Felieton. W poszukiwaniu ukrytych łóżek covidowych
Kiedy w minionych, niesłusznych latach 80. w sklepach brakowało wszystkiego oprócz musztardy i octu, władza powołała Inspekcję Robotniczo-Chłopską. Trójki w składzie: przedstawiciel aktywu robotniczego lub rolniczego, emerytowany policjant albo wojskowy (najlepiej z legitymacją PZPR) oraz ewentualnie inspektor Państwowej Inspekcji Handlowej, dostali zadanie tropienia towaru, którego nie było na półkach, i demaskowania spekulantów.
Telewizja pokazywała jak IRCH-a wpada na zaplecze sklepu mięsnego i ujawnia leżący w lodówce kawałek boczku. Albo jak aktyw robi kipisz w kiosku Ruchu i z jakiejś szuflady wyciąga triumfalnie paczkę żyletek. Spekulantów, prawdziwych i urojonych piętnowano publicznie i skazywano w sądach ku uciesze gawiedzi, która - zdaniem PZPR - dostawała jasny przekaz kto stoi za brakami w handlu.
Minęło niespełna 40 lat i znów szukamy. Jak zapowiedział minister zdrowia, do szpitali wkroczą żołnierze WOT-u, by poszukać zaginionych covidowych łóżek. Obecna władza ma bowiem podejrzenie, że dyrektorzy szpitali ukrywają łóżka, których przecież dla chorych brakować nie powinno.
Minister Niedzielski nie musi pamiętać IRCH-y; kiedy powstała miał zaledwie 10 lat. Ale powinien zapoznać się z jej niesławną historią, w której mieszały się niekompetencja, propaganda i... zerowy wpływ na sytuację w handlu.