Małgorzata Oberlan

Gdzie są nasze oszczędności? Zjada je pandemia

Gdzie są nasze oszczędności? Zjada je pandemia Fot. 123rf
Małgorzata Oberlan

Blisko jedna czwarta Polaków deklaruje, że nie ma żadnych oszczędności. Pozostali mają je skromne. Jedynie 13 procent rodaków ma tyle pieniędzy, by utrzymać się ponad rok w razie utraty pracy... Smutne? Tak, choć z drugiej strony są grupy, którym w pandemii udaje się oszczędzać. A dwa lata temu pierwszy raz od dwóch dekad liczba rodaków z oszczędnościami przekroczyła połowę.

Smutna prawda o stanie oszczędności Polaków wyłoniła się z ogólnopolskiego badania "Barometr oszczędności", które na zlecenie Krajowego Rejestrów Długów przeprowadzono w drugiej połowie października minionego roku. Po kolejnych kilku miesiącach pandemii można się domyślać, że lepiej nie jest. Zresztą, coraz głośniej o pożartych oszczędnościach i spustoszonych budżetach firmowych oraz domowych mówią publicznie choćby buntujący się przedsiębiorcy. Ci, którzy w desperacji otwierają swoje lokale wbrew rządowym rozporządzeniom.

Prawie co czwarty nie ma nic?

Zerknijmy na najważniejsze wnioski ze wspomnianego badania. Blisko jedna czwarta (24 proc.) respondentów deklaruje, że nie ma oszczędności. Więcej niż co dziesiąta (11,5 proc.) osoba trzyma na czarną godzinę mniej niż 1 tys. zł. Od 1 tys. do 4,9 tys. zł ma 17 proc. Polaków, a prawie jedna trzecia deklaruje oszczędności wyższe niż 5 tys. zł.

Większości respondentów odłożone pieniądze wystarczą na utrzymanie w okresie krótszym niż pół roku w sytuacji nagłej utraty pracy. Z kolei jedna czwarta badanych twierdzi, że po utracie pracy byłaby się w stanie utrzymać przez trzy miesiące, a niemal co piąty (18 proc.) ma zapewnione finansowanie na miesiąc, a 17 proc. do pół roku. I, uwaga! Jedynie 13 proc. Polaków w wypadku nagłej utraty pracy jest w stanie utrzymać się z oszczędności ponad rok.

Komentując wyniki "Barometru oszczędności" Adam Łącki, prezes KRD Biura Informacji Gospodarczej zwrócił uwagę na to, że według badań mniej więcej tyle samo osób w Polsce posiada oszczędności finansowe, co nie odkłada w ogóle. - Większość tych drugich zwyczajnie nie ma z czego odłożyć. Tymczasem posiadanie pewnej poduszki finansowej jest bardzo ważne właśnie w takich sytuacjach jak pandemia czy kryzys - podsumował.

W okresie samej pandemii, jak się okazało, blisko 52 proc. badanych nie gromadzi oszczędności wcale. Dla blisko 2/3 z tej grupy głównym powodem są zbyt niskie dochody. Co dziesiątą osobę przed oszczędzaniem powstrzymuje konieczność pokrycia dużych bieżących wydatków. W grupie nieoszczędzających w obliczu koronawirusa znalazły się jednak i takie osoby, które boją się o swoją sytuację finansową (17 proc.) albo nie przewidują negatywnych skutków pandemii (13 proc.).

Posiadanie pewnej poduszki finansowej jest bardzo ważne właśnie w takich sytuacjach jak pandemia czy kryzys

Ludzie, którym wirus zabrał (prawie) wszystko

Nie ma wątpliwości, że pandemia spustoszyła budżety i pożarła oszczędności branżom takim jak turystyka, hotelarstwo, gastronomia, fitness, usługi eventowe i podobne. Im mniejszy i młodszy przedsiębiorca, tym ucierpiał bardziej. Wraz z nim - jego pracownicy, zleceniodawcy, dostawcy. Tarcze rządowe i samorządowe dla wielu okazały się naprawdę niewystarczające.

Publicznie i głośno o pożartych oszczędnościach zaczęli mówić choćby zbuntowani przedsiębiorcy, otwierający swoje lokale wbrew rządowym obostrzeniom. W ostatnich dniach takich deklaracji jak np. w Toruniu usłyszeć można było dziesiątki. Oto przykłady.

"Rosnące długi. Odcięty prąd i gaz. Zablokowane konto w banku przez ZUS i urząd skarbowy" - wyliczała Agnieszka Czyż, młoda restauratorka z toruńskiej starówki, która prowadzony przez siebie lokal "Smaki Indii" otworzyła 16 stycznia. Czy ktoś taki może mieć oszczędności? Tym bardziej, że wszystko co z wielkim trudem odłożył przez dwa lata działania na rynku, zainwestował w kapitalny remont knajpy tuż przed wybuchem pandemii?

"Decyzję naszą motywuje desperacja. Wielomiesięczny brak przychodu doprowadził nas na skraj bankructwa. Jeszcze chwila i musielibyśmy zamknąć (interes) na zawsze" - to z kolei słowa tłumaczące buntownicze otwarcie małej restauracji "Pierogi Plus".

"Kredyty, zobowiązania finansowe, koszty utrzymania restauracji oraz personelu przy zerowej pomocy państwa oraz zamkniętej restauracji. Dla takich młodych firm, które nie mają odłożonych żadnych oszczędności to gwóźdź do trumny" - tak plan otwarcia się i to tuż po przejściu "Kuchennych rewolucji" tłumaczył w mediach społecznościowych Norbert Gackowski, 25-latek prowadzący lokal "List z Kaukazu".

