, z pewnością zachęci wielu przedstawicieli płci brzydkiej do przeczytania choć jednej pozycji z listy lektur. Ale to procent, maleńki, który humoru Mickiewiczowi i Fredrze nie poprawi, a Miłosza i Szymborskiej nie uspokoi.
Na wyniki czytelnictwa mają wpływ ekranizacje książek. Te, które filmowcy przenieśli na kinowy lub telewizyjny ekran, świetnie się czytają, ludzie chętniej po nie sięgają, niż po inne pozycje. Reklama dźwignią handlu. Więc może reklamować mocno, nachalnie książki, ich czytanie – tak jak się reklamuje promocje w Lidlu i Biedronce? Jak obniżkę ceny udek z kurczaka czy środka na wzdęcia. A może trzeba łopatologicznie wkładać do głów Polaków – książka to coś ekstra, będziesz mieć po niej wizje, odlot. Książka lepsza niż alkohol. To coś, co cię przeniesie w inny, lepszy świat. Siłownia rozrusza twoje mięśnie, książka szare komórki. Warto spróbować. Czytania, oczywiście...