Filozof z UAM o pandemii koronawirusa: Nie wiemy czy płyniemy na Titanicu, czy lecimy Tupolewem
- Od miesiąca istnieje w zasadzie tylko jedna choroba, ta wywołana koronawirusem. Liczą się tylko ci, którzy z jego powodu umierają, a jeśli ktoś ma udar, czy zawał, śmierć staje się nieważna i nie ma ona żadnego znaczenia politycznego - tłumaczy w rozmowie z "Głosem" prof. Roman Kubicki, filozof i etyk z UAM.
Podziela pan opinię, że świat, który znamy kończy się lub już się skończył?
Prof. Roman Kubicki: To zależy, jakie byłyby wyróżniki świata, które miałby się skończyć. Musimy bowiem patrzeć na niego z różnych perspektyw. Jeśli na przykład miałoby chodzić o dużą mobilność społeczeństwa, powinniśmy zastanowić się czy ulegnie ona stałemu zmniejszeniu. Jest chyba jeszcze za wcześnie, by pokusić się o tego rodzaju prognozowanie, dlatego, że cały czas znajdujemy się w czasie pandemii, nie wiedząc, jaka pojawi się sytuacja finalna i kiedy koronawirus odpuści. Rzeczywiście istnieje jednak obiegowe przeświadczenie, że choroba, która sparaliżowała świat, musi na niego wpłynąć. Zapewne pojawi się recesja gospodarcza, ale nie wiemy czy będzie ona trwała pół roku, rok, a może dziesięć lat.
W historii ludzkości epidemie stanowiły już punkt zwrotny.
Przypomina mi się "czarna śmierć" z połowy XIV wieku, która sparaliżowała całą ówczesną Europę, uśmiercając około 50 procent populacji. Historycy kultury coraz częściej wyrażają przekonanie, że tamta pandemia i zbiorowa śmierć, przygotowała nasz kontynent na zmianę kulturowego paradygmatu, czyli zakończenie średniowiecza i otwarcie się na kulturę antyczną – renesans. Trzeba pamiętać, że średniowiecze cechowała kultura śmierci, a główną zasadą funkcjonującą w tamtych czasach było "memento mori". Kiedy giną miliony ludzi, stała się ona wręcz śmieszna, więc w trakcie epidemii nikt na nią nie zwracał już uwagi. Kilkadziesiąt lat po jej zakończeniu mieliśmy już do czynienia z epoką odrodzenia.
Czy zatem koronawirus w podobny sposób "przemieli" ludzkość i zmieni świat?
Świat tworzą różne społeczeństwa o różnych tradycjach. To w pełni zsekularyzowana Francja, czy Niemcy, to bardzo katolicka Polska i Włochy. Jak na pandemię zareagują tak różne grupy? To mogą być zupełnie inne reakcje.
Olga Tokarczuk podsumowała nasz świat dość zwięźle: Za dużo, za szybko, za głośno.
Tu trzeba wrócić do różnych perspektyw, o których wspomniałem. Z tej naszej, polskiej, najbardziej widoczny jest kryzys Unii Europejskiej, ponieważ wraca myślenie o państwie narodowym. Jeśli pandemia się skończy eurosceptycy podniosą głowy, zmobilizują się. Ale to nie jedyny możliwy scenariusz – sam liczę na to, że jako społeczeństwo zachowamy się odwrotnie i "przeprosimy się" z ideami europejskimi. Trudno dziś jednak przewidzieć, która opcja zdominuje polską wyobraźnię. Niedawno Donald Tusk stwierdził, że Europy musi być teraz więcej, ale odnoszę wrażenie, że te słowa pojawiły się trochę za późno. Najpewniej nasza noblistka ma rację, my tylko nadal nie wiemy co to oznacza.
Dlaczego dziś wszyscy tak bardzo boją się koronawirusa? W dwudziestoleciu międzywojennym "hiszpanka" uśmierciła około 200 tysięcy Polaków. W tym czasie życie toczyło się w zasadzie normalnie, szkoły funkcjonowały, podobnie, jak kina czy kawiarnie.
W trakcie dziesięcioleci zmieniło się nasze myślenie o życiu i śmierci. Ta ostatnia stała się bardziej nieobecna w naszym życiu, pojawiła się zarazem także chęć ucieczki przed nią. Nasza kultura zaczęła się charakteryzować większą niezgodą na śmierć, aniżeli ta z międzywojnia. Musimy też pamiętać, że śmierć wtedy mniej kosztowała, nie kryły się za nią świadczenia społeczne, a dziś otoczona jest ona wianuszkiem zobowiązań. Nieco później, podczas II wojny światowej, kiedy ginął żołnierz amerykański wiązało się to z kosztami, natomiast śmierć żołnierza radzieckiego – nie. Dziś z kolei nie ma przyzwolenia na sytuacje tragiczne, które kiedyś były naturalną częścią społecznego krajobrazu. Obecnie dzieciom "nie wolno" umierać, przed laty było "wolno". Warto też zauważyć, że obecna epidemia wspierana jest przez media, które przez 24 godziny na dobę eksploatują ten temat, a w latach 20. XX wieku funkcjonowała jedynie prasa i radio. Media te w polskim realu bardzo ograniczony zasięg. Teraz to obrazy zmieniają nasze postrzeganie rzeczywistości.
Współczesnemu człowiekowi w ostatnich latach względnej stabilizacji mogło się wydawać, że jest wręcz nieśmiertelny, że będzie wiecznie młody i zdrowy.