Zaraz za takimi przedsiębiorcami stoją ich pracownicy. Albo stali, bo już... padli. Ewentualnie, wyjechali. -Z Torunia wyprowadziło się sporo moich znajomych. Studiując zarabialiśmy najczęściej w knajpach, handlu, recepcjach hotelowych itp. Przy pomocy rodziców pomagało to opłacić wynajęte mieszkanie, utrzymać się. W pandemii potraciliśmy robotę, a i rodzice nie byli chętni opłacać najmu, skoro stacjonarne studiowanie się praktycznie skończyło. Wróciliśmy do rodzinnych domów. A oszczędności? Młodzi ludzie, przynajmniej z mojego kręgu znajomych, nie mają ich prawie wcale - opowiada Agnieszka, 23-letnia studentka, zmuszona wrócić na garnuszek rodziców do 20-tysięcznego miasteczka.

Kredyty, zobowiązania finansowe, koszty utrzymania restauracji oraz personelu przy zerowej pomocy państwa oraz zamkniętej restauracji. Dla takich młodych firm, które nie mają odłożonych żadnych oszczędności to gwóźdź do trumny

Rodziny, które "wyszły na zero"

Paulina i Marcin to typowa para mieszczuchów po czterdziestce, która na kredyt pobudowała się za miastem. Sami o sobie tak mówią. Mają dwoje dzieci, dwa samochody ("Jeden rzęch, do jeżdżenia tylko po okolicy"), dwa psy i zero oszczędności. Co paradoksalnie nie oznacza, by w pandemii na niczym nie oszczędzili. -Owszem, niektóre wydatki nam odpadły. I całe szczęście! Bo to, co udało się zaoszczędzić, trzeba było wydać na życie. W budżecie domowym z miesiąca na miesiąca rosła bowiem dziura z powodu kurczących się dochodów - tłumaczy Paulina.

Dochody się kurczyły, bo prowadzący małą firmę Marcin stracił wiele zleceń, a zwolnienie z ZUS-u i mikropożyczka (bezzwrotne 5000 zł) tego nie zrekompensowały. Sprawa kolejna to pensja Pauliny. -Niby nieduża, bo ile może zarabiać "pracownica administracyjna" w branży usługowej, ale zawsze był to żelazny punkt w budżecie. Tymczasem mój pracodawca skorzystał z tarczy antykryzysowej, tnąc nam pensje na pół roku - opowiada kobieta.

Na czym rodzina spod Torunia zaoszczędziła? Na dojazdach do pracy, których przez kilka miesięcy nie uskuteczniali praktycznie wcale. Robotę, jeśli w ogóle była, można było wykonywać zdalnie. Przy okazji ze zdziwieniem odkryli, ile tracili na jedzenie "na mieście", kawki, "do kawki" i podobne okołopracownicze wydatki. Oszczędności przyniosła też zdalna nauka dzieci (jedno dowozili do miasta autem, drugiemu opłacali bilet miesięczny na autobus).

-Przez kilka miesięcy nie wydawaliśmy też, nieco ze strachu, pieniędzy na nowe urządzenia. Ubrania, buty, kosmetyki - to się kupowało, ale racjonalniej. Książki? Filmy? Tak samo. Odpadły za to wydatki na wyjścia do kina, teatru, w przypadku dzieciaków wyprawy na koncerty. No i wreszcie wakacje. Wiadomo, jakie były w minionym roku. Naszą rodzinę też dotknął covid, więc urlop w domu (kwarantanna!) okazał się wymuszony - dodaje Paulina.

Z badania "Barometr oszczędności" wynika, że 42,3 proc. Polaków w czasie pandemii częściej niż wcześniej rezygnuje z wydatków, które nie są konieczne, a 36,1 proc. wstrzymuje nawet te niezbędne. Co trzeci natomiast korzysta z promocji i ofert specjalnych oraz porównuje oferty, by wybrać najkorzystniejszą.

Oszczędności emerytów przetrwały?

Budżety domowe emerytów często przedstawiane są jako najstabilniejsze, bo najmniej dotknięte utratą pracy, dochodów, ryzykiem rosnącej raty kredytu mieszkaniowego etc. Poza tym potrzeby ludzi starszych w Polsce wciąż przedstawia się jako znacznie bardziej ograniczone niż młodszych pokoleń.

- Jest w tym wszystkim sporo racji, ale to na nas, jako na tych najstabilniejszych w rodzinach, często spoczywa ciężar pomocy młodszym - zauważa pani Danuta, emerytowana nauczycielka z Bydgoszczy. - W naszym przypadku było tak, że to my z mężem przez kilka najtrudniejszych miesięcy pomagaliśmy ze swoich oszczędności i skromnych emerytur obu synom., synowym i wnukom. Obaj mają nieszczęście pracować w branżach, po których wirus przeszedł niczym tornado. Teraz się odmrażają, ale nim wyjdą na prostą, nadal mogą potrzebować naszego wsparcia.

Oszczędności tej pary emerytów zatem, identycznie zresztą jak wielu innych w kraju, też zjadła pandemia. Poszły "na życie" rodzin ich dzieci. Tymczasem wydatki seniorów wcale w ostatnich miesiącach nie musiały się zmniejszyć. -Zmuszeni zostaliśmy do prywatnego leczenia, podrożała połowa lekarstw, które musimy przyjmować - podkreśla pani Danuta.

WARTO WIEDZIEĆ:

Małgorzata Oberlan

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.