Gdy Rosjanie wywozili Ślązaków na Wschód, nie pytali, kim są. Dziś poznajemy nazwiska ofiar
Rosjanie nie pytali Górnoślązaków, kim są, gdy wywozili ich do niewolniczej pracy na Wschód. Uznali, że skoro są obywatelami III Rzeszy, mieszkają na terenie niemieckiej części Górnego Śląska, to znaczy, że są Niemcami. Dziś próbujemy policzyć ofiary.
Byli tanią siłą roboczą. Zostali zapędzeni do pracy w kopalniach węgla Donbasu, kopalniach torfu w okolice Mińska, do wyrębu lasu w Murmańsku, budowy tamy w Gruzji i innych miejscach Związku Radzieckiego. Na tę formę reparacji wojennych alianci wyrazili Stalinowi zgodę. Ilu mieszkańców Górnego Śląska trafiło w 1945 roku do obozów pracy na Wschodzie, gdy wkroczyła tu Armia Czerwona, próbuje ustalić dr Dariusz Węgrzyn z katowickiego Instytutu Pamięci Narodowej. Tworzy ich imienną listę. - Problem polega na tym, że w sowieckich deportacjach ludności cywilnej, jakiej doświadczyła Europa Środkowa i Wschodnia pod koniec II wojny, mieszkańców Górnego Śląska nie wyodrębniano jako osobnej grupy. Oni najczęściej zostali wywiezieni na Wschód jako obywatele III Rzeszy. W dokumentach sowieckich są traktowani jako Niemcy - wyjaśnia dr Węgrzyn.
Kim byli: Niemcami, Polakami, po prostu Górnoślązakami? Jaka była ich okupacyjna przeszłość? Odpowiedź na te pytania jest możliwa tylko w jednostkowych przypadkach. Dla Sowietów ich deklaracja narodowościowa nie miała wielkiego znaczenia. Z tej części Górnego Śląska, która należała przed wojną do Niemiec, Sowieci wywozili każdego, kto miał dwie zdrowe ręce do pracy, bez względu na wojenną przeszłość. Dr Węgrzyn ocenia, że 90 proc., deportowanych to mieszkańcy niemieckiej części przedwojennego Górnego Śląska, z Zabrza, Bytomia, Gliwic, ale byli wśród nich też Polacy.
Z Górnego Śląska, który przypadł Polsce w 1922 roku, masowych wywózek nie było, ale na Wschód z łatwością trafiali w 1945 roku ci, którzy mogli zagrażać Armii Czerwonej, a więc i volksdeutsche, i żołnierze Armii Krajowej. Powodem do aresztowania i wywózki była praca w administracji III Rzeszy, przynależność do niemieckich organizacji, a nawet donos sąsiadów. Równocześnie z deportacją siły roboczej trwała bowiem operacja czyszczenia tyłów Armii Czerwonej. Po polskiej stronie w tych aresztowaniach osób podejrzanych przez Sowietów, dla pozoru, towarzyszył polski milicjant, funkcjonariusz bezpieki.
Stalin dostał zgodę
- W imiennej bazie osób deportowanych z Górnego Śląska jest obecnie prawie 30 tys. nazwisk i według moich szacunków będzie nie więcej niż 45 tys. osób - wyjaśnia dr Dariusz Węgrzyn. - Szacunki, które pojawiają się w publicystyce, a które oscylują między 10 tys. a 250 tys. deportowanych Górnoślązaków, są skrajnie nieprecyzyjne. Opieram się na dokumentach polskich i sowieckich, na wynikach kwerendy, którą prowadzę przy tworzeniu bazy, akt sądowych, archiwów państwowych, wojskowych. Dlatego mogę te liczby uściślić.
Internowania ludności cywilnej na Górnym Śląsku rozpoczęły się po 12 lutego 1945 roku, zaraz po zakończonej konferencji w Jałcie, na której premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill i prezydent USA Franklin Delano Roosevelt wyrazili zgodę Józefowi Stalinowi na takie właśnie "żywe" reparacje wojenne. Niemcy mieli odpracować straty w ludności i gospodarce radzieckiej, które wyniknęły z wojny.
W sowieckich aktach prawnych nie ma pojęcia: Ślązak, ludność miejscowa. Funkcjonują tylko: Polak lub Niemiec.
Masowe internowania ludności z niemieckiej części przedwojennego Górnego Śląska odbywały się w lutym i marcu 1945 roku. - W tym czasie ten obszar znajdował się pod administracją wojskową sowiecką - wyjaśnia dr Dariusz Węgrzyn. - Był to teren zdobyczny i polskiej administracji tam jeszcze nie było, nie miała wręcz do niego dostępu. Sowieci robili to, co chcieli.
Transporty z ludźmi zdolnymi do pracy ruszyły w marcu 1945 roku. Kiedy te tereny przejęła polska administracja, zostały tylko kobiety i dzieci, mężczyźni byli w drodze do ZRSS. - Kobiety tłumaczyły, że mężczyzn zabrali Sowieci na "internierung". Władze polskie szybko się zorientowały, co się stało - dodaje dr Węgrzyn. Były zaskoczone rozmiarem wywózek. W maju 1945 roku wojewoda śląsko-dąbrowski Aleksander Zawadzki apelował na posiedzeniu KC PPR, by coś w tej sprawie zrobić. Ślązacy źle patrzą z tego powodu na komunistów i Związek Radziecki. Upominał się o wywiezionych górników wicewojewoda Jerzy Ziętek, a Władysław Gomułka interweniował w tej sprawie u samego Stalina. Bezskutecznie.
Pierwsze spisy deportowanych
Wojewoda Zawadzki zobowiązał podległych mu urzędników do sporządzenia spisów osób zatrzymanych przez NKWD, bo to Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych ZSRR był odpowiedzialny za przebieg deportacji. W połowie 1945 roku w tym wykazie było 25 tys. nazwisk. Jak podejrzewa dr Węgrzyn, należy przypuszczać, że nie umieszczono na nich osób o postawach proniemieckich. - Poza tym jest na tych listach chaos. Ta sama osoba pojawia się nieraz w kilku spisach sporządzonym w różnych miastach, w zależności od wielkości rodziny, która ją zgłosiła, jako deportowaną - dodaje historyk.
Potem sprawę wziął w swoje ręce Centralny Zarząd Przemysłu Węglowego, któremu brakowało rąk do pracy i zaczął upominać się o deportowanych górników. Jeszcze wiosną 1945 roku sporządził listę prawie tysiąca osób wywiezionych do Związku Radzieckiego z 19 kopalń. Strona radziecka odpowiadała, że obywatele polscy, internowani w latach 1944-1945, wrócili już do domów. A ci, co zostali, to Niemcy.
Polska ambasada w Moskwie ripostowała, że to Polacy, "acz poniekąd zniemczeni" i posłała kolejną listę internowanych, z 15 tys. nazwisk, a zbudowaną w oparciu także o spis Centralnego Zarządu Przemysłu Węglowego. Znów bez wyraźnych efektów.
Tymczasem na Górnym Śląsku zorganizował kolejną akcje spisową Polski Związek Zachodni. Pierwotnie zamierzał skupić się na wyszukaniu osób narodowości polskiej wywiezionych z Opolszczyzny, w końcu spisywał wszystkich, do których rodzin zdołał dotrzeć. W tym wykazie było 20 tys. nazwisk.
Spisy sporządzano po wojnie społecznie i wszystkie są obciążone błędami. Nazwiska się dublują. Zdarzało się, że niektóre osoby, ujęte w wykazach, ukrywały się w czasie spisu i nigdy nie zostały wywiezione.
Różny zapis nazwisk
W bazie mieszkańców Górnego Śląska wywiezionych na Wschód, obok nazwiska, daty i miejsca urodzenia, imienia ojca, miejsca zamieszkania w 1945 roku, skąd osoba została wywieziona do Związku Sowieckiego i kiedy, jest także rubryka: zawód, miejsce deportacji, data i miejsce zgonu, czas powrotu. Jeśli ktoś nie wrócił, jest sygnatura akt, kiedy sąd grodzki wydawał orzeczenie o uznaniu za zmarłego. Są nazwiska świadków, którzy wtedy zeznawali. Na postawie tych zeznań sąd ustalał datę i miejsce zgonu.
