Folkowisko. Jak o maleńkim Gorajcu usłyszał świat
Zaczęło się od wesela Marcina i Mariny. - A może by tak festiwal? - pomyśleli. Za parę dni do maleńkiego Gorajca pod Lubaczowem po raz siódmy zjedzie tłum ludzi z Polski i ze świata. Będą 4 dni zabawy w atmosferze poszanowania historii i wielokulturowości Podkarpacia.
Organizujemy taki festiwal, na którym sami chcielibyśmy być i na którym sami chcemy się bawić - tak Folkowisko opisuje jeden z jego twórców Marcin Piotrowski. Wszystko zaczęło się tu kilka lat temu, kiedy przyjechał do Gorajca, wsi zamieszkanej przez 32 osoby, zwiedzić cerkiew. Miejsce zapadło mu w pamięć na tyle, że po jakimś czasie wymyślił ze swoją partnerką, a obecną żoną Mariną, że znajdą tu starą chałupę i otworzą agroturystykę.
- Po zwiedzeniu cerkwi podeszliśmy do znajdującej się naprzeciw dawnej szkoły i tam spotkaliśmy człowieka, który zapytał, czy to my chcemy to kupić. Tak się dowiedziałem, że szkoła jest na sprzedaż - wspomina. To był strzał w dziesiątkę.
Wszystko zaczęło się od wesela
Marcin dzieciństwo spędził w Grodysławicach na Lubelszczyźnie. Tam jego dziadek, a potem ojciec, byli dyrektorami szkoły. Ojciec zabierał synów na wycieczki, poznawali kulturę i historię regionu.
- W ten sposób poznałem chyba każdą wieś w promieniu 100 km od Grodysławic i tak też trafiliśmy do Gorajca - wspomina.
Po skończeniu studiów w 2006 roku Marcin miał trochę oszczędności, bo przez kilka lat na wakacjach pracował w Irlandii. Kupili budynek szkoły i tak zaczęła się budowa Chutoru Gorajec, miejsca wypoczynku na wschodnim Roztoczu. W remont zaangażowała się cała rodzina. Nie było kanalizacji i bieżącej wody, piętro starej szkoły zamieszkiwały kuny. Chyba łatwiej było to wszystko zburzyć i zbudować coś od nowa. Ale to nie w ich stylu. Wychowano ich w poszanowaniu dla tradycji i historii regionalnej. Czuli duszę tego budynku. Wiedzieli, że trzeba go wypełnić ludźmi. Kilkuletni remont znowu przegnał Marcina za granicę. W Irlandii w sumie mieszkał 11 lat. Ale teraz, na tych wakacjach, wraca do Gorajca na stałe.
Idea Folkowiska zaczęła się w 2008 roku od ślubu Marcina i Mariny, Estonki pochodzącej z rosyjskiej rodziny o polskich korzeniach. Wesele zorganizowali pod gołym niebem. Była kuchnia polowa i zbudowany na chybcika parkiet do tańca. - Poprosiliśmy gości, aby ubrali się na ludowo - opowiada Marcin. - Podpowiedzieliśmy, żeby szukali strojów po babcinych szafach. U nas w rodzinie nie było z tym większych problemów. Od dawna gromadziliśmy pamiątki z przeszłości. Teraz Chutor wypełniony jest wspaniałymi przedmiotami, które udało nam się ocalić od zapomnienia, a nieraz zniszczenia.
Po trzydniowym weselu postanowili, że w każdą rocznicę ślubu będą się spotykać w Gorajcu. Rok później na imprezę, którą zorganizowali pod hasłem Folkowisko, przyjechało 40 osób. Było śpiewanie przy ognisku, tańce i wędrówki po okolicy. Podobnie w następnym roku. Podobało się, przyjaciele namawiali ich na zorganizowanie imprezy, na którą będą mogli przyjechać nie tylko znajomi. Marcin szukał pomocy u burmistrza Cieszanowa, który nie odmówił. Maciek, młodszy brat Marcina, dostał zadanie zorganizowania muzyki. Znajomi wzięli urlopy, zbudowali scenę. Skrzyknęli przyjaciół i rodzinę. Tak powstała ekipa Folkowiska, która tworzy festiwal od siedmiu lat.
