Franciszek pokazał młodym, jak bardzo na nich liczy
Rozmowa. GIAN GUIDO VECCHI z rzymskiego dziennika Corriere della Sera, jeden z najbardziej cenionych watykanistów, autor książki „Francesco. La rivoluzione della tenerezza” (Franciszek, rewolucja czułości) ocenia dla nas wizytę papieża w Polsce.
Obserwuje Pan Franciszka od ponad trzech lat. To, co mówi, jak się zachowuje. Jaki jest przekaz, który papież skierował podczas pielgrzymki w Krakowie?
Myślę, że głównym tematem wizyty papieża w Polsce było i pozostanie jedno słowo – miłosierdzie. To, o czym wielokrotnie mówił do młodych. Miłosierdzie – w sensie otwartego Kościoła. Takiego, jaki Franciszek proponuje od początku swojego pontyfikatu. Nie jest to w jego nauczaniu nic nowego, bo nawiązywał do tego już na Światowych Dniach Młodzieży w Rio, w 2013 roku, ale tym bardziej warto na ten przekaz zwrócić uwagę. Powiedział wtedy słowa z Ewangelii św. Mateusza, które tutaj powtórzył, na zakończenie Drogi Krzyżowej na Błoniach: „Byłem głodny, a daliście mi jeść; Byłem spragniony, a daliście mi pić...”. W tych słowach zawiera się najkrótsza kwintesencja tego, co Franciszek chce przekazać. Wizja Kościoła, który nie zamyka się w sobie, ale staje się otwarty.
Pielgrzymka Franciszka zaczęła się nazajutrz po brutalnym morderstwie księdza Hamela na północy Francji przez islamskich fanatyków. Papież wyszedł zdecydowanie podczas tej pielgrzymki poza kwestie religijne. Odniesienie do bieżących wydarzeń było czuć na każdym kroku.
Papież mówi o „trzeciej wojnie światowej”, która jest prowadzona, jak on to określa, „w kawałkach”. Kiedy lecieliśmy do Polski, jeszcze na pokładzie samolotu podkreślał, że jesteśmy w stanie wojny, ale nie jest to wojna religijna. Dlaczego tak bardzo zwracał na to uwagę? Bo to retoryka, której chcieliby terroryści. On chce uniknąć takiej wizji świata. Natomiast oczywiście, Franciszek bez przerwy nawiązuje do tego co się dzieje wokół nas, bo wie, że sprawy religii są z tym związane; że dialog między różnymi religiami oraz autentyczność chrześcijaństwa to powinny być filary współczesnego świata. I taki przekaz kieruje do młodych, którzy według niego, stanowią nie tylko przyszłość, ale również teraźniejszość.
Jak można to interpretować?
Odwołam się do tego, co usłyszeliśmy od Franciszka w drodze do Polski, właśnie tuż po zabójstwie księdza Hamela. Powiedział piękne zdanie: „A teraz popatrzymy na to, co pokażą nam ci młodzi ludzie w Krakowie. Może oni dadzą nam nadzieję”. Kryje się za tym głębszy sens. Według Franciszka, to młodzi są w stanie naprawiać świat, który został tak bardzo podzielony przez nas, dorosłych.
Przyznam, że w czasie tej wizyty, wśród wielu innych rzeczy, uderzyło mnie to, że papież potrafił znaleźć tak naprawdę słowa dla wszystkich: młodych, starszych, małżonków, niepełnosprawnych… Każdemu miał coś do powiedzenia.
To prawda. Myślę, że wynika to z jego niezwykłej duchowości, ukształtowanej w zakonie jezuitów. Do tego dochodzi ogromne doświadczenie jako pasterza Kościoła, w takim najbardziej dosłownym znaczeniu. Przypomnijmy sobie, co robił jeszcze jako biskup Buenos Aires, jeździł sam do najbardziej biednych dzielnic, żeby być blisko ludzi. Dzisiaj tę bliskość chce pokazywać jako papież. Ale co jest ważne, ma ogromną zdolność, żeby kierować właściwe słowa do właściwych ludzi.
Tak jak do tych „23- i 24-letnich emerytów”, których wywołał podczas powitania na Błoniach? Można było odnieść wrażenie, że jest zdeterminowany, aby w ten sposób dać nowy impuls tym młodym, którzy są zagubieni w dzisiejszym świecie.
