Jeszcze nigdy w historii nie było tak zaciętego wyścigu do Pałacu Elizejskiego. Na II turę mają szansę Macron, Le Pen, Fillon i Melenchon
Jeśli wierzyć służbom specjalnym, do tragedii brakowało naprawdę niewiele. Szczegóły operacji pozostaną najpewniej tajemnicą, ale zatrzymanie dwóch młodych mężczyzn w Marsylii, zaledwie kilka dni przed niedzielnymi wyborami prezydenckimi we Francji, oznacza prawdopodobnie, że antyterroryści udaremnili poważny zamach, który mógłby wpłynąć na przebieg głosowania. Przeciwko komu akcja była przygotowywana? Tego do końca nie wiadomo. Niektóre źródła wskazują, że na jednego z kandydatów. Pewne jest co innego - materiały wybuchowe były już przygotowane do wykorzystania.
Wszystko to pokazuje, jak ogromne napięcie towarzyszy wyborom i jak ciągłe zagrożenie terrorystyczne - szczególnie w momencie, gdy decydują się losy Francji na najbliższe lata, a być może też całej Europy - unosi się nad kampanią wyborczą. Odczuwają to wszyscy; ostatnio najbardziej kandydat Republikanów Francois Fillon. Podczas zatrzymania potencjalnych zamachowców, służby trafiły na nagranie wideo, na którym widać zbliżenie pierwszej strony „Le Monde’a” z połowy marca, akurat z dużym zdjęciem Fillona. Nie wiadomo, czy polityk miał być celem, ale minister spraw wewnętrznych od razu chwycił za słuchawkę, żeby poinformować byłego premiera o zwiększonej ochronie. W czterostopniowej skali (gdzie 1 oznacza zamach, a 4 - brak widocznego ryzyka) Fillon został automatycznie przesunięty z „trójki” na „dwójkę”, czyli zagrożenie jest takie samo, jak w przypadku Marine Le Pen, kandydatki skrajnie prawicowego Frontu Narodowego.
Jak to wygląda w praktyce? Na bieżąco Fillonowi towarzyszy 12 oficerów ochrony. Tyle samo przydzielonych ochroniarzy ma też faworyt sondaży Emmanuel Macron z ruchu En Marche! (Naprzód, W drodze, Do boju!), ale on dodatkowo wynajął jeszcze prywatną agencję.
Po zamachach, do których doszło w ostatnich kilkunastu miesiącach w Paryżu i Nicei zapewnienie bezpieczeństwa to największe wyzwanie. Dlatego Francuzom idącym do urn w 67 tysiącach lokali wyborczych ma towarzyszyć ok. 50 tysięcy funkcjonariuszy. Takich środków ostrożności jeszcze nigdy nie było.
Czy atmosfera zagrożenia może wpłynąć na przebieg wyborów? To dzisiaj kluczowe pytanie, bez jednoznacznej odpowiedzi. Związane są z tym jednak dwa inne zjawiska, również dotychczas niespotykane. Po pierwsze, odsetek osób zapowiadających, że nie pójdą głosować jest w tym roku wyjątkowo wysoki (dochodzi do 35 proc.). W rekordowym roku 2002 absencja wyniosła 28 proc., a w kolejnych dwóch głosowaniach było zdecydowanie lepiej (2007 - 16 proc., 2012 - 20 proc.). Różnica jest więc ogromna. Takie nastawienie może wynikać z większego poczucia zagrożenia, ale również ogólnego rozczarowania polityką i politykami. Ta druga opcja jest może nawet bardziej prawdopodobna, co tłumaczyłoby nagłą eksplozję kandydatów „antysystemowych” (Le Pen, Macron, Jean-Luc Melenchon), niezwiązanych z dwiema największymi partiami na prawicy i lewicy, które na przemian sprawowały władzę w ostatnich dekadach.
Drugie zjawisko też może mieć kluczowy wpływ na wybory. Co czwarty Francuz nie wie jeszcze, na kogo zagłosuje! Czyli procent osób, które podejmą decyzję dopiero za kotarą, też jest niespotykanie wysoki. To dlatego wyniki stały się w ostatnim tygodniu tak trudne do przewidzenia.
- Nie było w tym roku żadnego tematu, żadnej wielkiej debaty, wokół której toczyłaby się kampania. W 2007 roku takim tematem był kwestia tożsamości narodowej i siły nabywczej. Pięć lat później sprawa kontynuacji lub nie, polityki Sarkozy’ego. A teraz nic - mówi Bruno Jeanbart, wicedyrektor OpinionWay, firmy zajmującej się analizowaniem sondaży i marketingiem politycznym.
Ostrą walkę przedwyborczą zdominowała szczególnie afera rzekomo fikcyjnego zatrudniania żony Francoisa Fillona w roli asystentki parlamentarnej (obydwoje mają postawione zarzuty). Niemal pewny zwycięzca głosowania (po wyjątkowo źle ocenianych pięcioletnich rządach socjalisty Francoisa Hollande’a) spadł dramatycznie w sondażach w porównaniu z innymi kandydatami.
Jeszcze dwa-trzy tygodnie temu przewaga dwójki faworytów - Macrona i Le Pen - była w miarę wyraźna. Obydwoje są dalej na czele (22-23 proc.), ale szefowa Frontu Narodowego zaczęła tracić, a Macron dostał zadyszki, łowiąc wyborców z prawa oraz z lewa i siedząc przez to w rozkroku. W tym samym czasie Fillon rozpoczął odbudowę zaufania wyborców, zaś Jean-Luc Melenchon ze skrajnej lewicy (dostał właśnie poparcie od... Pameli Anderson) odebrał głosy kandydatowi socjalistów. Różnice są na tyle niewielkie, że przy dużej liczbie niezdecydowanych wszelkie prognozy są ryzykowne.
Niewątpliwie kluczowe na ostatniej prostej będzie to, na ile Fillon zdoła przyczepić Macronowi łatkę spadkobiercy obecnego, nielubianego prezydenta. Przypomnijmy, 39-letni polityk był ministrem gospodarki w rządzie Hollande’a, potem go opuścił, a ostatnio robi wiele, by przekonać wszystkich, iż dawno się od niego odciął.
I jeszcze jedna ważna sprawa; w czerwcu wybory parlamentarne. Czy Francuzi uwierzą, że Macron albo Melenchon, dzisiaj bez widocznego zaplecza partyjnego, mogą również tam uzyskać dobry wynik, by sprawnie rządzić?