Gdy nauczyliśmy się żyć na kredyt - nasze sprawy w opinii psychologa

Czytaj dalej
Iwona Marciniak

Gdy nauczyliśmy się żyć na kredyt - nasze sprawy w opinii psychologa

Iwona Marciniak

Jacek Pawłowski, psycholog z Kołobrzegu, założyciel i prezes Fundacji Na Przekór Przeciwnościom o popadaniu w spiralę kredytową.

Porozmawiajmy o życiu na kredyt. Tym dosłownym i przenośnym. O tym, dlaczego dajemy się zapędzić w kozi róg, hołdując zasadzie zastaw się, a postaw się itd.

Z tym dosłownym życiem na kredyt, to wiadomo: banki, kursy franka, spadek złotego (żeby, tak waga chciała spadać), ponaglenia, monity, bezsenność, kombinowanie, śledzenie miny szefa (zwolni - nie zwolni) itd. W kontekście przenośnym przychodzi mi do głowy kredyt zaufania i związane z nim pułapki i bessy. Zawiedzione zaufanie to temat na zupełnie inną rozmowę.

Zostańmy przy kredytach policzalnych, procentowych i materialnych. Jestem przekonany, że każdemu przynajmniej raz w życiu łatwiej było się zastawić i postawić niż przyznać się do tego, że nas nie stać. Kiedy przy kasie okazuje się, że krem do rąk kosztuje nie dwanaście, a dwadzieścia złotych, że promocja obejmuje ser pleśniowy, a nie kozi - głupio nam powiedzieć, że to jest za drogie.

Proszę zwrócić uwagę, że trudniej nam odmawiać „luksusom”, kiedy okazuje się, że są droższe. Kiedy okaże się, że jajko od szczęśliwej kury kosztuje dwa złote, mówimy, że mamy swoją babę z jajami po złotówce. Wstydzimy się wchodzić do „drogich” sklepów, bo się boimy, że nas będą oceniać i traktować z góry. Więc niektórzy biorą chwilówkę, głęboki oddech i kupują ekskluzywną rzecz ze znudzoną miną bywalca, a potem spłacają z zębami w mortadeli kozaki za tysiąc złotych plus wkładki z cielęcej skórki.

Zastawiamy się też, by doszlusować do reszty. Szczególnie wyraźnie widać to wśród dzieci i młodzieży. Od przedszkola zaczyna się giełda lalek Barbie, klocków lego i dresów z firmową metką. Potem jest jeszcze gorzej: telefony, kosmetyki, markowe ciuchy, itp. Całe targowisko próżności. Wśród dorosłych też nie jest lepiej, w biurach, korporacjach, firmach...

Trzeba trzymać pachnący pion i bywać. Jeździć na narty do Livigno i zwiedzać Barcelonę żółtym tramwajem. Samochód też musi być na wypasie, a urządzenie mieszkania w cenie kredytu na nie. Wszystko z najwyższej półki. Dajemy się też ponieść łatwości otrzymania kredytu. Zapatrzeni w zera na umowie nie myślimy, co będzie potem, bo przecież jakoś to będzie, i damy radę, przecież mamy pracę. Tysiąc, czy dwa tysiące miesięcznie, nie gra już roli.

W perspektywie mamy marmury w łazience, ręcznie robione kafelki w łazience, inteligentną lodówkę, ekspresową zmywarkę i kosmiczny ekspres do kawy retro design ultra high. I bezcenne miny przyjaciół i rodziny, kiedy zobaczą te salony. Mówię tu o kredytach ekstremalnych, bo są też inne - sąsiedzkie pożyczki, niepłacenie rachunków, przesuwanie rat itp. Wszystko, by kupić prezent żonie, babci, żeby urządzić pierwszą komunię świętą, czy osiemnastkę.

Dożyliśmy czasów, w których większość Polaków żyje na kredyt i to nie tylko ten mieszkaniowy, który sama zresztą spłacam. Łatwo wpadamy w pułapkę kart kredytowych, którymi kuszą banki. Kiedy powinien nam zadzwonić dzwonek alarmujący, że coś jednak z nami nie tak?

Kiedy wezwań do zapłaty jest więcej od poupychanych rachunków za absurdalne zakupy. Kiedy debet spłacamy pożyczką, na spłatę której bierzemy kredyt, by potem na spłatę skonsolidowanych długów wyprzedawać się ze wszystkich cennych rzeczy. Albo ryzykując rozpad rodziny jedziemy do Norwegii patroszyć kurczaki.