Pojawiło się w nas przeświadczenie o mocy, o tym, że być człowiekiem to znaczy "coś". Warto jednak zauważyć, że w filozofii i kulturze współczesnej od kilkunastu lat rozwija się nurt posthumanistyczny, który ostrzega przed zadufaniem człowieka i podkreśla, że jest on tylko częścią świata, który wcześniej czy później mu o tym przypomni. Doczekaliśmy w XXI wieku takiej sytuacji, w której mamy samochody hybrydowe, pociągi pędzące z zawrotną prędkością, no i nagle pojawia się koronawirus, wobec którego jesteśmy bezradni.
Czy wyciągniemy z tego, co w tej chwili przechodzimy jakąś lekcję? Kiedy spotyka nas coś złego, a po jakimś czasie wracamy do stanu wyjściowego, zaczyna działać w nas mechanizm wyparcia.
Pamięć rzeczywiście lubi działać w nas bardzo selektywnie. Pamiętamy to, co nam się opłaca, co możemy wykorzystać. Obecna sytuacja dla osób starszych stanie się częścią ważnego doświadczenia, natomiast młodsi potraktują to jako epizod, który szybko zostanie zawłaszczony przez niepamięć.
Włoski filozof Giorgio Agambeni stwierdził, że obecny stan służy w dużej mierze politykom, którzy poprzez wprowadzenie zakazów i nakazów mogą wykorzystać go – intensyfikując naszą panikę i stan wzmożenia – do zdobycia jeszcze większej władzy w przyszłości.
Czasy pandemii sprzyjają silnej władzy, bo uderzają w kulturę demokratyczną, która lubuje się w dyskusjach, sporach, wahaniach. Społeczeństwo daje się wtedy "zagonić" do pewnych rozwiązań, jak spędzanie całych dni w domach. Nie sądzę jednak, by jakakolwiek władza była zachwycona epidemią, gdyż sama jest ona częścią społeczeństwa. W Polsce mamy już jednego zakażonego ministra, a w Anglii — premiera. Z kolei prezydent Duda na początku epidemii w Polsce umiłował sobie robienie gospodarskich wizyt, ale dość szybko się one skończyły, bo nagle się okazało się, że jest to niebezpieczne. Koronawirus kąsa więc ostro wszystkich, także polityków. Oczywiście może pojawić się pytanie, czy po ustaniu epidemii wprowadzone środki dyscyplinujące zostaną utrzymane. Stara maksyma mówi bowiem, że władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje w sposób absolutny.
Nie boi się pan, że w końcu dojdzie do sytuacji, w której wszystko wymknie się spod kontroli, a w społeczeństwie uruchomią się najgorsze atawizmy?
Człowiek jest ludzki tylko w ludzkich warunkach, jak mówił Gustaw Herling-Grudziński. To, do czego jesteśmy zdolni, już wiemy. Jeśli więc słyszę, że z powodu epidemii został zamknięty posterunek policji w mieście powiatowym, nikt mi nie powie, że to nie wpłynie na bezpieczeństwo mieszkańców. Kiedy miliony ludzi stracą pracę, skończą im się oszczędności i głód zajrzy im w oczy, mogą przypomnieć o sobie najgorsze instynkty. Jest się czego bać, dlatego mam nadzieję, że państwo nad tym zapanuje. Jeśli tak się nie stanie, możliwa jest totalna destrukcja.
Nawet jeśli tak się nie stanie, mogą nas czekać czasy hiperkapitalizmu, gdzie pracownik stanie się niewolnikiem pracodawcy. Obawia się tego między innymi znana kanadyjska dziennikarka i pisarka Naomi Klein, autorka książki "Doktryna szoku: jak współczesny kapitalizm wykorzystuje klęski żywiołowe i kryzysy społeczne".
Od lat mamy już do czynienia z hiperkapitalizmem. Czy może on być jeszcze bardziej liberalny? Jeszcze bardziej zimny i bezwzględny? Oczywiście, zawsze może być gorzej, ale wróciłbym tutaj do przykładu z dżumą. Teoretycznie epidemia z XIV w. powinna się była przysłużyć ureligijnieniu Europejczyków, a w rzeczywistości stało się zupełnie odwrotnie.
Coraz więcej osób snuje apokaliptyczne wizje naszej przyszłości. Widzi pan gdzieś światełko w tunelu?
Póki funkcjonuje handel i półki sklepowe nie są puste, póki jest energia elektryczna, gaz, nie jest jeszcze tak źle, by pytać o światełko w tunelu. Nadal nie możemy mieć pewność, w jakim kierunku to wszystko pójdzie i jakie rozmiary przyjmie ta katastrofa. Nie wiemy czy płyniemy na Titanicu, czy też może lecimy Tupolewem, a może się przecież równie dobrze okazać, że wyjdziemy z tego poobijani, ale w miarę cali. Wierzę, że właśnie tak będzie. Życie zawsze okazywało się mocniejsze od śmierci. Dlaczego teraz miałoby być inaczej? Proszę zauważyć, że od miesiąca istnieje w zasadzie tylko jedna choroba, ta wywołana koronawirusem. Liczą się tylko ci, którzy z jego powodu umierają, a jeśli ktoś ma udar, czy zawał, śmierć staje się nieważna i nie ma ona żadnego znaczenia politycznego. A przecież to nie jest prawda, że jeśli zagościł u nas wirus, inne choroby przestały być aktywne. Koronawirus odwrócił nam cały system wartości, bo przecież niedawno mówiło się nam, że mamy jak najczęściej wychodzić z domu, korzystać z transportu publicznego, a teraz nie mamy chodzić, biegać i powinniśmy przeprosić się z naszymi samochodami. To co było czarne stało się białe, a to co było białe, stało się czarne.