Franek Sterczewski: Organizuję Łańcuch Światła, bo taką już mam naturę
Nigdy nie zajmował się polityką, ale uważa, że teraz nadszedł czas, gdy każdy powinien mieć opinię o tym, co się dzieje. Franciszek Sterczewski najpierw chciał wyłącznie napisać o swoich przemyśleniach w internecie, potem zdecydował inaczej. Zaprosił ludzi na plac Wolności. Na jego zaproszenie odpowiada od niedzieli tysiące poznaniaków.
Na jednym z prawicowych portali przeczytałam opinię, że to co się dzieje w sejmie, przed sejmem oraz manifestacje w różnych miastach w Polsce jest dziełem prowokatorów i przeszkolonych wywrotowców. Czujesz się przeszkolonym wywrotowcem, jako organizator poznańskiego Łańcucha Światła?
Przeciwnie. Po pierwsze jestem amatorem w organizowaniu protestów politycznych. To mój pierwszy raz. Cała organizacja wydarzenia jest banalnie prosta. Mówię, że idę, a reszta dzieje się sama. Nie stoją za tym pieniądze, dotacje, jest tylko wola ludzi żeby przyjść. Jest nas na placu Wolności coraz więcej. Mam wrażenie, że do przyszłej niedzieli może zabraknąć miejsca, dlatego zastanawiam się czy nie przenieść wydarzenia na plac Mickiewicza. Na razie niczego nie zakładam.
Po drugie?
Po drugie, Łańcuch Światła nie jest wywrotowy. Jest prodemokratyczny, pozytywny, z nadzieją. Żeby taki był powstał regulamin, gdzie znalazły się zapisy żeby nie skandować, nie hejtować, nie przynosić partyjnych emblematów, nie wpuszczać na mównicę polityków. Nie mam nic przeciwko ich obecności, ale nie wyobrażam sobie krzyczeć haseł, które proponował Grzegorz Schetyna, jakieś „precz z kaczyzmem”. Dziecinne i dziadowskie jednocześnie.
Pierwszy raz organizujesz manifestację polityczną. Wcześniej robiłeś Pogrzeb Zimy, zajmowałeś się miejską przestrzenią.
Dlaczego teraz polityka?
Moje zaangażowanie wynika ze strachu i z tego, że postanowiłem ten strach przełamać i spotkać innych ludzi, którzy również się boją. Początkowo zresztą myślałem, że wypowiem się w sprawie „reform” PiS-u jedynie na facebooku, napiszę posta i tyle. Potem uznałem, kurczę, muszę wyjść na ulicę i zamiast posta napisałem treść wydarzenia. Chciałem poczuć, że nie wszystko stracone, że wciąż możemy budować wspólnotę, mamy wspólne wartości i tematy, co do których jesteśmy absolutnie zgodni. Wciąż mam nadzieję na veto prezydenta, na to, że PiS z całej „reformy” się wycofa.
Wierzysz w to?
Tak. A odnośnie wiary, to wierzę, że w całą sprawę włączy się Kościół katolicki. Absolutnie powinien. Kościół i tak wypowiada się w wielu sprawach dotyczących polityki, więc nie może wykręcać się, że to nie jego rola. Duchowni nie stronili od polityki w czasach PRL-u, gdy słabszym działa się krzywda. Nie robił tego Jan Paweł II, Prymas Tysiąclecia kard. Wyszyński czy ks. Jerzy Popiełuszko. Zawsze stali po stronie słabszych, byli z ludźmi. Teraz znowu w naszym kraju dzieje się krzywda słabszym. Kościół powinien stanąć po ich stronie. Milcząc daje przyzwolenie.
Napisałeś, że Łańcuch Światła powinien być „no logo”. Dlaczego?