Nie wszystkie rubryki są zapełnione. 70 lat po tych tragediach dotarcie do kompletnych danych jest trudne, bo są rozproszone i ułomne. - Są rozbieżności w dacie urodzenia wynikające z różnych dokumentów, którymi dysponowałem - wyjaśnia dr Węgrzyn. - Stosuję podwójny zapis, bo nie wiem, która data jest prawdziwa. Są różne zapisy tego samego nazwiska, np.: Augustyn - Augustin, Kot - Kott, podaję wszystkie zapisy, jakie pojawiły się w źródłach.
Pierwsze listy ofiar (ok. 10 tys. nazwisk), będą w Centrum Dokumentacji Deportacji Górnoślązaków do ZSRR w 1945 roku w Radzionkowie po udostępnieniu tego miejsca zwiedzającym. Na ekranach dotykowych każdy będzie mógł sprawdzić, kto jest w tym wykazie, co wiemy o losach ludzi zesłanych do niewolniczej pracy, czy szczęście ich nie opuściło. Wykaz będzie uzupełniany.
Najwięcej mieszkańców Górnego Śląska trafiło do obozów pracy we wschodniej Ukrainie, kopalni Donieckiego Zagłębia Węglowego. Sporo obozów było wokół Mińska przy kopalniach torfu. Trafiali także do Gruzji, Kazachstanu, na Ural. Pracowali przy wyrębie lasów, odbudowie miast. Pracowali obok tysięcy jeńców wojennych. Szacuje się, że jedna trzecia nie wróciła do domu. Dziesiątkowały ich choroby i nadludzki wysiłek.
- Imienna baza dotyczy osób deportowanych a nie tylko internowanych - wyjaśnia dr Węgrzyn. - Na przykład, w marcu i kwietniu 1945 roku władze sowieckie internowały grupę kobiet i młodych chłopców (mężczyzn już prawie nie było) i zapędzili ich do demontażu wyposażenia fabryk. Po zakończonej akcji wszystkich wypuścili do domów. Oni nie będą ujęcie w naszej bazie.
Być może w przyszłości ten wykaz zostanie udostępniony także w Internecie.
Zbudowali szeroki tor
Jedno z największych miejsc zbornych osób deportowanych znajdowało się w Łabędach, dziś dzielnicy Gliwic. Duże osiedle otoczono drutem kolczastym i wezwano wszystkich mężczyzn w wieku od 17 do 50 lat, by stawili się tutaj do pracy przymusowej. Sami zbudowali szeroki tor do Pyskowic. Na początku marca z tej stacji kolejowej zaczęły odjeżdżać pierwsze transporty więźniów w głąb ZSRR.
Była to już druga fala deportacji z Europy Środkowo-Wschodniej, w miarę jak posuwała się Armia Czerwona. Pierwsza ruszyła na przełomie 1944 i 1945 roku. Jak podaje prof. Katrin Boeckh, historyczka i slawistka z Monachium, między 25 grudnia 1944 a 31 stycznia 1945 z Węgier, Czechosłowacji, Rumunii, Bułgarii, Jugosławii "ilość niemieckich robotników przymusowych deportowanych do Związku Sowieckiego wynosiła 112.480 osób". Deportacje z Górnego Śląska były częścią tej samej polityki Stalina.
Historyk, dr Dariusz Węgrzyn jest pracownikiem Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej IPN w Katowicach. Z Sebastianem Rosenbaumem jest redaktorem książki pt. "Wywózka. Deportacja mieszkańców Górnego Śląska do obozów pracy przymusowej w Związku Sowieckim w 1945 roku". Tworzy imienną bazę wywiezionych. Prowadzi badania dotyczące sowieckiego systemu obozowego dla jeńców wojennych i internowanych.