Pierwsza edycja, która odbyła się w 2011 roku, trwała dwa dni i miała 120 uczestników. Dzisiaj Folkowisko trwa cztery dni i odwiedza je ok. tysiąca ludzi dziennie. Piotrowscy spędzają całe dnie na planowaniu festiwalu. Przygotowanie jednej edycji zajmuje im ponad rok. Już teraz planują przyszłoroczną edycję. Z ludzi skupionych wokół festiwalu Maciek stworzył Stowarzyszenie Folkowisko, które ma członków na kilku kontynentach.
Do Gorajca przyjeżdża świat
- Nie próbujemy ściągać osób przypadkowych. Promujemy się głównie przez pocztę pantoflową. Gdy ktoś do Gorajca przyjedzie, to za rok przywozi dwoje, troje przyjaciół.
Czterodniowy uniwersytet ludowy - właśnie tak chcą, żeby festiwal określać. Dlaczego uniwersytet? Wieczory przeznaczone są oczywiście na tańce, śpiewy i koncerty. Ale na Folkowisku są spotkania z opowiadaczami, wykłady i wycieczki. Jeśli chcemy tylko się przyglądać, to nie poczujemy magii Folkowiska. Można rzucić się tylko w wir zabawy podczas koncertu, ale można też stać się częścią rodziny Folkowiska. Jak?
- Trzeba brać czynny udział. To jest szkoła. Ten festiwal ma olbrzymi potencjał edukacyjny. Nauka przez zabawę. Trzeba przyjechać przynajmniej na dwa, trzy dni, mieszkać w wiosce namiotowej, śpiewać wieczorem przy ogniskach, wędrować po bezdrożach ziemi lubaczowskiej. W ten sposób powstają wyjątkowe więzi - podkreśla Marcin.
Folkowisko to też nauka szacunku dla każdego bez względu na jego pochodzenie i na to, kim jest. Imienne karnety wprowadzili po to, żeby ludzie mogli mówić do siebie po imieniu. To zbliża, pomaga nawiązywać znajomości i przyjaźnie. Nie ma podziału na gości i gwiazdy festiwalu. Artyści wychodzą do ludzi, organizują warsztaty.
Co dziesiąty uczestnik Folkowiska nie jest z Polski. Już na pierwszej edycji, dzięki Iwonie Domaszczyńskiej, która jest odpowiedzialna za międzynarodowych wolontariuszy, pojawiła się grupa Hiszpanów studiujących w Polsce. Od początku w programie festiwalu znajdują się wydarzenia prowadzone w innych językach, głównie po angielsku.
- Nasza ekipa mówi w różnych językach. Możemy pomóc każdemu, kto do nas przybywa. Od kiedy sława Folkowiska się rozeszła, rekrutujemy wolontariuszy z całego świata. Napływają do nas zgłoszenia z najodleglejszych zakątków globu. Co roku wybieramy spośród nich 5 osób. W tym roku przyjadą ludzie z Francji, Czech, Bułgarii, Hongkongu i Ukrainy. Rok temu były dziewczyny z Meksyku, Kanady, Hiszpanii, a przed dwoma laty z Japonii - wylicza Marcin.
Granica jest blisko, ale na Folkowisku nie ma tak wielu Ukraińców, jak się powszechnie sądzi. Powód prozaiczny - finanse.
- Już nie pamiętam, jakim cudem odszukaliśmy Andrija Fila, chłopaka w naszym wieku, którego ukraińscy przodkowie zostali wysiedleni z Gorajca w ramach Akcji Wisła - opowiada Marcin. - Chcieliśmy się przekonać, kim są ci młodzi ludzie i czy bardzo różnią się od nas. Andrij skrzyknął dziesięciu młodych Ukraińców mieszkających w Polsce i przybyli na pierwsze Folkowisko.
Festiwal chętnie współpracuje z ukraińskimi zespołami muzycznymi. Nie bez powodu. Piotrowscy, badając historię Gorajca, ustalili, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu wieś miała ok. 1 tys. mieszkańców. Było tu kilku Żydów, kilkunastu Polaków, a resztę stanowili Ukraińcy. - W regionie przyklejono nam metkę imprezy ukraińskiej, a całkowicie inaczej postrzega nas ogólnopolska publiczność. Nie staramy się z tym walczyć, bo do Gorajca przyjeżdżają również ludzie zafascynowani kulturami i narodami Wschodu. Tu mogą poznać mało znane w Polsce zespoły z Białorusi, Ukrainy, Węgier czy Estonii.