Dokładnie! Tym bardziej, że – powtórzę to jeszcze raz – papież widzi największą nadzieję w młodych. Dlatego z takim naciskiem pytał ich w Krakowie: „Czy możecie zmieniać świat?”, i czekał aż dostanie pozytywną i głośną odpowiedź. Umiejętność znajdowania właściwych słów dla wszystkich jest jedną z cech charakterystycznych Franciszka. Przypominam sobie pielgrzymkę na Filipiny, na jedną z tamtejszych wysp, znajdującą się na archipelagu, który został zdewastowany przez tajfun. Ludzie po takiej katastrofie nie wyobrażali sobie nawet, że papież może kiedyś do nich przyjechać. A on przyjechał, popatrzył na tłum, spojrzał na kartkę z homilią, którą miał przygotowaną, jeszcze raz na tłum, odłożył to co miał napisane i powiedział od siebie piękne zaimprowizowane kazanie. Pamiętam, że również dla nas, dziennikarzy, było to niezwykle wzruszające. Bo wyszła wtedy cała empatia Franciszka. Cecha, którą może mieć tylko człowiek przepełniony duchowością.
I dlatego nie chce, aby młodzi „rzucali ręcznik, zanim jeszcze rozpocznie się walka”.
To kolejne ważne słowa zwracające uwagę na to, aby nie rezygnować tak łatwo, nie bać się, nie zamykać się w sobie. Papież często powtarza: wolę Kościół, w którym jest nawet ryzyko, że dojdzie do jakichś „incydentów”, niż Kościół zamknięty. A to otwarcie się, podjęcie ryzyka mają zapewnić właśnie ludzie młodzi. Tacy, jak ci, którzy przyjechali do Krakowa.
Ta cisza w Auschwitz była bardzo znamienna.
Wszyscy z którymi rozmawiałem, także ci, którzy ocaleli z obozu, bardzo to docenili. Dlatego, że tej ciszy była modlitwa. Żadne słowa by tego lepiej nie oddały. To samo zrobił Franciszek, będąc w Armenii i rozmyślając o ludobójstwie Ormian. Czyli znowu właściwe zachowanie we właściwym miejscu.
Mówiliśmy o tym, że papież nie tylko nie ucieka od problemów dzisiejszego świata, ale wręcz przeciwnie – stara się je podkreślać. O uchodźcach z Syrii, o obowiązku pomocy dla nich mówił niemal w każdym wystąpieniu. Czy jest tu według Pana jakiekolwiek pole do interpretacji tych słów?
Nie. Nie ma żadnego. Papież o uchodźcach mówi jasno. I znów wpisuje się to w jego działania. Pierwszą podróż, którą odbył był wyjazd na włoską wyspę Lampedusę, do której dopływali uchodźcy. Odwołam się znowu do 25 rozdziału z Ewangelii św. Mateusza, tak często cytowanego przez papieża: „Byłem przybyszem, a przyjęliście mnie”. I dalej: „To, co uczyniliście każdemu z nich, jakbyście mnie uczynili”. W tym punkcie Franciszek jest niesamowicie konsekwentny i stanowczy – nie można być chrześcijaninem, jeśli nie pomaga się drugiemu. I nie jest to dla niego kwestia strategii politycznej.
Franciszek wyobraża sobie Kościół jako taki… szpital polowy. Zamiast mówić do chorych: tego nie możecie robić, on chce ich po prostu leczyć, ratować. Dobrą parabolą jest przypowieść o miłosiernym Samarytaninie. Przechodzi jeden, drugi, trzeci i nie pomaga, zatrzymuje się dopiero Samarytanin. Papież mówi: nie powinniśmy stawiać pytania - kto jest mi bliski, ale – dla kogo ja mogę być bliski. Innymi słowy: nie pomagam dlatego, że ktoś mi się bardziej podoba, pochodzi ze wschodu czy z południa, wierzy w takiego czy innego Boga, ale pomagam, bo ja chcę być dla kogoś bliski. Franciszek odwraca pojęcia.
Napisał Pan książkę „Franciszek, rewolucja czułości”. Skąd taki tytuł?
Wszystko zaczęło się tak naprawdę na poprzednich Dniach Młodzieży w Rio de Janeiro. Papież mówił wtedy do biskupów, że Kościół zbyt często zwracał dotychczas uwagę na ścisłe reguły, na nakazy i zakazy. Mówiąc obrazowo – na to, co można, a czego nie można. Tymczasem trzeba się bardziej otworzyć, mówi Franciszek. Odnaleźć miłosierdzie, czułość Boga, jego bliskość. Właśnie te cechy stały się tematem przewodnim obecnego pontyfikatu i do nich papież nawiązywał też podczas pielgrzymki do Polski.