Dzięki podejściu no logo, więcej osób może utożsami się z tym, co robimy. Wielu z nas jest przecież zmęczonych politykami. Klasa polityczna ponosi dziś klęskę. Nie mam tu na myśli jedynie partii rządzącej, ale też opozycję, która nie potrafi wytłumaczyć Polakom, dlaczego ustawy wprowadzane przez PiS są groźne.Dziś musimy jednoczyć się wokół sprawy, a nie wokół logotypów. Jesteśmy różni, ale na razie ważne jest by ta różnorodność mogła zmieścić się w ramach państwa prawa.
Spodziewałeś się, że przyciągniesz taki tłum na Plac Wolności?
Myślałem, że na pierwszej manifestacji w niedzielę będzie około pięćset osób. Chciałem żebyśmy zrobili krąg i stanęli w symbolicznym łańcuchu światła. O godzinie 21 ludzi było już tyle, że trudno było formować jakikolwiek kształt. Morze ludzi rozlewało się aż do fontanny na przeciwległym krańcu placu. To niesamowite jak ludzie się zmobilizowali. Wiele osób przyszło pewnie z ciekawości, wiele ze strachu. Ja przyszedłem, bo jestem przerażony.
Czym?
Jeśli można użyć metafory, że państwo to mieszkanie, to PiS chce podzielić je murem, by po każdej stronie panowały różne zasady. Po jednej stronie są osoby uprzywilejowane, w drugim zdane na łaskę władzy. To wysoce niedemokratyczne. Wychodzę na Plac Wolności nie w obronie elit sędziowskich, ale obywateli, którzy niedługo mogą cierpieć z powodu niesprawiedliwych wyroków, jeśli nie będą sympatykami aktualnie rządzącej partii. Wszyscy zasługujemy na sprawiedliwe procesy i zasługujemy na to, by sądy były niezależne i niezawisłe.
Po drugie wszystko wskazuje na to, że PiS chce, by Sąd Najwyższy po reformie przyklepał nową ordynację wyborczą, która będzie korzystna dla PiS. Wówczas partia nie będzie musiała fałszować wyborów, by je wygrać, jak obawiają się niektórzy, wystarczy nowa ordynacja.
Wiele osób zadaje sobie fundamentalne pytanie, co na to poradzą i czy w ogóle cokolwiek, takie protesty, jak Łańcuch Światła?
Cisza, w której staliśmy w niedzielę, była wydarzeniem wzruszającym. Szczególnie po tych dwóch latach protestów z obronie Trybunału Konstytucyjnego, z wuwuzelami, okrzykami, transparentami. Ja byłem wzruszony, a obserwując co się dzieje w sieci, widać, że wielu uczestników także. Wiele osób zamieszczało zdjęcia i filmiki z placu i pokazywało, że czują się dumni, że brali w tym udział. To spotkanie nas zjednoczyło. Było duchowe, piękne i wzruszające.
Wspólne wzruszenie wystarczy?
Chcę żeby te spotkania miały również wymiar edukacyjny. Wyobrażam sobie, że protesty na placu Wolności mogą być formą edukacji obywatelskiej. Nie musimy tylko milczeć. Dziś [w środę – przyp. red.]na przykład będą przemawiać prawnicy, osoby, które wytłumaczą, na czym polegają zmiany, które chce wprowadzić PiS. Sytuacja jest dynamiczna, od niedzieli wiele się wydarzyło. We wtorek prezydent zaproponował poprawki, potrzebujemy ekspertów, którzy wytłumaczą nam, co one rzeczywiście zmienią. Usłyszymy dlaczego warto iść na wybory, dlaczego warto rozmawiać o polityce z rodziną i przyjaciółmi.
Dlaczego według Ciebie warto?
Żebyśmy wiedzieli czego chcemy i potrafili potem powiedzieć to władzy. Traktujemy politykę emocjonalnie i powierzchniowo, mało komu zależy by się zagłębić do poziomu rzeczowego, który jest najważniejszy. Wielu Polaków ma kontakt z polityką jedynie za pośrednictwem internetowych memów. Ostatnie kilka kadencji zniechęciło nas do polityki, jako tematu, bo klasa polityczna odkleiła się od rzeczywistości. Łatwo nam przez to przychodziło śmiać się z polityków.
