Ireneusz Dańko

Film miał zaboleć wszystkich, ale wali pięścią między oczy tylko Ukraińców

Film miał zaboleć wszystkich, ale wali pięścią między oczy tylko Ukraińców Fot. youtube
Ireneusz Dańko

Prezes Związku Ukraińców w Polsce Piotr Tyma obawia się negatywnych skutków filmu „Wołyń”. Według niego film może przyczynić się do antyukraińskich wystąpień

Krytykował pan produkcję filmu „Wołyń”, przestrzegając, że może rozbudzić antyukraińskie nastroje w Polsce. Obawy się potwierdziły?

Artystycznie ten film jest na dobrym poziomie, nie pozostawia widza obojętnym. To mocne kino, które porusza emocje. Niestety, drugi wymiar filmu, kanwa historyczna, na której Smarzowski oparł akcję, nie wygląda tak dobrze. Reżyser wyraźnie odwołuje się do pewnej rzeczywistości, która funkcjonuje w polskich przekazach. Mówiąc wprost i kolokwialnie „kupuje” prawie w całości polską kresową narrację. To odzwierciedlenie przeżyć, ale też widzenia tamtych wydarzeń przez Kresowian, polskie ofiary. Z wszelkimi tego plusami i minusami.

Ten film wzmocni w polskim społeczeństwie obraz okrutnego Ukraińca-rezuna?

Nie mam co do tego wątpliwości. Pójdzie przekaz, że UPA to banda totalnych zwyrodnialców z czarno-czerwonymi flagami, którzy szykując się do mordów śpiewali hymn „Szcze ne wmerła Ukraina”. To może sprowokować antyukraińskie akcje w Polsce, jak choćby ostatnie zniszczenia grobów i pomników cywilnych Ukraińców i żołnierzy UPA na Podkarpaciu. Jeśli nie pokazuje się głębszych motywów konfliktu na Wołyniu, to ludzie z tego filmu wyniosą tylko taką wiedzę, że to była krwawa łaźnia, którą w dzikim obłędzie urządzili polskim sąsiadom Ukraińcy.

Film odwołuje się do zdarzeń, które miały miejsce. Pierwowzorem polskiego emisariusza do lokalnego dowództwa UPA, którego banderowcy rozrywają końmi, jest autentyczna postać - poety i żołnierza AK Zygmunta Rumla. Jego śmierć opisał ukraiński świadek.

I tu dochodzimy do sedna. W czasie wojny było wiele stopni okrucieństwa, te kwestie można przedstawić w różny sposób. Można iść w naturalizm i epatować widza, a można zastosować symbolikę. Ten film nie powstał w próżni. Od XVIII wieku w literaturze polskiej buduje się czarny obraz Rusina, Ukraińca, hajdamaki, kozaka, banderowca, który kształtuje wyobrażenia współczesnego społeczeństwa polskiego. Nie umniejszając cierpienia Polaków z Wołynia, nie należy zapominać, że Wołyń 1943 to środek najkrwawszej w historii wojny. Ginęły, w okrutny sposób, miliony ludzi. Jak można badać i wartościować w takim przypadku okrucieństwo?

W „Wołyniu” są też dobrzy Ukraińcy, jak chłopak, który za cenę śmierci ratuje ukochaną Polkę i ich dziecko. Mamy Polaków, którzy mordują bezbronną polsko-ukraińską rodzinę.

To prawda. Reżyser wysyła sygnały, że próbował wyważyć racje. Powstaje pytanie, czy zrobił to rzetelnie. Dla mnie to kosmetyka czy wręcz alibi, które mają pokazać jego rzekomo czyste intencje. Jeden z historyków zajmujących się kwestiami religijnymi w II Rzeczypospolitej opowiedział mi, jak to na Wołyniu, przed wojną, oddziały Korpusu Ochrony Pogranicza karabinami zmuszały ukraińskich chłopów do przyjmowania komunii w kościele rzymskokatolickim.