Czy Folkowisko ma misję uświadamiania, że kultura i historia jest ważna, ale powinna być raczej punktem wyjścia do niwelowania różnic i konfliktów, a nie ich podsycania? Bo nasza różnorodność jest fajna i nie należy się jej bać, tylko z niej czerpać.
- II wojna światowa i następujące po niej wydarzenia sprawiły, że Polska stała się państwem homogenicznym, jednonarodowym i jednoreligijnym. Zniknęła charakterystyczna niegdyś dla Rzeczypospolitej różnorodność i wielokulturowość. Nasze pokolenie musi się tego uczyć. Bardzo pomagają doświadczenia takie jak moje, czyli wieloletnia emigracja - mówi Marcin.
Media już niemal codziennie donoszą o przejawach wrogości wobec „obcych” w Polsce. Między Polakami a Ukraińcami dochodzi do różnych incydentów.
- My staramy się robić swoje. Wielkiego świata nie zmienimy - przyznaje Marcin.
- Zmienić możemy jedynie swoje najbliższe otoczenie. Dla mnie prawdziwy patriotyzm polega na działaniu dla lokalnej społeczności, na kultywowaniu lokalnych tradycji.
Folkowisko nie osiągnęłoby takiego sukcesu, gdyby nie zaangażowanie lokalnej społeczności. Festiwal ożywił Gorajec. W Polsce zaczęto kojarzyć nazwę maleńkiej wsi. Ludzie są dumni, że o ich miejscowości mówią radio, telewizja, pisze prasa. Ostatnio ludzie Folkowiska planowali z sołtysem, że chyba będzie musiał powołać rzecznika prasowego, bo media nie dają mu pracować w polu. Ciągle musi schodzić z ciągnika. 80 proc. uczestników imprezy nie pochodzi z tego regionu. Ale to właśnie miejscowi nadają jej autentyczności. I to jest ważnym przesłaniem Folkowiska - wsparcie tej lokalnej społeczności.
- Przecież ludzie nie jadą taki szmat drogi, żeby zjeść hot doga czy napić się piwa, które mają u siebie. Oni chcą spróbować tego, czego już u nich nie ma. Dlatego jedzenie serwują u nas panie z kół gospodyń wiejskich, a piwo pochodzi z niewielkiego lokalnego browaru. Koszulki produkują miejscowe spółdzielnie socjalne - wylicza Marcin.
Ostatnio klepią nas po plecach
Festiwal zgarnia coraz bardziej prestiżowe nagrody międzynarodowe. Najważniejsze z nich to dwa wyróżnienia od Europejskiej Federacji Festiwali. Dwa lata temu został wybrany do grona 600 najlepszych festiwali Europy. W tym roku Folkowisko dostrzegła Komisja Europejska i dostali specjalny znak „Wyjątkowy Festiwal” EFFE. - Ostatnio wszyscy nas klepią po plecach i mówią, że robimy świetną robotę, ale mało kto chce pomóc. Po naszych ostatnich sukcesach w Europie mamy spore apetyty. Niestety, ograniczają nas fundusze. W tym roku znów możemy liczyć jedynie na pomoc gminy Cieszanów. Pozostałych partnerów z regionu nie udało nam się nakłonić do wsparcia. Ale my tak działamy od lat. Dzięki temu jesteśmy niezależni i wszystko wychodzi bardziej naturalnie, bez ściemy, sztuczności, przemówień, przecinania wstęg - kwituje Marcin. I dodaje na koniec: - Zarówno ja, jak i 90 proc. Polaków ma chłopskie pochodzenie. Nawet jak mieszkamy w miastach, to często dopiero w pierwszym lub drugim pokoleniu. Mogę śmiało powiedzieć, że wszyscy jesteśmy wieśniakami. Kulturowo i mentalnie wywodzimy się z kultury chłopskiej. Dlatego wydaje mi się, że tak ważne są w naszym życiu tradycja, religia, zwyczaje.