Śmiać się i mówić, że nie chcemy mieć z tym nic wspólnego.
Teraz przyszedł czas, gdy każdy powinien do polityki wrócić. Mieć opinię. Musimy nauczyć się jako społeczeństwo, że posiadanie opinii jest wartością. Gdy ktoś mówi, że nie ma zdania na temat obecnego kryzysu demokracji, to tak jakby siedział w płonącym wieżowcu i mówił, że nie interesuje go to, że tam wyżej się pali. Żeby wyrobić sobie opinię trzeba czytać, korzystać z różnych źródeł i nie zamykać się w swojej bańce.
To dziś mało popularna praktyka.
Tak. Jesteśmy pozamykani w swoich plemionach. Jedni oglądają media narodowe, inni prywatne. Ja uważam, że trzeba rozmawiać z ludźmi, z którymi się nie zgadzamy i dzięki temu weryfikować własne zdanie. Nie ma sensu siedzenie w gronie osób myślących tak samo i poklepywanie się po plecach. Najbardziej wartościowa rozmowa jest wtedy kiedy ludzie mają odmienne poglądy, wtedy jest napięcie.
W Polsce jest jeszcze możliwe funkcjonowanie poza alternatywą dwóch zwalczających się plemion, nie bycie ani Tutsi, ani Hutu?
Wierzę, że tak. Potrzeba nam patriotyzmu, ale nie takiego wykrzyczanego, jak robią to Narodowcy. Potrzeba nam wartości, które wyznaczają lokalny patriotyzm, przywiązują nas do sąsiedztwa. Cenię małe wydarzenia, które można nazwać akupunkturą patriotyczną. Takim przykładem jest święto flagi organizowane przez Winiarnię Pod Czarnym Kotem na Starym Grunwaldzie. Gospodarze wystawiają długi stół, na który każdy coś przynosi: wypieki słone, słodkie, tary, zupy, ciasta. Wszędzie wiszą kotyliony, niektórzy przychodzą ubrani na biało czerwono, ale to ma wymiar bliski, ludzki. Przychodzą osoby różnych opcji, konserwatywni, liberalni, katolicy, niewierzący i czujemy się dobrze. Zjednoczeni pod biało-czerwoną flaga. Myślę, że podobne działania są rolą lokalnych domów kultury, bibliotek itp. Polacy muszą odbudować swoją niską samoocenę i politycy powinni nam w tym pomagać, jednak nie poprzez budzenie nastrojów nacjonalistycznych, ale poczucie dumy bycia z tego kraju, bez lekceważenia i obrażania innych, żeby to udowodnić.
Poparcie dla PiS jest stale wysokie, co pokazuje, że są osoby w naszym kraju, których widmo upolitycznienia wymiaru sprawiedliwości nie przeraża. Pewnie dlatego, że czują, że temat ich nie dotyczy, a ich problemy do Sądu Najwyższego nie dotrą, bo sprowadzają się zazwyczaj z czego zapłacić rachunki.
Na tym polega rola mediów, polityków, prawników i takich wydarzeń jak Łańcuch Światła, by pokazywać jaki wpływ zmiany proponowane przez Prawo i Sprawiedliwość dotkną każdego obywatela. Nieważne czy ktoś jest murarzem, piekarzem, marynarzem, kosmonautą czy świętym Mikołajem w centrum handlowym, zamożnym czy ubogim te „reformy” dotyczą każdego. Każdy kogo niesłusznie ukaże policja, obywatela, któremu niesłusznie władza będzie chciała wybudować np. autostradę na jego działce, powinien obawiać się, że zostanie niesprawiedliwie osądzony, jeśli tak się spodoba władzy, ponieważ to władza wykonawcza będzie miała ostateczną zwierzchność nad sądami.