Ta akcja objęła kilka tysięcy prawosławnych Ukraińców. Wołyń w II RP to obszar poważnych napięć religijnych, socjalnych i narodowych z tysiącami aresztowanych, pacyfikowaniem strajków chłopskich, zsyłaniem podejrzanych do obozu koncentracyjnego w Berezie Kartuskiej. W filmie kwestia ukraińskich emocji budowana jest „miękko” przede wszystkim na opowieściach przy stole, przy wódce. A okrutnymi mordami na Polakach epatuje się widzów na niebywałą skalę.

Obraz odrąbywania przez członków UPA głowy przywołuje we mnie skojarzenie z „Ogniomistrzem Kaleniem”, propagandowym filmem z PRL. W „Wołyniu” widzimy demonicznego dowódcę banderowców i pijaną dzicz, która idzie za wozem z trupami ofiar. Historia była bardziej skomplikowana, tymczasem my otrzymujemy narrację a la 362 sposobów mordowania Polaków przez UPA.

Niebywałe okrucieństwo banderowców podczas ataków na polskie wioski nie jest wymysłem reżysera. Zachowały się zdjęcia makabrycznie poranionych ofiar.

Na Wołyniu doszło do masowych zbrodni. Problem leży w proporcjach. Znam wspomnienia Żydów z centralnej Polski, którzy przeżyli niemiecką okupację i zaręczam panu, że spotkać tam można opisy niezwykłego okrucieństwa polskich chłopów. Jak ktoś chce, znajdzie polskie opisy zbrodni na Ukraińcach np. w „Egzekutorze”, wspomnieniach Waldemara Lotnika, nie mówiąc np. o ukraińskich wspomnieniach z Sahrynia, czy Zawadki Morochowskiej. Smarzowski, niestety, poszedł na skróty. Gdyby powiedział, że to jest wyłącznie jego wizja artystyczna, to jeszcze bym zrozumiał, ale kiedy robi się z siebie orędownika pojednania, to przestaje być tylko artystą. Z jego filmu wyłania się przerysowany obraz, w którym Polacy to niemal wyłącznie ofiary, a UPA wcielone zło, przy którym hitlerowskie wojsko czy sowiecka partyzantka jawią się niegroźnie.

Nie wierzy pan w deklaracje reżysera, że film ma służyć pojednaniu polsko-ukraińskiemu?

Absolutnie nie. Jak można mu wierzyć, jeśli wziął za konsultantów tylko jedną z zainteresowanych stron? Idealizacja Kresów to prosty zabieg, który nie ma wiele wspólnego ze skomplikowaną rzeczywistością historyczną. Smarzowski mówi, że ten film wszystkich zaboli, ale tak się składa, że wali pięścią między oczy Ukraińców. Już samo motto użyte na początku ustawia odbiór. Ta sentencja o Kresowianach, których najpierw zabito ciosami siekier, a potem przemilczeniem, jest z gruntu fałszywa.

Wystarczy przypomnieć, że już w latach 50. wydawano wspomnienia dowódców sowieckich oddziałów partyzanckich z Wołynia, w których banderowcy byli przedstawiani w wiadomo jaki sposób. W PRL-u publikowano książki i artykuły o walce z „bandami UPA”. To były wydawnictwa w kilkudziesięciotysięcznych nakładach, jak np. „Czerwone noce” Henryka Cybulskiego. Do tego dochodzi proza Odojewskiego, artykuły w prasie. Po 1981 roku nastąpił wysyp publikacji poświęconych rzezi wołyńskiej.

Jak można twierdzić, że ta tematyka była zamiatana pod dywan w imię interesów geopolitycznych? W latach 90. na Wołyniu zbudowano bez przeszkód cmentarz żołnierzy 27 Wołyńskiej Dywizji AK w Zasmykach, która miała na swoim koncie m.in. palenie ukraińskich wsi. Dochodziło do aktów pojednania między akowcami i upowcami, wspólnych uroczystości upamiętniających ofiary...

Niestety już pod koniec tamtej dekady atmosfera zaczęła się psuć, rozpoczęto licytację na ofiary, odradzano kresowy mit. Aż do przyjęcia w tym roku jednostronnych uchwał Senatu i Sejmu, w których obarczono UPA wyłączną odpowiedzialnością za ludobójstwo na Polakach.

Może nie byłoby tego filmu oraz uchwał Sejmu i Senatu, gdyby nie gloryfikacja Stepana Bandery i OUN-UPA na Ukrainie?

Nie zgadzam się. Temat polskich ofiar na Wołyniu i ogólnie na wschodzie jest elementem polskiej polityki historycznej oraz populistycznych zabiegów. Z drugiej strony część środowisk Kresowian nie dopuszczała przez cały okres III RP innego sposobu rozmowy jak taki, że strona ukraińska ma paść na kolana i przyznać się do całkowitej odpowiedzialności. Bezwzględnie żądają one potępienia UPA, upamiętnienia wszystkich polskich ofiar, a tymczasem pomnik ukraińskiej ludności cywilnej z Sahrynia, gdzie polskie oddziały partyzanckie AK i BCh zamordowały kilkaset osób, do dziś nie został oficjalnie odsłonięty.

Nie dostrzega pan nic dobrego w powstaniu „Wołynia”?

Nie jestem aż tak kategoryczny. Ten obraz wywołał dyskusję, która może posunąć do przodu polsko-ukraiński dialog na temat wspólnej, tragicznej historii. Niektórzy publicyści na Ukrainie już przyznają, że zmusił ich do refleksji. Czas pokaże, co przyniesie.

Może ten film uwrażliwi Ukraińców na polskie uczucia? Uprzytomni, że stawianie pomników takim postaciom jak Kłym Sawur, dowódca UPA na Wołyniu odpowiedzialny za masowe mordy na polskiej ludności, nie przyniesie nic dobrego w stosunkach z Polską?

W Polsce też nie bierze się pod uwagę odczuć Słowaków czy Litwinów, kiedy czci się żołnierzy wyklętych, jak Ogień czy Łupaszka, choć mają oni na sumieniu cywilne ofiary z tych narodów. Większość mieszkańców Ukrainy nie wie nawet, kim był Kłym Sawur. Trwa proces formowania nowoczesnego narodu ukraińskiego na micie Niebiańskiej Sotni z Majdanu i bohaterów walk w Donbasie, ale na pewnym etapie to UPA stała się jednym z elementów poszukiwania niesowieckiej tożsamości. Taka jest realna Ukraina, a nie ta wyobrażona przez Kresowian i Smarzowskiego.

Prof. Grzegorz Motyka powiedział kiedyś na spotkaniu z historykami ukraińskimi, że tak jak Polacy uporali się ze sprawą Jedwabnego, tak Ukraińcy muszą poradzić sobie ze sprawą Wołynia. Ciekawe, co powie teraz po głosach negujących odpowiedzialność Polaków za Kielce i Jedwabne? To jest cholernie aczasowe myślenie. Takie - teraz ma być zrobione co chcemy, bez względu na to, czy druga strona jest na to gotowa. Ukraińcy mają wykazać się empatią do polskiej wrażliwości, przy jednoczesnym ignorowaniu ich traum. Jeśli się chce, to się dostrzega, że są ukraińscy historycy, którzy krytycznie oceniają działania OUN i UPA. Jeśli nie, to widzi się tylko banderyzm.

W Polsce „Wołyń” może przynieść negatywne skutki?

Tego się obawiam. W czerwcu obserwowałem w Przemyślu, jak najpierw „pompowano” antyukraińską atmosferę za pomocą internetu, a następnie „patriotyczni chłopcy” zaatakowali religijną procesję, w której szli metropolita Cerkwi greckokatolickiej, dzieci, zakonnice, księża, delegacje z Ukrainy, Ukraińcy i zaprzyjaźnieni Polacy. To się z kosmosu nie wzięło. A działo się tak zanim jeszcze film Smarzowskiego wszedł na ekrany kin.

Źródło:Dzień Dobry TVN

Ireneusz Dańko

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.