Felieton Tadeusza Płatka. Dworzec Towarowy
Jest w środku Krakowa dworzec, którego połowa mieszkańców nie widziała. Istnieje wciąż w pierwotnej formie chyba tylko dlatego, że nikt się nim nie interesuje. To jednak kiedyś nastąpi, przyjdzie zły deweloper i zamieni w drugi Żabiniec. Mam nadzieję, że ja tego nie dożyję, albo że prezydent miasta będzie miał wizję, odkupi dworzec od kolei, zrobi coś wyjątkowego.
Na dworcu towarowym od lat nie zatrzymują się pociągi, pod rampami przeważnie beton popękany, już bez torów, wszystko jednak inne stoi niezmienne od 104 lat. Na czerwonych cegłach mrożą krew napisy „Rauchen Verboten”, misterna więźba dachowa w systemie Stephena pozostaje nietknięta przez korniki, oświetlona jesiennym słońcem, przenikającym przez świetliki kalenicowe, charakterystyczne dla architektury industrialnej. Kontrastujące z cegłą bloki dolomitu chrzanowskiego świadczą o tym, że od samego początku miało to być miejsce porządne, ważne, reprezentacyjne. To widać nawet z zewnątrz - kamienne mury oporowe, z piaskowca ciężkowickiego wzdłuż ulicy nomen omen Kamiennej, do złudzenia przypominają te z ul. Lubicz, przy wiadukcie projektu Teodora Talowskiego.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień