Gdy Poznańskie Słowiki śpiewały w Białym Domu dla prezydenta Kennedy'ego...
Przez 60 dni w 1963 roku, od 12 lutego do 13 kwietnia, Poznańskie Słowiki odbywały swoje pierwsze tournée po Stanach Zjednoczonych. Chór pod dyrekcją Stefana Stuligrosza śpiewał wówczas w Carnegie Halli 11 marca w Białym Domu dla prezydenta Johna Kennedy’ego.
Trasa podróży poznańskiego chóru wiodła przez Newark, Brooklyn, West Chester, Bridgeport, Boston, Springfield, Hartford, Concord, Albany, Wilkes Bares, Scranton, White Plains, New York, Jersey City, New Brunswick, Filadelfię, Trenton, Washington, Passaic, Syracuse, Buffalo, Rochester, Toledo, South Bend, Chicago, East Lansing, Pittsburgh, Detroit, Cleveland w USA oraz Toronto i Montreal w Kanadzie. W ciągu dwóch miesięcy Słowiki dały 32 koncerty, pokonując łącznie około 7000 km. Do wyjazdu za ocean doszło dzięki temu, że ich paryski występ w roku 1961 (a był to pierwszy wyjazd Słowików na Zachód) oglądał jeden z największych ówczesnych impresariów amerykańskich Sol Hurok.
- Usłyszał nas, jak w 1961 śpiewaliśmy we Francji. Miałem taki zwyczaj, że przed każdym koncertem robiłem Słowikom mocną próbę akustyczną. Byłem niezadowolony i ciągle przerywałem. Podczas próby jakiś człowiek przeszedł przez estradę na widownię. Nie zdjął kapelusza. Miał biały szal i elegancką laskę
- wspominał Stefan Stuligrosz. - Towarzyszący nam wtedy dyrektor Zdzisław Śliwiński powiedział „To jest słynny impresario amerykański. Nie przerywaj”. Po koncercie Sol Hurok podszedł do nas i powiedział, że się nie dziwi, iż ten chór jest tak wspaniały, skoro ma tak wymagającego dyrygenta. Z przedstawicielami Pagartu od razu podpisał umowę dotyczącą tournée za dwa lata.
Po "Słowiczych" koncertach recenzenci w USA pisali, że po raz pierwszy zza „żelaznej kurtyny” przyjechał chór, przed którym należy zdjąć kapelusze i nisko się pokłonić. A jeden z krytyków zauważył, że na sali było wielu miejscowych dyrygentów, którzy potem oblegali pokój dyrygenta i prosili, aby Stefan Stuligrosz wyjawił im tajemnicę, jak to się dzieje, że zespół ma taki poziom.
- Przyznam, że do dziś mam dużo pokory. Nie myślałem, że ja jestem tak wspaniałym dyrygentem. Wśród tych, którzy obserwowali nasze amerykańskie koncerty, był nasz przyjaciel Richard Carr z Filadelfii. Na 32 koncerty był na 25. Podczas tournée proszono mnie, abym objął katedrę chóralistyki, na którymś z uniwersytetów. Nie mogłem się na to zgodzić, bo tutaj w Polsce zniszczonoby moją rodzinę, a poza tym trudno było mi opuścić chór - wspominał profesor Stefan Stuligrosz w jednej z rozmów dla „Głosu” z okazji swoich 90. urodzin.
Podczas takich podróży towarzyszyli zespołowi nie tylko przedstawiciele Filharmonii czy Pagartu, ale również „opiekunowie” ze Służby Bezpieczeństwa. Stefan Stuligrosz miał na nich sposób. Gdy oznajmiali, że będą towarzyszyć w podróży, on stawiał sprawę jasno:
- Mam taki zwyczaj, że z całym chórem męskim jestem „na ty”. Gdy Polonia zobaczy, że z panami jestem „na pan” to od razu pomyśli, że panowie są z UB, dlatego proponuję bruderszaft
- opowiadał dyrygent. - Stuligroszowi można było świnię podrzucić, a Stefanowi już nie.
Jak występ przed prezydentem USA wspominają ówcześni członkowie chóru? Jak na koncerty Poznańskich Słowików reagowała Polonia amerykańska? O tym przeczytasz w dalszej części artykułu.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień