Film "Gwiazdy". Kidawa-Błoński: Gdybym zrobił film o Lubańskim, nie byłaby to tak ciekawa historia
Jan Kidawa-Błoński w „Gwiazdach” pokazuje nie tylko opowieść o piłkarzu wielkiego Górnika, ale też historię lat 50., 60. i 70., w której Ślązacy dostrzegą coś więcej niż widzowie w reszcie kraju.
Nakręcił pan kolejny film o Górnym Śląsku.
Śląsk jest mi bardzo bliski. To moja mała ojczyzna, w której spędziłem dzieciństwo i lata młodzieńcze. Urodziłem się w Chorzowie, studiowałem w Gliwicach i bardzo często przejeżdżałem przez Zabrze. Wtedy oczywiście nie przypuszczałem, że kiedyś spędzę tu więcej czasu i nakręcę film, którego akcja będzie w większości osadzona w tym mieście. Gdy dostałem taką propozycję, najpierw z moim kolegą Jackiem Kondrackim napisałem scenariusz, a później wziąłem się za reżyserię. Efekty tej pracy od 12 maja mogą Państwo oglądać w kinach.
Skąd pomysł, by bohaterem filmu uczynić Jana Banasia? Nie był to przecież najlepszy w historii piłkarz Górnika Zabrze.
Gdybym zrobił film o Włodzimierzu Lubańskim, najsłynniejszym piłkarzu tamtych czasów i chyba najlepszym wówczas w Europie, to nie byłaby taka ciekawa historia jak o Banasiu, bo on miał zupełnie inne życie. Nie osiągnął klasy Lubańskiego, choć był uważany za znakomitego technika. Ale film kocha barwne, okraszone różnymi wydarzeniami historie i życiorys głównego bohatera dał mi w prezencie taką smakowitą opowieść, którą musiałem tylko troszkę pokompilować i poupraszczać. To jest film fabularny, więc nie należy do niego przykładać wartości biograficznej. Wszystko, co dotyczy wydarzeń sportowych, jest właściwie odwzorowane dokładnie. No, może poza tym, że Banaś wyjechał do Niemiec grając jeszcze w Polonii Bytom, a u nas zrobił to występując w Górniku, bo tak było nam zręczniej to opowiedzieć, natomiast cała strefa życia prywatnego jest fikcją. Bohater żyje i ma się dobrze, osoby z jego otoczenia też żyją i pozostają w związkach, więc część tej opowieści pozostawiamy domysłowi widzów.
Banaś mówił, że w życiu prześladował go pech.
Dość przypadkowe urodzenie się Banasia w Berlinie miało wpływ na całe jego życie. Ten fakt zaciążył na jego karierze, bo taka była ówczesna rzeczywistość polityczna. Kibicujący Górnikowi Łukasz Podolski, który zresztą miał wystąpić w tym filmie w epizodzie, ale nie udało się nam zgrać terminów, urodził się na Śląsku, lecz karierę zrobił w Niemczech i dziś jest gwiazdą światowego futbolu, milionerem. Jednak on żył już w zupełnie innych czasach, więc można powiedzieć, że Banaś faktycznie był trochę pechowcem, ciążyło nad nim jakieś fatum.
Co zadecydowało o tym, że w roli Banasia obsadził pan Mateusza Kościukiewicza?
Dwie rzeczy. Po pierwsze podobieństwo do Banasia - podobna postura, kolor włosów i ich długość. Po drugie to, że Mateusz dość dobrze gra w piłkę, bo bez tego byśmy filmu raczej nie zrobili. Zresztą podobieństwo aktorów do innych gwiazd kadry Kazimierza Górskiego też udało nam się uchwycić, czego najlepszym dowodem są odtwórcy ról Deyny czy Gorgonia.
W filmie bardzo dużo mówi się gwarą śląską.
Ta gwara wpada w ucho, miło się jej słucha. Pracowaliśmy ciężko w postsynchronach, żeby to uwiarygodnić, aktorzy często to poprawiali, żeby to dobrze zabrzmiało, no i myślę, że zabrzmiało. Aktorzy czasem mówią po polsku, ale tak jest też w życiu, ja też mogę zacząć godać ślonską godką, by za chwilę przejść na polski - wszystko zależy od tego, z kim rozmawiam. Nie boję się o odbiór tego filmu w Polsce, bo Ślązacy cieszą się poważaniem, nas się wszędzie lubi. Na pewno jednak u nas dostrzeże się pewne niuanse tego filmu, które widzom w innym częściach kraju mogą umknąć.
W filmie jest sporo materiałów archiwalnych z meczów Górnika i kadry. Trudno było je zdobyć?
Samo ich zdobycie nie było problemem. Problemem była cena, którą trzeba było zapłacić za ich wykorzystanie. Były bardzo drogie, ale doszliśmy z produkcją filmu już tak daleko, że bez nich nie dało się go pokazać. To zresztą uważam za duży walor filmu, że pokazujemy prawdziwe mecze, do których dokręcaliśmy sceny fabularne.
Premiera mocno się opóźniła. Dlaczego?
Nie mieliśmy pieniędzy na 30 tysięcy statystów, więc sceny stadionowe kręciliśmy przy pustych widowniach, a później w post-produkcji przy pomocy komputera zapełnialiśmy trybuny. Musiało to trochę trwać, ale jestem zadowolony z efektów.