Niemało było w Polsce w ostatnim czasie polemik związanych z tym, jak ma się polski Kościół do nauk głoszonych przez Franciszka. Rozumiem, że pewnie trudno Panu to oceniać, ale interesuje mnie, jaką twarz w Watykanie ma teraz polski Kościół?
Jestem przeciwny wszelkim formom generalizowania, tym bardziej, że nie znam tych relacji aż tak dobrze. Mogę powiedzieć jedynie o tym, jakie były reakcje po ostatnim synodzie biskupów (jesienią 2014 roku -red.). Kiedy chcieliśmy zrozumieć, jak wyglądały dyskusje i pytaliśmy o to uczestników, najczęściej pojawiały się odpowiedzi, że właśnie polscy biskupi pokazywali największy opór wobec reform, o których dyskutowano na synodzie. Nie chcę przez to powiedzieć, że taką twarz ma Episkopat w Polsce, bo uproszczenia mogą być krzywdzące i staram się podchodzić do tego z dystansem, ale taki pozostał wizerunek w ocenie biskupów z innych krajów.
Pewnie stąd też wzięło się przekonanie, że spotkanie podczas Światowych Dni Młodzieży będzie swego rodzaju konfrontacją.
Myślę, że tak. Z jednej strony papież, z drugiej biskupi, którzy niekoniecznie podzielają jego styl prowadzenia Kościoła, otwarcia się do ludzi.
Ale mówimy o sytuacji sprzed rozpoczęcia pielgrzymki. A teraz?
Nic nie wskazuje na to, że do takiej konfrontacji doszło. Spotkanie na Wawelu, z tego co wiem, przebiegło pozytywnie. Poza tym, polski Episkopat zdaje się rzeczywiście bardziej iść zgodnie z myślą papieża niż z bieżącą polityką. Od razu dodałbym jednak, to nie jest łatwe. Kiedy pisałem o „rewolucji”, miałem na myśli taką scenę: pojawienie się Franciszka z jego filozofią myślenia musiało być szokiem dla wielu biskupów. Bo wyobraźmy sobie, że ktoś przez dziesiątki lat był przyzwyczajony do „dogmatów”, który nowy papież burzy, wracając do tego, co było na samym początku, do Ewangelii.
Po tych kilku dniach powiedziałbym, że nastąpiło zbliżenie między Franciszkiem a polskim Kościołem.
Zawsze w takich momentach pojawia się jednak pytanie: czy to zbliżenie nie jest tylko potrzebą chwili?
Nie sądzę. Franciszek ma ogromną zaletę, o której mówił w jednym z niedawnych wywiadów – nie szuka konfrontacji. Mówi prosto i jasno, ale co ważne, jest przy tym skuteczny. Nie wyobrażamy sobie chyba, że wszyscy przyjmą od razu Franciszka z wielkim entuzjazmem, ale on działa powoli. Po tym, co zobaczyłem w Krakowie, mam głębokie przekonanie, że pozyskał jeszcze wielu zwolenników. Nie tylko wśród wiernych, także wśród biskupów.
W Polsce słyszymy czasami głosy, że Franciszek ze swoją wizją świata zachowuje się, jakby był człowiekiem lewicy, bo mówi o równości, o biednych, wykluczonych. Nie wydaje się Panu, że zamykanie papieża w dyskursie stricte politycznym może być irytujące?
Podobnie było z papieżem Wojtyłą. Kiedy mówił o aborcji, stawał się dla wielu człowiekiem prawicy, kiedy mówił – a przede wszystkim działał – z myślą o biednych, kiedy sprzeciwiał się wojnie w Iraku, wtedy był uważany za kogoś z lewicy. Może komuś trudno to zrozumieć, ale Franciszek nie uprawia polityki. Jeśli mówi o pomocy biednym, to dlatego, że tak jest napisane w Ewangelii. Czarno na białym. Proszę zwrócić uwagę – nawet jeśli papież wypowiada się o różnych problemach współczesnego świata, to Ewangelia jest dla niego zawsze punktem wyjścia. Problem zaczyna się wtedy, kiedy chrześcijanie robią co innego.
Rozmawiał Remigiusz Półtorak