Franz Smuda - Cesarz znów rządzi Widzewem
Był jak brzydkie kaczątko, które wylądowało w dalekim od cudów natury widzewskim stawie. Przerwa między zębami, długie włosy i postępująca łysina. Najlepiej mówił po niemiecku, najgorzej po polsku. Ale wystarczył rok, by przemienił się w pięknego łabędzia. Jak w bajce.
Imię i nazwisko? Franciszek Smuda. Data urodzenia? 22 czerwca 1948. Co byś zrobił, gdybyś był niewidzialny? Chciałbym kontrolować ludzi, którzy osądzają. Co cię przeraża? Buldog w kuchni. A co potrafi cię rozbawić do łez? Moja drużyna. Ulubiony mebel w domu? Biurko. Czy chodzisz do kina? Tak, oglądam dramaty. Jakie książki czytasz? Czytam głównie książki sportowe. Twoja opinia o alkoholu i papierosach? Wszystko dobre, co jest w umiarze. Gdybyś musiał szukać pracy poza futbolem? Pracowałbym w budownictwie. Najmilsze zdarzenie w karierze? Mistrzostwo Polski i gra z Widzewem w Champions League.
Tak na pytania z gatunku „Tego o nich nie wiecie” odpowiadał Franciszek Smuda 20 lat temu. Odpowiadał pisemnie, dzięki czemu nie było najmniejszych kłopotów z komunikacją. Gdyby wywiad prowadzony był face-to-face, całkiem możliwe byłyby takie kwiatki:
Jeżeli w tej chwili są wiodące drużyny, to wszystko trzeba sprowadzić do tego, żeby te zespoły Legii i Widzewa miały te możliwości zrobienia najlepszych zespołów
albo
Pieniędzy nie dawają po to, aby się przegrywało
Nie musiał popełniać samobójstwa
Złośliwi wytykający Franciszkowi Smudzie językowe lapsusy szybko musieli przejść do obozu wielbiącego trenera. Jakoś przestały ich razić pomeczowe oceny: „Moi chłopcy wytrzymieli mecz”, bo w tym meczu Widzew wygrał bodajże 3:0. W sporcie jak w życiu, wyniki świadczą o twojej wielkości.
Franciszka Smudę wymyślił Andrzej Grajewski. Będący w elicie piłkarskiego środowiska Grajek z Hanoweru, przyjaciel samego Guentera Netzera, jako jedyny znał Franciszka Smudę z czasów jego gry w Niemczech. Kiedy Grajewski jako współwłaściciel Widzewa szukał trenera do swojej drużyny, zadzwonił właśnie do Smudy. Ten pojawił się na stadionie kilka godzin później, choć ręce miał ponoć jeszcze umazane w kleju, gdyż tapetował mieszkanie znanego działacza Stali Mielec, w której pracował.
Obaj mówiący z niemieckim akcentem dżentelmeni szybko się dogadali. Ja? Ja, natürlich! Franz Smuda został trenerem Widzewa. Aż trudno uwierzyć, że dziś jeden drugiemu wbiłby nóż w plecy. Takie są koszty zdradzonej miłości. Wielcy przyjaciele poróżnili się, gdy Franciszek Smuda nie chciał wystawić jak najlepszej opinii zamieszanemu w piłkarskie afery Andrzejowi Grajewskiemu.
Wtedy jednak obaj stworzyli magiczny klub, który piął się w futbolowej hierarchii. Smuda szybko odrobił stracone duże oszczędności, bowiem został oszukany w podobnej sytuacji jak Kazimierz Deyna. Wybitny piłkarz popełnił samobójstwo w San Diego, Franz miał dużo więcej szczęścia.
Koronacja Cesarza
O ile w Lidze Polskiej sukcesy odnosiło wielu, to jednak do Ligi Mistrzów dostały się wybitne jednostki. Franciszek Smuda ma Champions League w swoim CV. I jeśli nawet później takich spektakularnych sukcesów już nie było, większość pamięta Ligę Mistrzów. Tytuł Cesarza dostał się w godne ręce.