Rozumiem z czego wynika dobry wynik PiS w sondażach. Partia rządząca proponuje ustawy, które odpowiadają na potrzeby Polaków: program 500 plus, Mieszkanie plus, podniesienie najniższej godzinowej stawki wynagrodzenia, niedziela wolna od handlu. Wszystkie te programy pomagają wyciągnąć ludzi z ubóstwa i zasypują różnice społeczne i ekonomiczne. Na ile symbolicznie, a na ile realnie, to się okaże, ale sam kierunek jest zgodny z oczekiwaniami milionów ludzi. Opozycja nie chce tego zrozumieć, dlatego w tym momencie nie potrafi zaproponować niczego konstruktywnego. Zadaniem opozycji jest przebić stawkę. Pokazać coś lepszego niż Mieszkanie plus, pokazać, że porozumiała się z naukowcami, czy przedsiębiorcami i po namyśle, ma plan. A nic takiego się nie dzieje.
Jak długo będziesz organizował demonstracje?
Sądziłem początkowo, że po tej niedzielnej, kolejna odbędzie się dopiero za tydzień, bo tyle zajmą kolejne czytania nowelizacji w sejmie.
A tu niespodzianka. W tej kadencji sejm pracuje także w nocy. Czytania idą szybko.
Właśnie. Politycy wykorzystują fakt, że są wakacje, jesteśmy rozprężeni. Nie bez przyczyny wybrano też czas po wizycie Donalda Trumpa, którą prawica okrzyknęła sukcesem. Łatwiej w takiej atmosferze forsować zmiany. Będę przychodził na plac tak długo, jak będzie trzeba. Sytuacja jest na tyle dynamiczna, że w zasadzie planuję wszystko z dnia na dzień.
Zaangażujesz się w politykę poważniej?
Nie, ponieważ jestem na to za głupi.
Czujesz się głupszy od posłów Rafała Grupińskiego czy Bartłomieja Wróblewskiego?
Hm. Nie chcę oceniać. Po prostu uważam, że za mało znam się na polityce ogólnopolskiej, dużo bardziej interesuje mnie działanie lokalne, bliżej ludzi. Oczywiście, to co się dzieje, jest dla mnie świetną szkołą. Jest dla mnie jak tekst, który mogę czytać. Każdy człowiek, ogniwo łańcucha, który tworzymy na placu, jest jak literka w tekście. A ten tekst, jest silniejszy niż jakikolwiek krzyk. Myślę, że w ten sposób wygramy. Choć nie zdziwię się, że w pewnym momencie ludzie tak się wściekną, że stracą kontrolę nas sobą, pójdą pod siedzibę PiS-u i zaczną wybijać szyby. Mnie tam jednak z nimi wówczas nie będzie.
Niektórzy mają nadzieję na zmianę pokoleniową i jakościową w polityce i liczą na takie osoby, jak Ty.
Nie interesuje mnie polityka ogólnopolska. Interesuje mnie lokalność i budowa wspólnoty. Wydarzeniem, które organizuję, chcę pokazać, że w Poznaniu nie dajemy zgody na ostatnie działania PiS-u. W mieście, w którym mamy tradycje pracy u podstaw, gdzie z własnych składek powstał Teatr Polski, gdzie zawsze potrafiliśmy się doskonale organizować i walczyć przeciwko złej władzy, obojętnie czy był to zaborca, czy władza komunistyczna w latach 50. Kandydowanie w wyborach mnie nie interesuje, interesuje mnie moje małe punktowe działanie w przestrzeni publicznej. Nadal chcę zajmować się organizowaniem pokazów kina plenerowego, spotkań dotyczących przestrzeni miejskiej w Centrum Otwarte. W przyszłości chciałbym projektować place publiczne, na razie zajmuję się jej prototypowaniem, czyli działaniami tymczasowymi. Architektura, przestrzeń, miasto łączą się z polityką. Każda władza totalitarna ogranicza aktywność obywateli w przestrzeni publicznej, bo jest jak salon, to miejsce spotkań, wymiany poglądów. Nie chcę żeby do takiego ograniczenia doszło w Polsce, a jak wiadomo takie zakusy są.
Co stworzyło Franka Sterczewskiego, aktywistę miejskiego?
Taką już mam naturę. Jestem osobą towarzyską, lubię ludzi. Zawsze miałem bardzo różnych znajomych, w różnym wieku, także za sprawą o 15 lat starszej siostry Agnieszki. Mam znajomych, którzy są i libertarianami, i konserwatystami, i katolikami, i ateistami, różnych narodowości, z różnych stron świata. Dla mnie każda osoba jest w jakimś sensie wartościowa, ważna i ciekawa. Staram się z każdym rozmawiać.
W Twojej rodzinie były tradycje społecznikowskie?
Dziadek od strony mamy udzielał się społecznie. Nazywał się Stanisław Hęćka i był adwokatem, pochodził z Ostrzeszowa. W czasie wojny walczył z AK, a później założył Towarzystwo Przyjaciół Ziemi Ostrzeszowskiej. Mimo iż wyprowadził się do Poznania, nadal utrzymywał kontakty ze swoim rodzinnym miastem. Nawet teraz spotykam ludzi związanych z Ostrzeszowem, którzy mówią, że go znali i cieszą się, że jestem jego wnukiem. Dziadka niewiele pamiętam, jedynie to, że oglądaliśmy wspólnie „Drużynę A”. Zmarł gdy miałem osiem lat. Po przeprowadzce do Poznania dziadek z babcią zakładali tu oddział Klubu Inteligencji Katolickiej. Po transformacji odsunęli się jednak, ponieważ KIK zaczął skręcać w stronę Radia Maryja. Zbyt bliskie były im tradycje demokratyczne, podobnie, jak moim rodzicom. Dziadkowie byli związani z opozycją. Babcia pracowała w Instytucie Zachodnim. Została z niego wyrzucona, gdy podpisała się pod listem poparcia w sprawie orędzia polskich biskupów do niemieckich biskupów w 1965 r. Może mam coś z nich.
KOMENTUJE LESZEK WALIGÓRA
Kim zastąpić polityków? Są kandydaci
Trochę dla wprawy, prowadziłem dyskusję z gentlemanem, który wszystkich protestujących przeciwko „reformie” sądownictwa wrzucał do jednego worka. Wyzywał od duraków i opozycji, ale zupełnie nie zauważył pewnego drobiazgu: że za żadnym politykiem w tym kraju nie stoją takie tłumy, jak stają co wieczór na poznańskim placu Wolności. Owszem, politycy urobili tłumy, powtarzające za nimi puste frazesy, ale to nieautentyczne internetowe trolle.
I nagle pojawia się ktoś taki jak Franek Sterczewski w Poznaniu. Człowiek, który robi rzeczy dla miasta, nie dla partii. Niezaplątany. Pod jego inicjatywę próbują się podłączyć politycy, ale są jak fałszywe nuty. Grają o swoje interesy, nawet jeśli walczą o nasze. I z reguły reformują dla siebie. A taki Franek Sterczewski nie jest zgraną kartą. Nie jest posłem chronionym przez immunitet. Nie wiem nawet, do której partii mógłby należeć.
Mam nadzieję, że dzieciaki, których dziś tyle daje się urabiać w partyjnych młodzieżówkach, zaczną same myśleć. W idealistach szansa, że zreformują w końcu państwo tak, żeby dobrze działało, niezależnie od interesów polityków. Oczywiście, z części idealistów wyrosną kolejni Kaczyńscy, Schetynowie i Millerzy. Ale jest szansa, że wyrosną też Sterczewscy. Oby.