Franciszek Walczak, patron najdłużej ulicy w Gorzowie. Kim był? I dlaczego tak go uhonorowano?
28 maja 1945 r. w Gorzowie rosyjscy żołnierze niedaleko Białego Kościoła zaatakowali Franciszka Walczaka. Zmarł po kilku dniach. Niedługo potem stał się patronem najdłuższej ulicy w mieście. Przypominamy nasz materiał z siostrą F. Walczaka Heleną Musiałowską. Powstał w 2017 r., po tym, jak z Czytelnikami odnowiliśmy grób jej brata.
- To był dobry chłopiec. Miałam 13 lat, gdy do rodziców, do Obudna (wieś w woj. kujawsko - pomorskim - dop. red.) przyszedł telegram, że nie żyje. A dostali ją właśnie 6 czerwca, tylko że 1945 r. W dniu jego pogrzebu. To dlatego nie było na nim nikogo z rodziny. Pamiętam to wszystko dobrze. Tak płakaliśmy... Tak nam było smutno... Nasz Franek... - wspomina pani Helena, siostra zamordowanego przed laty mundurowego, który pilnował powojennego Gorzowa.
Nie miał szans
Milicjanta 28 maja 1945 r. bagnetami podźgali rosyjscy żołnierze. Zaatakowali go koło Białego Kościoła. I dlatego tę ulicę nazwano na jego cześć. Do dziś jest ona jedną z najważniejszych ulic w mieście. Ale o grobie - z fałszywą tatą śmierci! - miasto zapomniało. Zniszczona mogiła jest na cmentarzu przy ul. Warszawskiej. Z inicjatywy dyr. Archiwum Państwowego Dariusza Rymara z olbrzymią pomocą Czytelników zebraliśmy na jej odnowienie 1 tys. zł. Firma Products oceniła, że wystarczy na wyszlifowanie nagrobka i wykucie właściwej daty zgonu.
Jednak wzruszona rodzina Walczaka na wieść o zbiórce dołożyła jeszcze 500 zł. I to zmienia postać rzeczy: Pomnik przejdzie renowację, zostanie nieco podniesiony i wypoziomowany. Pojawi się zupełnie nowa płyta napisowa - z granitu. Z właściwą datą i dłuższą informacją o Walczaku. Najpierw jednak trzeba uzgodnić wszystkie prace z konserwatorem zabytków (mogiła nie jest zabytkiem, ale cały cmentarz - owszem).
Smutna pamięć
- To wspaniałe, że mieszkańcy pamiętają o moim bracie. Ja też o nim nigdy nie zapomnę. On przyjechał do Gorzowa, by się uczyć. To było jego marzenie. A już po dwóch miesiącach nie żył. Taka smutna historia... Taka smutna... - mówi wzruszona pani Helena.
Dodaje, że rodzice byli załamani jego śmiercią i tym, że nikogo z bliskich nie było na pogrzebie. Dopiero po kilku dniach siostra pani Heleny ze szwagrem ruszyli pociągiem towarowym w stronę Gorzowa. W mieście maszyna tylko zwolniła. Krewni dosłownie wyskoczyli na stacji i pobiegli na grób. - Wtedy powiedziano nam, że napadła go jakaś banda. Był taki pobity, podźgany. Nóż w nim złamali! Całą głowę miał w bandażach. Tak nam opowiadał ówczesny komendant, który z moją siostrą zapłakał nad Frankiem - wspomina pani Helena.
Sama mieszka od lat w Sławnie koło Strzelec Krajeńskich. Gdy tylko może, odwiedza grób brata. Ale na odnowienie pomnika nie było jej nigdy stać. Dzięki pomocy Czytelników w końcu będzie to możliwe. - Dziękuję. Dziękuję z całego serca - dodaje siostra Franciszka Walczaka.
Materiał powstał w 2017 r.