Ofiar takich zapętleń, spirali długów i bezsilności jest coraz więcej. Co raz częściej też trafiają do gabinetów psychologów i psychiatrów. Nie kusiłbym się tu o wskazywanie winowajcy, ale łatwość w pożyczaniu pieniędzy jest szalenie łatwa. Pożyczają banki, parabanki, firmy pożyczkowe i banki- krzaki. Na dowód, na PIT, pod zastaw i pod co tam jeszcze. Kuszeni szerokim uśmiechem i zapachem kawy bierzemy pieniądze i nie czytamy drobnego druku na umowie.

Reklamy też są sprytne, namawiają ulubieni aktorzy, piękne kobiety, czy przystojni panowie. Na kredytach znają się nawet kilkuletnie dzieci i sportowcy. A nawet zwierzęta. Nic dziwnego, że ulegamy. Kredyt jest jak zapach pieczywa dla głodnego klienta supermarketu - działa. Alarm powinien się odezwać, kiedy obrastamy w przedmioty, ubrania, gadżety. Kiedy przybywa ich systematycznie i lawinowo. Kiedy nie odbieramy telefonów z banku, niszczymy awiza i poprawiamy sobie nastrój kupując różne zbędne rzeczy.

Kiedy możemy już mówić o uzależnieniu?

Na pewno wtedy, kiedy coś tracimy, kiedy kogoś krzywdzimy, kiedy cierpimy my. Kiedy nasze zakupy, te duże i małe, są najważniejsze. Gdy to „jak nas widzą” jest wartościowsze od tego, jak nas czują i jak czujemy się my. Jest jeszcze zakupoholizm, ale to zupełnie odrębny problem, który też wiąże się z długami i rozkosznym, zdradzieckim plastikiem. Łatwiej przyłożyć kartę do czytnika, niż płacić żywą gotówką za coś kompletnie niepotrzebnego.

Pofantazjujmy - jest szansa, że w Polsce modny stanie się, coraz modniejszy na świecie, minimalizm?

Jest i to duża, ale nie będzie to znaczyło, że będzie mniej kredytobiorców. Minimalizm może być równie kosztowny, co barokowe wystroje rosyjskich magnatów. Mniej, nie musi znaczyć taniej. Dalej będzie się liczyć marka, logo, nazwa i trend. Minimalizm przedmiotów będzie rekompensowany maksymalnym hedonizmem. Eko, bio w szarym papierze, szklanej butelce i lnianej torbie fair trade.

Do minimalizmu rzeczy trzeba też dojrzeć. Dokonać wyboru: co zostawiamy, co oddajemy, co wyrzucamy. Najgorzej mają sentymentalne chomiki, archiwiści. Gromadzą roczniki gazet, opakowania z PRL-u, ubrania z dzieciństwa, i te na „po schudnięciu”, popsute radia, niechciane prezenty, nudne książki, szkolne zeszyty, dziesiątki pomarańczowych koszulek i wypisanych długopisów. Do tego figurki, wazoniki, doniczki. Wszystko się może przydać.

Minimalizm jest bardzo wskazany dla porządku duchowego. Jasne, że trudno pozbyć się rzeczy, ale jest jeden sprawdzony sposób. Dobieramy się w pary albo kilkuosobowe grupy i przystępujemy do kasacji. Przyjaciółka, przyjaciel, partner, partnerka, żona, mąż stoi nad nami i pomaga nam decydować, co zostaje. Im bardziej kocha nas, tym bardziej potrafi być bezwzględny, bezwzględna. I o to chodzi. Potem zmiana, my idziemy do niej i dokonujemy odwetu, czyszcząc z rzeczy jej mieszkanie.

Iwona Marciniak

Piszę w Głosie Koszalińskim od 1998 roku. Mam szczęście mieszkać w Kołobrzegu, którego plaża - bez względu na porę roku - to najlepszy antydepresant i akumulator dobrej energii. Zwłaszcza gdy biega się po niej z psem (a najlepiej z psami ;))


Informuję o tym, co dzieje się w mieście i powiecie kołobrzeskim. Moje teksty można znaleźć w sieci na stronie www.gk24.pl, www.kolobrzeg.naszemiasto.pl, na fejsbukowym profilu Kołobrzeg nasze miasto oraz w papierowym wydaniu Głosu Koszalińskiego.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.