Franciszek Smuda miał kilka strzałów w dziesiątkę. Wymyślił transfer Marka Citko z Jagiellonii Białystok. Strzelec gola z połowy boiska w meczu z Atletico Madryt wzmocnił Widzew, choć nikt nawet wtedy nie wiedział jak wymawiać jego nazwisko - przez ć czy ci.
- Ja poznaję dobrego piłkarza, jak ten nawet wchodzi po schodach - dorobił trener ideologię do trafnego transferu.
Z Markiem Citko w składzie Widzew nie przegrał meczu w sezonie 1995/96 i przystąpił do eliminacji Ligi Mistrzów. Za 17 dni minie dokładnie 21 lat od pamiętnego meczu z Broendby w Kopenhadze, kiedy Tomasz Zimoch krzyczał na cały świat o wielkim sukcesie Widzewa. Andrzej Grajewski w tym samym czasie na misia ściskał swego przyjaciela Franciszka Smudę.
Nie wszystkie loty były wysokie
Dwa lata później nie było już Franza Smudy w Widzewie. Zajął czwarte miejsce w Polsce (co było odebrane jako porażka, zwłaszcza że mistrzem został ŁKS). Cesarz ma jednak klawe życie, więc nie musiał wracać do tapetowania mieszkań, kolejka chętnych do zatrudnienia trenera była długa. Pojawiła się nawet opcja pracy w reprezentacji Polski. Autor tego tekstu z szampanem pojechał do Warszawy, gdzie w hotelu Marriott Polski Związek Piłki Nożnej na specjalnej konferencji przedstawiał nowego selekcjonera. Szampan jednak w butelce z korkiem wrócił do Łodzi, bo PZPN wybrał Jerzego Engela. Skandal! - krzyczałem.
Co się odwlecze... Jerzy Engel, Zbigniew Boniek, Paweł Janas i Leo Beenhakker pracowali w kadrze, aż nadeszła era Cesarza Franza. To była szczególna nominacja, bo nowy selekcjoner został piłkarskim królem Polski, mającym przygotować i poprowadzić narodową drużynę podczas Euro 2012.
Ta robota Franciszka Smudę jednak przerosła. Szczęście się odwróciło. Radośnie było tylko wtedy, kiedy supermarket będący sponsorem kadry wymyślił staruszkę Adamiakową powoływaną do kadry przez selekcjonera. Reklamy były emitowane w przerwach meczów, które tak radosne już nie były. Zamiast z Adamiakowej kibice zaczęli śmiać się ze Smudy. Wytykano mu nietrafione nominacje i tworzenie z Niemców reprezentantów Polski. Przegraliśmy Euro z kretesem, magia Smudy minęła.
Widzew zawsze w sercu
Czas leczy nie takie rany. Im więcej czasu minęło od nieudanego Euro, tym częściej zaczął pojawiać się Franciszek Smuda. Choć nieco starszy, miał jednak tę zaletę, jak pierwsza randka, której się nie zapomina. Widzew leciał na łeb, na szyję w hierarchii futbolowej, ludzie coraz częściej wracali pamięcią do Cesarza Franza. Wspominali naszego trenera przy corocznym podejściu mistrza Polski do Champions League. Przez 20 lat nie udawało się powtórzyć tamtego pięknego sukcesu.
Franciszek Smuda na wieki pozostanie symbolem wielkiego Widzewa. Dlatego nie dziwi decyzja szefów klubu, którzy dbają nie tylko o wyniki drużyny wracającej do elity, ale także o marketingową stronę przedsięwzięcia. Już nikt nie zaryzykuje zatrudnienia nikomu nieznanego trenera, jak kiedyś zrobił to Andrzej Grajewski. Nieudaną kopią było powierzenie drużyny Marcinowi Płusce, ale ten choć pięknie wyglądał i nie kaleczył języka polskiego, nie miał też sukcesów. Kolejną szansę pracy w legendarnym Widzewie dostał więc człowiek, który klub ma w sercu i otwiera każde drzwi. Znów o Widzewie jest głośno, a III liga nie zawiesza wysoko poprzeczki. Najwyżej trener Smuda powie, że piłkarze nie wytrzymieli. Niech mówi, co chce. Ma do tego prawo widzewski celebryta.