Matka widziała w pierworodnym księdza, ale nauka specjalnie Alego nie pociągała. Został drukarzem, interesowało go jednak kino i film. Dzięki temu jest znany.
Bydgoszczanin Alojzy Bukolt stał się chodzącą encyklopedią wiedzy o filmie, aktorach, kolekcjonerem plakatów filmowych, twórcą tysięcy fiszek o filmach. Korespondował z miłośnikami filmu i kina na całym świecie.
Te jego pasje były wielokrotnie opisywane. Dzięki swoim zainteresowaniom po 1945 roku kinami i filmem mógł zająć się zawodowo. O swoim dzieciństwie i latach okupacji wspominał z rzadka. Opisał je w 1987 roku we wspomnieniach. Udostępniła je „Albumowi Historycznemu” córka Liliana Brochocka. Dzięki temu możemy Czytelnikom przybliżyć to, co w oficjalnych biografiach zwykle jest pomijane.
Alojzy Bukolt (nie lubił swego imienia, podpisywał się jako Ali) jest rodowitym bydgoszczaninem. Urodził się 9 sierpnia 1912 przy ul. Konopnej pod ówczesnym numerem 32 (po zmianie numeracji 12), na Szwederowie. Był najstarszym synem Leona i Teofili z Kaczmarków, którzy pobrali się rok wcześniej i wkrótce z podbydgoskich Szczutek przenieśli do miasta.
Leon znalazł pracę najpierw jako „chłopiec na posyłki” (25-latek!) w drukarni Grünauera.
Z zapisanych kart w kratkę wyłania się stare Szwederowo, właściciele sklepików, piekarni, polsko-niemiecka gwara, którą rozmawiały z sobą dzieci, a pewnie i dorośli. Gdy się czegoś nie potrzebowało dzieci między sobą mówiły „nie brałchuję” (Ich brauche nicht), „nie darfuję”, gdy czegoś nie było wolno.
Nic dziwnego, otoczenie było w dużej mierze niemieckie - niemiecki piekarz, gospodarz domu, urzędnik, sąsiedzi na Konopnej. Ale Bukoltowie czuli się Polakami i pilnowali języka polskiego.
Są wspomnienia zabaw z okolicznymi kolegami, wyprawy do lasów bielickich, szubińskich, figle, psoty, nie zawsze bezpieczne zabawy.
Gdy skończył 7 lat, Ali zaczął uczyć się w szkole przy Leszczyńskiego. Wtedy jeszcze niemieckiej. Ale już niedługo polskiej.
Matka jednak widziała w pierworodnym księdza. Zapewne nie było jej łatwo (było już więcej dzieci) zebrać pieniądze na czesne i zapisać syna do Gimnazjum Humanistycznego przy ul. Grodzkiej.
Alosiowi nauka nie była w głowie. Nasiąkał już filmem. Nasłuchał się opowieści starszych kolegów, gdy wieczorami stali pod kasztanem przy mieszkaniu Bukoltów i opowiadali, opowiadali, opowiadali. W końcu i on mógł zobaczyć, co to jest. Matka dała parę groszy na film „Malec Szelma”. Pamiętał, że niemy jeszcze obraz oglądał w kinie Liberty (Marysieńka, Awangarda), później z przejęciem opowiadał o nim matce.
Repertuar kinowy, programy z opisami filmów - to interesowało go znacznie bardziej niż matematyka, polski czy inne przedmioty. W miarę interesował go francuski, do łaciny miał awersję, zaś nieobowiązkowy angielski wprost uwielbiał.
Ze szkoły wracał okrężną drogą, przez ul. Gdańską, by spisać bieżący repertuar kin. Jak wielu kolegów zbierał wtedy klatki filmowe - pociętą taśmę filmową, którą przechowywało się, jak znaczki, w albumie. Matka mu to kiedyś spaliła. Ale pasji nie zdołała zniszczyć.
Z nauką w gimnazjum wyszło, jak wyszło. Skończył po trzech latach. Miał 16 lat, najpierw przydał się w domu, bo urodziło się kolejne dziecko, ale chciał pracować. Za namową ojca poszedł w jego ślady, ale praktykę poszukał sobie sam, w małej drukarni Franciszka Załachowskiego przy ul. Zduny. Wtedy też zrozumiał, jakie ma braki w wiedzy. Skończył Wydział Graficzny w Szkole Przemysłowej przy ul. Św. Trójcy.
Dopiero później poszedł do pracy do drukarni „Biblioteki Polskiej”. Ten chuderlak, jak uważała matka, Aloś, zapisał się do sekcji bokserskiej przy Domu Drukarza, okazał talent estradowy w Katolickim Stowarzyszeniu Młodzieży „Białe Orły”, które działało przy niedawno utworzonej parafii na Szwederowie. Szlifował angielski, kupował fachowe filmowe czasopisma, już nie tylko polskie.
Dostał przydział do 62. pułku piechoty wielkopolskiej - do plutonu łączności. Gdy wrócił do drukarni, czekała na niego korekta prestiżowego wydawnictwa w języku angielskim. Jego pozycja wśród kolegów też rosła. Udzielał nawet lekcji angielskiego. Na jednej z nich zobaczył miłą, skromną dziewczynkę Zosię, córkę urzędnika pocztowego z ul. Leszczyńskiego. Bardzo mu się spodobała.
Gdy spotkał ją ponownie kilka miesięcy później - wiedział, że już jej nie opuści.
W drukarni został kalkulatorem graficznym przy gabinecie dyrektorów z pensją ponad 400 zł. To nie były małe pieniądze. Przyszła też propozycja awansu - pracy w Warszawie, w centrali Instytutu Wydawniczego. Ze względu na znajomość angielskiego.
