Z Jerzym Boczoniem z Fundacji Regionalne Centrum Informacji i Wspomagania Organizacji Pozarządowych rozmawia Tomasz Rozwadowski
Premier Norwegii Erna Solberg ogłosiła, że w związku z planami wicepremiera Piotra Glińskiego, by pieniędzmi z Funduszy Norweskich dysponowało rządowe Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego, Fundusze Norweskie dla Polski zostaną zamrożone. Co słowa pani premier mogą znaczyć dla polskich organizacji pozarządowych?
Jak rozumiem, to dopiero zapowiedź, ale rzeczywiście, jeśli Fundusze Norweskie nie zostaną udostępnione polskiemu trzeciemu sektorowi, będzie to strata dla organizacji pozarządowych, co za tym idzie, dla społeczeństwa obywatelskiego w Polsce. Największa strata polega na tym, że korzystanie z Funduszy Norweskich było w mniejszym stopniu sformalizowane i generalnie prostsze niż z funduszy UE.
Kto z nich korzystał?
Bardzo wiele organizacji pozarządowych realizujących bardzo różnorodne projekty. Zamrożenie Funduszy Norweskich będzie jednak najbardziej dotkliwe dla małych organizacji, z racji łatwiejszej dostępności, o której już wspominałem. Fundusze Norweskie były pomocne w rozkręcaniu niewielkich inicjatyw, które z różnych powodów nie mogły lub nie chciały występować o finansowanie unijne.
Jak dotąd Funduszami Norweskimi w Polsce zarządzała Fundacja Batorego. Czy zarządzanie przez państwową agendę może być w ogóle efektywne?
Propozycja rządu, by zagraniczne środki pomocowe szły do organizacji pozarządowych przez rozbudowaną agencję państwową, nie jest nowa. Jeszcze 6 czy 7 lat temu operatorem tych funduszy był Fundusz Współpracy, będący państwową agendą.
Czy było to korzystne rozwiązanie?
Tego typu fundusze powinny być w gestii niezależnych ciał społecznych, niezależnych operatorów. Nawet nie jednej organizacji, ale ciała zrzeszającego przedstawicieli trzeciego sektora. Kilkanaście lat temu w taki sposób były rozdzielane fundusze PHARE, sam miałem zaszczyt działać w kilkunastoosobowej radzie zarządzającej tymi środkami.
Trzeba powiedzieć też, że Fundusze Norweskie są wygodne dla małych organizacji, gdyż nie wymagają wkładu własnego.
Tak jest w przypadku mniejszych grantów. Większe projekty wymagają współfinansowania także od strony polskiej.
Co zamrożenie Funduszy Norweskich może oznaczać dla pomorskich organizacji pozarządowych?
Pomorski trzeci sektor był zawsze aktywny, więc uszczerbek będzie spory. Bez wątpienia będzie to oznaczało utrudnienie działania wielu organizacjom także na Pomorzu.
Polska nie jest pierwszym krajem, który został wyłączony z Funduszy Norweskich. Dwa lata temu stało się to z Węgrami. I doprowadziło do ożywienia tamtejszych organizacji pozarządowych. Czy coś podobnego może się powtórzyć w Polsce?
Może się zdarzyć, że obywatele uaktywnią się na polu lokalnych społeczności, a działalność organizacji pozarządowych będzie finansowana w dużym stopniu przez drobnych lokalnych darczyńców. Poszczególni obywatele, lokalne społeczności, fundusze sąsiedzkie mogą być alternatywą dla części dużych źródeł finansowych. Rozproszony darczyńca jest najlepszym sponsorem, a może być bardzo hojny. Na przykład gdyby w gdańskim Wrzeszczu każdy mieszkaniec przeznaczył złotówkę na jakiś cel, mielibyśmy już ok. 60 tys. zł.
Jaki jest największy atut takiego modelu?
Po pierwsze, inny, bliższy kontakt ze społecznością lokalną niż w przypadku dużych organizacji grantodawczych. Po drugie, wielka przejrzystość przez większe rygory sprawozdawania, podobne do stosowanych w mechanizmie 1 procentu.
Czy wicepremier Gliński jest wrogiem społeczeństwa obywatelskiego, czy Fundacji Batorego?
Myślę, że człowiek, który tyle lat jak wicepremier Gliński był związany z trzecim sektorem, nie może nie doceniać roli społeczeństwa obywatelskiego.