Gdybym był prezydentem Gorzowa: pisze Wiesław Ciepiela
- Pożar wieży dał kawałek prawdy o naszym mieście. Pokazał jak niewiele mamy łączących nas symboli - pisze Wiesław Ciepiela.
Pożar wieży dał kawałek prawdy o naszym mieście. Pokazał jak niewiele mamy w mieście łączących nas symboli, znaków wspólnej tożsamości. Katedra i żużel. Trochę mało jak na średniej wielkości miasto. Mogłoby być więcej. Nie zachęcam przy tym władz miasta do budowania piramidy Cheopsa, ale uparcie przypominam, że naszemu miastu brakuje własnej tożsamości, odnalezienia się wśród setek innych miast o podobnym potencjale, charakterze, możliwościach społecznych.
Jeśli miałbym odpowiedzieć na pytanie - co chciałbym dla Gorzowa zrobić ? - to w pierwszej kolejności skupiłbym się właśnie na tym. Na budowaniu więzi mieszkańców i budowaniu wspólnej tożsamości. Choć nie można tego zważyć i zmierzyć, dla przyszłości miasta jest to rzecz bardzo istotna. Wyzwoli społeczną energię w kolejnych pokoleniach, by czynić z miasta miejsce ważne, piękne i wygodne. Nie dostrzegam jednak takiej chęci. Aktualny prezydent miasta lawiruje pomiędzy stronnictwami politycznymi, wydaje mu się, że jest przez to sprytny. Ale taka postawa nie skłania do tworzenia więzi społecznych. Raczej zniechęca.
Jest w Gorzowie wiele miejsc i rzeczy zaniedbanych. Ale tożsamość, wizerunek miasta wyglądają gorzej niż ruina dawnego ratusza przy ulicy Obotryckiej. Weźmy choćby rzecz podstawową – nazwę miasta. Płonąca wieża katedry po raz kolejny obnażyła to nasze zaniedbanie. A władzom miasta i radnym ciągle brakuje odwagi, by uporać się z problemem. Świat obserwując wznoszące się
do nieba płomienie zastanawiał się - gdzie leży ten Gorzów Wielkopolski? W świadomości ludzi odbijał się niczym kula bilardowa pomiędzy Poznaniem, Szczecinem a Zieloną Górą. A może nawet Paradyżem. Bo przecież Akademia Gorzowska nosi imię Jakuba z Paradyża. Czas więc już naprawić błąd młodości kolejarzy z Wągrowca i jednoznacznie określić miastu tożsamościową przestrzeń.
Bo błędu władz akademii, na razie, naprawić się nie da.
Chciałbym jeszcze, by miasto, czerpiąc doświadczenia z nowoczesnego zarządzania stworzyło wreszcie swoją wizję i misję przyszłości. By jasno określiło, na jaką drogę się decydujemy?
Czym chcemy i możemy się wyróżnić? Jakie są nasze cele rozwojowe? Czy stawiamy na akademickość, czy na rozwój przemysłowy, czy inwestujemy w turystykę, czy nastawiamy się na spokojnych emerytów?
Jeszcze niedawno Gorzów miał ambicje bycia centrum biznesu i kultury, dzisiaj niebezpiecznie ewoluuje w kierunku zachodniej stolicy disco polo. A zamiast rywalizować z innymi miastami na poziomie repertuaru filharmonii, usiłujemy zrzucić Deszczno z tronu centrum kurczakowych festynów. Tego bym na miejscu prezydenta nie robił. Poskromiłbym w sobie tę skłonność do poszukiwania wyborców głównie wśród miłośników grilla i prostej harmonii. Nie dopuściłbym też do degradacji gorzowskiej filharmonii i zrobiłbym wszystko, by nie utracić takiego dyrygenta,
jak pani Monika Wolińska. Nigdy bym też nie dopuścił, by w miejskich spółkach byli mobbingowani pracownicy. Stanąłbym w ich obronie.
Wizja miasta musi się mieścić się w odpowiednich proporcjach. Pisałem już kiedyś o za dużym garniturze, który próbujemy nosić. Dopasowanie miasta do możliwości rozwojowych to zadanie, które prezydent i radni muszą wykonać. Zapomnijmy o mocarstwowości, skupmy się na mieszkańcach miasta. Budujmy miasto komfortu, rekreacji. Twórzmy symbole wyróżniającej nas kultury. Budujmy miasto sprzyjające małej i średniej przedsiębiorczości, dobrze skomunikowane.
I nie chodzi wyłącznie o komunikację miejską. Komunikacja to wizja urbanistyczna i społeczna. Nowe mosty, place, ulice, osiedla. Miasto musi też w wizji rozwoju coraz bardziej myśleć o przedmieściach. Kłodawa, Chwalęcice, Santok, Deszczno, Bogdaniec, a nawet Witnica potrzebują dobrego skomunikowania. Nie może zostawiać ich samych. Te mniejsze miejscowości mają ogromny wpływ na rozwój aglomeracji.
Komunikacja to także jeden z najważniejszych czynników koncentracyjnych i rozwojowych. Jeśli chcemy rozwoju Gorzowa - nowych pracowników, uczniów, studentów - to Gorzów musi się starać o okoliczne miejscowości. Zadaniem władz miasta jest również o dbanie o komunikacyjne więzi Gorzowa z Poznaniem, Szczecinem, Zieloną Górą, Berlinem. Tam odpływają nasi gorzowscy emigranci i nie powinniśmy tracić z nimi kontaktu. Gorzów jest dla nich miastem młodzieńczego sentymentu i trzeba im stworzyć możliwości powrotu. Najlepiej na stałe, ale warto nawet wtedy, gdy będzie to na chwilę, na urlop, na weekend.
Ci, co wrócą na stałe pełni będą wymyślonych i podpatrzonych pomysłów. Trzeba dać im szansę rozwoju. Umożliwić realizację planów i ułatwić start. Pozwolić im rozwinąć skrzydła. Wracający będą nasiąknięci wielkomiejską kulturą i obyczajami. Niech mają miejsca na ich realizację. Na klimatyczne knajpy, lodziarnie, kluby. Na ambitny teatr, galerie, wystawy, filharmonię, która ich czymś zaskoczy.
Na ścieżki rowerowe, trasy biegowe, na rekreację. Wtedy Gorzów pozostanie w ich głowach i sercach, a w kieszeniach mieszkańców miasta ich pieniądze.
Przed nami jeszcze rok obecnej władzy w mieście i towarzyszących jej radnych. Ostatnie trzy lata upłynęły nam na festynach i wśród powszechnego bałaganu. Bałaganu kadrowego, inwestycyjnego, komunikacyjnego. Sporo zostało zepsute, mało naprawione. Teraz nie zepsujmy już niczego. Nie demontujmy pomników, nie niszczmy filharmonii. Uporządkujmy chaos komunikacyjny.
A potem poznajmy wreszcie - i sprecyzujmy - marzenia i wyzwania gorzowian. I postarajmy się określić dla nich jakąś realną perspektywę. I ruszajmy z tym do przodu. Bo realizacja wizji to cel długoplanowy, wymaga tysięcy wspólnych działań. Trzeba w mieszkańcach podsycać ten entuzjazm i lokalny patriotyzm. A że on jest, to pokazała spontaniczność i chęć pomocy przy odbudowie wieży katedry. Potrzebny jest tylko prawdziwy lider, który tę siłę potrafi właściwie ukierunkować.