Decyzja mogła być tylko jedna. Ale nic z tego nie wyszło. Na 15 sierpnia dostał kartę mobilizacyjną do 62. pułku piechoty. Było lato 1939 roku.
Po wielu perypetiach Bukolt walczył nad Bzurą, a kiedy jego pułk przedarł się do Warszawy, od mieszkańców Marymontu dowiedzieli się o kapitulacji miasta.
Potem była niemiecka niewola, obóz w Błoniu i powrót do Bydgoszczy. W mieście pierwsze przesłuchania przez gestapo dotyczyły 3 września czyli tzw. krwawej niedzieli. Od zarzutów uchronił go prawdopodobnie niemiecki dokument o powrocie z niewoli.
Z kart wspomnień przebijają się rozterki okupacyjnej codzienności: zgłosić się do Arbeitsamtu czy nie? Jak załatwić pracę, by uniknąć wywózki? Sąsiedzi, którzy nagle okazali się Niemcami - jak potraktują znajomych? Kartki żywnościowe i wiele innych artykułów nagle dla Polaków stały się niedostępne.
Wiosną, 21 kwietnia 1940 roku Ali poślubił 20-letnią Zosię Smolińską. Decyzję przyspieszyły pogłoski, że młode niezamężne dziewczyny będą wywożone do pracy. - Wieść rodzinna niesie, że mama zażyczyła sobie bukiet z bzu- opowiada Liliana Brochocka. - Tata stanął na wysokości zadania.
Ślubu w farze udzielił - jak wspomina Alojzy Bukolt - proboszcz Balcerek. A ponieważ w kościele po mszy zostali tylko goście weseli, obrzęd odbył się po polsku.
Od grudnia 1940 r. nadarzyła się okazja podjęcia przez Alego pracy magazyniera w drukarni Erharda Hammanna przy Göring-strasse, czyli przedwojennej Marszałka Focha. Hammann przejął drukarnię Edwarda Pawłowskiego, wydawcy Kuriera Bydgoskiego, wcześniej sam prowadził niewielki zakład przy ul. Poznańskiej.
Bukolt w tej drukarni pracował do końca wojny. Znowu miał możliwość kontaktu z materiałami filmowymi, znajomość angielskiego jeszcze ugruntowała jego pozycję. No i cieszył się zaufaniem niemieckiego zarządcy, co bez skrupułów wykorzystywał.
W 1942 roku Alemu i Zofii urodziło się pierwsze dziecko - córka Iwona Alicja. Alicja ma dwie młodsze siostry.
Wielkie rozterki budziła sprawa podpisania niemieckiej listy narodowościowej. Dramat przeżywało wiele polskich rodzin. Część podpisała, część nie. W rodzinie Bukoltów i rodziców jego żony było tak samo.
Na Alego naciskał Hammann, odradzali koledzy- Polacy, z którymi razem pracował w drukarni. Wreszcie postanowił złożyć wniosek, ale zrobił wszystko, by Niemcy na listę ich nie wpisali.
Gdy usłyszeli upragnione „Raus! Raus”, wyszli z radością.
To w czasie wojny, podczas pracy u Hammanna, Ali ręcznie przepisał trzy słowniki angielskie. Piórkiem, na cieniutkim papierze, starannie oprawione, przetrwały w rodzinie do dziś.
Dzięki znajomości angielskiego Bukolt zaczął kontaktować się z jednym z angielskich jeńców, którzy pracowali w DAG. Początkowo był tylko tłumaczem listów, później zaprzyjaźnił się z Leonardem Beckiem. Nie zdawał sobie sprawy, jakie niebezpieczeństwo ściąga na siebie, żonę, rodzinę, gdyby sprawa się wydała. Szczęśliwie się nie wydała.
„Wpadka” nastąpiła przy innej okazji. Został posądzony o szpiegostwo, aresztowany przez gestapo. Uprzedził go jednak o tym Erhard Hammann (widocznie naprawdę cenił swego pracownika), można więc było z domu zawczasu usunąć kompromitujące listy. Już się wydawało, że gestapo Bukolta nie wypuści, ale interwencja Hammanna okazała się skuteczna.
Pod koniec 1944 roku widać już było, jak Niemcy przygotowują się do ucieczki. Hammann też demontował maszyny drukarskie, wysyłał do Hamburga, gdzie planował otworzyć drukarnię. Polacy starali się przeszkadzać, jak mogli.
W styczniu 1945 r. Alojzy Bukolt początkowo nie chciał włączyć się w działania Rady Miasta.
Po kilku dniach, za namową żony, zmienił zdanie. Zgłosił się do wydziału o nazwie Kina i Teatry. I tak rozpoczęła się zawodowa przygoda z filmem i kinami. Alojzy Bukolt w 1951 r. został dyrektorem Okręgowego Przedsiębiorstwa Rozpowszechniania Filmów. Był nim do przejścia na emeryturę 1978 r. Kontakty z miłośnikami filmów na całym świecie utrzymywał do końca.
Zgromadził pokaźny zbiór czasopism filmowych w różnych językach, plakaty, opracował tysiące fiszek filmowych. Szczególnie interesował się dorobkiem Poli Negri.
Drugą pasją Alojzego Bukolta było Szwederowo, które doskonale znał.
W 1971 r. został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. W grudniu 2001 roku - Medalem Prezydenta Bydgoszczy. Zmarł 22 marca 2009 r. Dziś na skwerze nazwanym imieniem Alojzego Bukolta na Szwederowie osłonięty zostanie obelisk.