Gacie polskie [komentarz]
Istniał kiedyś dobry zwyczaj niestawiania pomników i nienazywania ulic przed śmiercią uhonorowanego. Funkcjonował w latach PRL (z wyjątkiem czasów stalinowskich) i miał się dobrze przez pierwszą dekadę wolności.
Złamany został za sprawą papieża Jana Pawła II. Pękła niepisana umowa i wlał się do Polski południowoamerykański obyczaj zrównujący postaci pomnikowe z plakatowymi.
Nie chcę tu rozwijać wątku papieskiej pomnikomanii, bo zużyto już na nią hektolitry farby drukarskiej. Po papieskich aktach hołdu pojawiły się między innymi lotnisko Lecha Wałęsy, ulice, szkoły jego imienia, nie wspominając o maratonie i Nagrodzie Solidarności im. Lecha Wałęsy. I nie mogło się to dobrze skończyć.
Żal mi Lecha Wałęsy. Były prezydent zaplątał się w swojej historii i we własnej megalomanii. Pogubił się w nowej rzeczywistości, którą nie do końca rozumie, a która traktuje go jak żywą skamielinę. Mamy w tym udział również my, dziennikarze - podsuwając Wałęsie mikrofon w przeróżnych kwestiach, tylko po to, aby okrasić materiał przaśnym żartem. Cynicznie, bo przecież w przypadku „setek” z Wałęsą nie o głębię intelektualną wywodu nam chodzi.
Lech Wałęsa u kresu swojej drogi stanął na rozstaju. Nie potrafi spojrzeć z dystansu na własną historię, ma problem w relacjach z żoną, musi stawić czoło rodzinnemu dramatowi. Za przedwczesne honory, którymi go obdarowano, Lech Wałęsa płaci dziś śmiesznymi memami. A my - kompletną degrengoladą ważnych symboli.
Kilka dni temu Piotr Gliński wysunął kandydaturę Krzysztofa Wyszkowskiego na dyrektora Europejskiego Centrum Solidarności. Wyszkowski, człowiek skądinąd zasłużony, jest osobą, która ma swoje porachunki (w dużej mierze słuszne) z Wałęsą. I obawiam się, że tę wojnę przeniesie do Gdańska. Pomniki zostaną zrzucone, brudy wyprane, a na linkach zawisną wielkie, śnieżnobiałe polskie gacie. Pomnikowe.